Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Christer Mjaset: Staram się nie pisać złych rzeczy o ludziach

Karolina Kowalska
Christer Mjaset - wywiad z neurochirurgiem o kulisach pracy i świata lekarzy [ROZMOWA NM]
Christer Mjaset - wywiad z neurochirurgiem o kulisach pracy i świata lekarzy [ROZMOWA NM] Tomasz Bolt
Christer Mjaset pojawia się w warszawskim hotelu i wita mnie pytaniem: "Czym różni się Bóg od neurochirurga?", gdy nie odpowiadam, dodaje - "Bóg nie jest neurochirurgiem".

To powiedzonko to pierwszy sekret jego świata, który opisał w swojej najnowszej książce "Białe Kruki" (wyd. Smak Słowa). Chcecie poznać kolejne?

Christer Mjaset - wywiad z neurochirurgiem o kulisach pracy i świata lekarzy [ROZMOWA NM]

Pana bardzo wymagający czasowo zawód chyba trudno jest pogodzić z systematycznym pisaniem. „Białe kurki” to już kolejna Pana książka. Jak Pan to robi?
Podstawą pisania jest rytm pracy. Trzeba być bardzo zdyscyplinowanym. Piszę od czasów studiów, więc miałem dużo czasu, aby nauczyć się dyscypliny – tego, kiedy powinienem pisać, a kiedy nie. To czasochłonne, ale pamiętajmy, że pisanie ma kilka etapów – najpierw pracuje się nad ogólną koncepcją, robi się notatki. To można robić w pracy i podczas innych czynności, dopiero potem trzeba siąść i zacząć konkretne pisanie. Czasem biorę po prostu kilka tygodni wolnego. Jeśli nie mogę, piszę wieczorami. Wszystko da się zręcznie połączyć.

Chciał się Pan kiedyś poświęcić tylko pisaniu?
Tak, myślałem o tym. Ale pisanie to tylko zajęcie intelektualne. Praca lekarza wymaga także pewnej aktywności fizycznej i te dwie profesje stanowią bardzo dobre połączenie. Kiedy piszę, tęsknię za moją drugą pracą i na odwrót. Ale to dla mnie bardzo zdrowy układ. Myślę, że pisarstwo to ciężki kawałek chleba – szybko czujesz się samotny, skupiasz się tylko na sobie i tracisz umiejętność współżycia z innymi ludźmi.

Czy trzeba posiadać jakieś szczególne predyspozycje, aby zostać neurochirurgiem?
To bardzo wyczerpująca praca, musisz być gotowy, by bardzo dużo pracować, często w nocy. Musisz kochać tę pracę na tyle, by nie mieć oporów, żeby zerwać się w środku nocy i jechać na nagłą operację. Neurochirurgię wyróżnia to, że każda operacja niesie ze sobą ogromne ryzyko. Nawet najmniejszy błąd może być śmiertelnie groźny dla pacjenta. Dla mnie neurochirurgia, kardiochirurgia i chirurgia mózgu to w świecie medycyny odpowiedniki skoków ze spadochronem. Żeby to robić trzeba naprawdę lubić adrenalinę i umieć w pełni kontrolować sytuację.

Mnie intryguje połączenie ogromnej pewności siebie ze strachem przed zaszkodzeniem pacjentowi, które podkreśla Pan w „Białych krukach”.
Ma Pani rację, ta praca ma wiele aspektów. Zacznę od końca. Dla młodych lekarzy najważniejszym elementem szkolenia jest pokonanie strachu – trzej główni bohaterowie książki są właśnie na tym etapie. Chciałem opisać, w jak różny sposób radzą sobie z tym lękiem. Często w tej pracy nie masz wsparcia ze strony kolegów, bo panuje takie przekonanie, że każdy musi poradzić sobie z tym sam. Niektórym się udaje, innym nie. Jeśli nie dajesz rady – po prostu nie nadajesz się do tej pracy. Na tym polega brutalność neurochirurgii. Pierwsza scena w książce, kiedy główny bohater walczy ze strachem przed swoją pierwszą operacją, to tak naprawdę historia, którą mogą ze swojej perspektywy opowiedzieć wszyscy neurochirurdzy, bo każdy przez to przechodził. Nie ma metody, żeby sobie z tym poradzić, trzeba być po prostu przygotowanym, bo te sytuacje stresowe się powtarzają. Musisz wyciągać wnioski i później je wykorzystywać. Nie możesz być zbyt pewny siebie, bo popełnisz błąd, ale nie możesz też być zbyt wycofany, bo inni pomyślą, że się nie nadajesz. Jeśli chodzi o kompleks Boga, jest w naszym środowisku taki żart „czym się różni neurochirurg od Boga? Bóg nie uważa się za neurochirurga”. Jeden z moich kolegów zmienił tę odpowiedź na „Bóg nie jest neurochirurgiem” – i to ilustruje, w jaki sposób wielu neurochirurgów patrzy na swoją pracę i siebie. W tym zawodzie bardzo łatwo stać się aroganckim, bo masz wpływ na ludzkie życie i śmierć. Trzeba stać twardo na ziemi i pamiętać, że jesteś tylko człowiekiem.

A jak jest z Panem?
Piszę właśnie po to, żeby się zdystansować. Dla mnie książki są taką próbą zejścia na ziemię i sposobem na rozładowanie napięcia, które wywołuje moja praca.

Ostatnio w Polsce głośna była historia pierwszej na świecie operacji połączenia przerwanego rdzenia kręgowego. Po operacji pacjent zaczął poruszać nogami. Lekarz operujący przyznaje otwarcie w wywiadach, że często bywa arogancki przez co pielęgniarki nie chcą przebywać w jego otoczeniu. Co by Pan powiedział o takiej postawie – jest niezbędna w tym świecie?
Tak, bywa tak. Jeśli przeprowadzasz operację, oczywiście bardzo ważne jest, żeby osiągnąć cel – i tylko ty wiesz, jak to zrobić dobrze. I jeśli operujesz od wielu godzin i nagle ktoś podaje ci zły przyrząd, nie skupiasz się na tym, żeby być miłym, ale żeby dostać to, czego w danej chwili potrzebujesz.

On podobno nakrzyczał na instrumentariuszkę, że nadaje się tylko do lepienia pierogów... To chyba przesada.
To zdarza się dość często. Czasem trzeba powiedzieć coś ostrego, zwrócić uwagę na błędy. Inaczej daje się przyzwolenie na tworzenie złych nawyków, a na sali operacyjnej nie można sobie na to pozwolić. Można oczywiście być miłym i nadal dobrze wykonywać swoją pracę, ale to zależy od wielu czynników, np. wieku, kultury medycznej w danym kraju. W Norwegii problem raczej dotyczy starszych lekarzy. Nie twierdzę oczywiście, że jestem święty, bo mnie też zdarza się być nieuprzejmym. Ale jednocześnie myślę, że to możliwe, aby dobrze operować i zachować dobrą atmosferę na sali operacyjnej. Myślę, że pora zmienić model zachowania. Uważam, że dobrze jest przyjaźnić się z pielęgniarkami, bo jeśli będziesz dla nich niemiły do tego stopnia, że nie będą chciały z tobą rozmawiać, zrodzi się napięcie, które może stworzyć problemy podczas kolejnych operacji, a to nic dobrego.

W książce wiele miejsce poświęca Pan namiętnościom i silnym emocjom, które istnieją pomiędzy lekarzami. Rzeczywiście na ostrym dyżurze panuje taka atmosfera, czy to tylko zabieg na potrzeby fabuły?
Lekarze spędzają wiele czasu razem, wspólnie stawiają czoła wielu trudnym sytuacjom. Po czymś takim albo stajecie się wrogami, albo to was zbliża, bo dowiadujecie się nowych rzeczy o drugiej osobie. Do tego dochodzą nocne dyżury – w nocy inaczej nawiązuje się więzi. To bardzo dziwna sytuacja, inne otoczenie, inne wyzwanie. Myślę, że to różni relacje między lekarzami od relacji, które tworzą się w innych zawodach.

Dużo Pan pisze o muzyce. Czego najbardziej lubi Pan słuchać na sali operacyjnej?
Chciałbym mieć więcej muzyki na sali operacyjnej, ale niestety często nie dostaję na to pozwolenia od pielęgniarki przełożonej. Kiedyś operowałem przy muzyce klasycznej, bo to działa bardzo relaksująco. Czasem słuchałem po prostu popu, bo on też pomaga się zrelaksować.

W Polsce panuje swoisty mit skandynawskiej służby zdrowia jako raju na ziemi. Czy tak jest w istocie?
Na pewno nie jest to raj na ziemi. W Norwegii dobre jest to, że każdy obywatel ma dostęp do służby zdrowia, jesteśmy w tym sensie państwem bardzo socjalnym. Tyle tylko, że w konsekwencji mamy bardzo długie listy oczekujących na konkretną operację, co staje się sporym problemem. Ostatnio zaczęła się więc dyskusja o prywatyzacji służby zdrowia. Zasadniczo sam system jest dobry, ale ma swoje wady. Innym problemem jest to, że szpitale są bardzo niezależne i mają dużą swobodę działania. Daje to lekarzom, którzy je prowadzą, praktycznie wolną rękę. A starsi, doświadczeni lekarze nie zawsze są dobrymi przywódcami. Właściwie bardzo rzadko.

Jak środowisko reaguje na Pana książki?
Kiedy piszę książkę, staram się nie pisać złych rzeczy o ludziach. Piszę złe rzeczy na temat systemu. Ludzie wiedzą, że system nie jest najlepszy. Reakcje na moje książki są bardzo podzielone – starsi lekarze twierdzą, że to, co opisuję, to fikcja, twierdzą, że nie rozpoznają świata, który przedstawiam w książkach. Z kolei młodsi dziękują mi za opisanie prawdy, dostaję mnóstwo takich wiadomości na twitterze.

Pana ojciec także jest lekarzem. W Pana przypadku to było klasyczne pójście za zainteresowaniami rodziców?
To nie przypadek, że dzieci lekarzy też są lekarzami. Widziałem, jak mój ojciec leczy i to był dla mnie wzór do naśladowania. Widziałem, jak się zmienia przy pacjentach, niemalże jak aktor wchodzący w rolę, jak kontroluje całą sytuację. Bardzo łatwo się tym zafascynować. Dlatego ja i moja siostra zdecydowaliśmy się studiować medycynę. Myślę, że u wielu dzieci lekarzy było bardzo podobnie.

Czy ma Pan jakieś marzenie medyczne, w rodzaju połączenia przerwanego rdzenia, o który mówiłam?
Pracuję nad doktoratem, ale to nie do końca marzenie medyczne w tym sensie, o jaki pytasz. Najbardziej interesują mnie relacje pacjent-lekarz, oczywiście operowanie też, ale niekoniecznie innowacyjne, przełomowe zabiegi. Mało który lekarz ma taką możliwość, bo wymaga to nie tylko ogromnych umiejętności, ale też nadarzającej się okazji, pewnej dozy szczęścia. Dlatego tym bardziej imponujące jest to, co zrobił Paweł Tabakow.

W „Białych krukach” trochę pokpiwa Pan z ortopedów. Zastanawiam się w czym rzecz. Jakieś osobiste animozje?
Skąd, ale wie Pani...do ortopedów przychodzą ludzie ze złamaniami. Ich życie nie jest zagrożone, mają tylko np. złamaną rękę…

Ale co ze skomplikowanymi przypadkami np. przerwanych przez złamanie tętnic?
Umówmy się, że to się jednak zdarza bardzo rzadko. Ich operacje są mniej ważne, my zajmujemy się poważniejszymi rzeczami, nasze operacje wiążą się z zagrożeniem życia. Neurochirurdzy mówią, że ortopedzi to stolarze. Tu wkręcą śrubę, tam wbiją gwóźdź, zaszyją i wypuszczają pacjenta ze szpitala. Do nas pacjenci przyjeżdżają karetką na sygnale, są intubowani, trzeba ich szybko operować, trzymać cały czas pod narkozą, wybudzić… to zupełnie inny proces. Ortopedzi z kolei mówią o nas, że staramy się leczyć, ale nigdy nam to nie wychodzi. Ich pacjenci przychodzą chorzy i wychodzą zdrowi.

Zobacz także: Imprezy w Warszawie. Co się będzie działo w weekend?

Jednym z ulubionych tematów Polaków jest narzekanie na pogodę. Myślę, że dobrze odnajdują się na kartach Pana książki.
Akcja książki dzieje się w Bergen, najbardziej deszczowym mieście w Norwegii. Kiedy mówisz Norwegowi, że jesteś stamtąd, zawsze odpowiada „Ooo, tam, gdzie ciągle pada”. Pięcioletnia córka mojego przyjaciela, który mieszka w Bergen i zawsze powtarza „Znowu pada, ale to nic. Deszcz jest częścią mnie”. To dziecinne, ale jest w tym dużo prawdy. Ale kiedy niebo jest bezchmurne, to jedno z najpiękniejszych miejsc w Norwegii. Mieszkałem tam dwa lata i kiedy wspominam ten czas, nie pamiętam deszczu – pamiętam wspaniałą atmosferę, światło słoneczne i piękno.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Christer Mjaset: Staram się nie pisać złych rzeczy o ludziach - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto