Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dwa brązowe medale w hali

Oskar Berezowski
Podczas ostatnich mistrzostw świata w Berlinie biało-czerwoni rzucili lekkoatletyczne potęgi na kolana. Do kraju wrócili w glorii chwały z ośmioma medalami, dwoma złotymi, rekordem świata. Tym razem ruszyli na podbój halowej imprezy i z góry wiadomo było, że zeszłorocznych żniw nie można powtórzyć.

W hali nie ma młota i dysku. Nasz najlepszy kulomiot Tomasz Majewski zwykle wiosną dopiero się rozkręca. Tyczkarka Monika Pyrek zrezygnowała ze startu. A jednak wracamy z dwoma brązowymi medalami.

Na wysokości zadania (w tym wypadku było to 4,70 m) znów stanęła Anna Rogowska. W szalonym konkursie tyczkarek nasza sensacyjna mistrzyni świata z Berlina zajęła trzecie miejsce. Prawdziwym szokiem jest kolejna porażka Jeleny Isinbajewej. Gdy poległa w zeszłym roku twierdziła, że to wypadek przy pracy. Drugie mistrzostwa świata z rzędu bez medalu to jednak oznaka prawdziwego kryzysu. Tym bardziej, że już w piątkowych kwalifikacjach przebiła się do finału z wielkimi kłopotami. W niedzielę trzykrotnie zrzuciła poprzeczkę zawieszoną na 4,75, a przecież w tym sezonie już dwukrotnie pokonała 4,85.

Do złotego medalu wystarczyło zatem pokonanie 4,80. Już w pierwszym podejściu dokonała tego Fabiana Murer z Brazylii i to ona zgarnęła złoty medal. Srebro padło łupem Swietłany Fieofanowej (również 4,80, ale w drugiej próbie). Rogowska zaliczyła 4,70 i radość mieszała się z lekkim niedosytem. Miesiąc temu Rogowska skoczyła 4,81 w Bydgoszczy i wówczas zapowiadała, że nie jest jeszcze w optymalnej formie.

Po brąz sięgnął też 800-metrowiec Adam Kszczot. - Gdybym inaczej rozegrał początek, mógłbym być wyżej - dywagował Kszczot, dla którego brąz i tak jest życiowym sukcesem.

21-latek był nieco powstrzymywany przez rywali, z którymi mocno się przepychał i zabrakło mu sił w końcówce.

- Jadę po medal. Czuję moc - zapowiadał z kolei przed mistrzostwami Majewski. - Moc była, ale moi rywale mieli jej jeszcze więcej - przyznał potem lekko zawiedziony kulomiot.

Aktualny mistrz olimpijski i wicemistrz świata do Polski wróci bez medalu. W sobotę pobił rekord Polski (21,20), który wystarczył do zajęcia piątego miejsca. - Tragedii nie ma, choć to nie jest bardzo miłe uczucie, gdy po ponad dwóch latach stałego wchodzenia na podium wracam z dużej imprezy bez medalu - dodał wielki kulomiot.

Dokładnie 934 dni temu Majewski podczas MŚ w Osace zajął piąte miejsce. Potem, gdzie się nie pojawił, zajmował miejsca w pierwszej trójce. Można jednak powiedzieć, że jego wspaniała passa skończyła się trochę wcześniej. Już 10 lutego Tomasz w Bydgoszczy był czwarty. Wtedy nie był w stanie przekroczyć bariery 21 metrów. Trener Henryk Olszewski nie rozdzierał szat, ale na twarzy malowało mu się niezadowolenie. Jego podopieczny w teorii powinien pchać dalej. Zimę przepracował jak nigdy, pojechał nawet do RPA, czego wcześniej unikał.

- To nie jest kwestia braku formy. Tak naprawdę nigdy na początku roku nie byłem w takiej dyspozycji jak teraz. Poprawiłem rekord Polski o 10 cm. Powinienem skakać z radości - zastanawia się Majewski.

Konkurs zaczął wyśmienicie; właśnie od pobicia rekordu już w pierwszej próbie. Później jednak nie przekroczył granicy 21 metrów. - Za to moi przeciwnicy byli w kosmicznej formie. Uczestniczenie w takich zawodach to prawdziwa przyjemność - zachwycał się Tomasz, który pchnięcie kulą kocha bezgranicznie.

W Katarze faktycznie walka o złoty medal była bardzo zacięta. Od początku prowadził Christian Cantwell. Amerykanin jest w tym sezonie w obłędnej formie. W Nowym Jorku pchnął na 21,95 m. Gdy więc konkurs w Katarze rozpoczął od 21,60 można było się spodziewać, że bez kłopotów zgarnie swój trzeci złoty medal. Tymczasem podczas piątego podejścia Białorusin Andriej Michniewicz. sensacyjnie posłał kulę na odległość 21,68.

Źrenice Cantwella rozszerzyły się jak u wściekłego niedźwiedzia. To bodaj najsilniejszy kulomiot świata. Gdy położyć mu gryf na klatce i zacząć obciążać go kolejnymi odważnikami to wygnie się w lekki łuk, a potem Christian wypchnie przed siebie nawet 300 kg.

Cantwell potarł swoją gęstą brodę, chwycił stalową kulę i cisnął ją w ostatniej próbie na 21,83. Twarze wszystkich jego konkurentów wykrzywiły się w lekkim grymasie bezradności. Żaden z nich w życiu tyle nie pchał i nie pchnął.

Trzeci tytuł mistrza świata to absolutny rekord wśród kulomiotów. Poprzednie dwa tytuły w hali zdobył w 2004 i 2008 r. Ma jeszcze na koncie złoto na stadionie w Berlinie przed rokiem.

Drugie miejsce zajął Michniewicz, trzecie Niemiec Ralf Bartels (21,44), a czwarte Kanadyjczyk Dylan Armstrong (21,39).

Dwa lata temu w Walencji 21,20 dałoby Majewskiemu srebrny medal. Teraz wystarczyło do zdobycia piątego miejsca.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto