Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Finanse służby zdrowia

Zaranek Andrzej
Zaranek Andrzej
Problemy finansowania służby zdrowia nie pojawiły się nagle. Znali je już nasi pradziadowie.

Służba zdrowia jest niedofinansowana – grzmią wszyscy, którzy muszą się leczyć, leczą innych lub zarządzają majątkiem służby zdrowia. Bieda w ochronie zdrowia jest faktem, który nie podlega dyskusji. Polska przeznacza najmniejszy w całej Europie procent PKB na ochronę zdrowia swoich obywateli. Jednocześnie znaczna część środków przeznaczonych na służbę zdrowia jest marnotrawiona.

Nie mnie reformować służbę zdrowia. Na szczęście nikt mi tego nie zleca. Na szczęście – napisałem? A to oczywisty błąd. Na nieszczęście - powinienem napisać. Wystarczyłoby kilka miesięcy reformowania służby zdrowia, żeby z finansowego dołka wznieść się na wyżyny dostatku (może w oszałamiających zarobkach „reformatorów” tkwi źródło niepowodzenia reform).

Nie zastępuję więc pani minister zdrowia. Podpowiem jednak, jak problemy finansowania rozwiązywali nasi przodkowie. Przewodnikiem będzie mi „Kurier Warszawski” z 1898 roku.

Redaktorzy gazety opublikowali rozliczenie wpływów jednego z warszawskich szpitali. Wyglądały one tak: zapomogi stałe (wiele osób i instytucji fundowało na przykład utrzymanie przez rok jednego łóżka szpitalnego) – 90 tysięcy rubli. Opłaty za leczenie ubogich (ci leczeni byli za darmo, a środków na ich leczenie dostarczały towarzystwa dobroczynności, reasekuracji, związki i towarzystwa zawodowe) – 100 tysięcy rubli. Podatek szpitalny, płacony przez wszystkich mieszkańców miasta w wysokości ok. 3 rubli rocznie – 170 tysięcy rubli. Dochody z udziałów i majątków szpitala (majątek ziemski, pakiety akcji różnych firm, papiery skarbowe i obligacje rządowe) – 88 tysięcy rubli. Łącznie z darowiznami i zapisami testamentowymi na rzecz szpitala, roczny budżet wynosił około 450 tysięcy rubli.

Popularnym, żeby nie powiedzieć modnym, sposobem finansowania szpitali były bale filantropijne. Czasami zamierzania organizatorów nie dochodziły do skutku. Nie można winą za niedopuszczanie do organizowania akcji charytatywnych obarczać zaborców. We wrześniu 1898 roku księżna Lubomirska postanowiła zorganizować w Dolinie Szwajcarskiej całonocną zabawę. Dochód uzyskany ze sprzedaży zaproszeń miał być przekazany na stworzenie szpitalnych księgozbiorów. Władze miejskie odmówiły wydania zgody na imprezę, argumentując to faktem, że regulaminy szpitalne nie przewidują istnienia bibliotek w szpitalach. Prawda była jednak prawdopodobnie inna. Wrześniowe gazety (1898) przynosiły doniesienia o znacznym wzroście liczby chorych w Warszawie. Pojawiły się liczne przypadki cholery i „cholerynki” (być może chodzi o dyzenterię?). Pieniądze potrzebne były na leczenie, a nie na książki.

O potrzeby ducha chorych w warszawskich szpitalach zadbał zresztą wcześniej, bo w kwietniu 1898 roku. Wtedy to bowiem doktor Lorentowicz opublikował w „Kurierze Warszawskim” apel do warszawiaków o składanie przeczytanej prasy w specjalnych skrzynkach. Gazety te miały być przekazywane chorym w szpitalach. Akcja zaowocowała dość nieoczekiwanym zarządzeniem warszawskiej policji. Nakazano kontrolę zawartości skrzynek, okazało się bowiem, że w skrzynkach przemycano chorym patriotyczną „bibułę”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto