Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Relacja prosto z wojennego piekła. Anna Wojtacha pod ostrzałem naszych pytań [WYWIAD]

Marek Szymaniak
O tym, jak przeżyć na wojnie i przetrwać, gdy już się z niej wróci, realiach pracy na froncie, gdzie co chwilę ociera się o śmierć, opowiada Anna Wojtacha, korespondentka wojenna i autorka książki "Kruchy lód".

Marek Szymaniak: Napisałaś już testament?

Anna Wojtacha: Może to dziwne, ale jako 30latka myślałam o tym, ale nie napisałam. Doszłam do wniosku, że to trochę kuszenie losu. Jeśli się go napisze to coś złego może się zdarzyć. Przyjaciele i tak wiedzieliby, co zrobić z książkami i butami, które by po mnie zostały. Wiele więcej nie mam.

Czytaj także: Kuczok: Przeciskam się przez szczeliny, aby się zresetować. Pod ziemią rodzę się na nowo [WYWIAD]

Pracujesz w telewizji. Twoja redakcja ma już gotowy materiał na wypadek Twojej śmierci?

Z tego, co wiem nie ma takich gotowych materiałów, ale to, co robimy trafia do archiwów. Jest kilka ujęć, które zapewne zostałby wybrane, gdyby mnie trafiło. Bardzo chciałabym zobaczyć taki materiał.

Wojna uzależnia?

Wojna czy to w Gruzji, czy w Czadzie wyzwala adrenalinę, od której się człowiek uzależnia. Po kilku tygodniach ciężko bez niej żyć, bo żadne doświadczenia nie dają takiego poziomu adrenaliny. Jesteśmy nazywani „wojennymi ćpunami”. I coś w tym jest.

Jak sobie radzisz z ciągłym zagrożeniem życia?

Gdy wracam muszę popływać. Uwielbiam jeździć na rowerze. Mocno zmęczyć się fizycznie. A czasem po prostu trzeba się napić. Usiąść z chłopakami i wypić kilka głębszych. Trzeba umieć wyrobić w sobie barierę obronną, aby kompletnie nie zwariować. To trudne, bo patrzenie na cierpienie innych ludzi wyzwala w człowieku poczucie winy i bezradność, że świat jest tak zły, a my nie możemy nic z tym zrobić.

Piszesz, że na wojnie trzeba wyłączyć uczucia i aktywować „tryb terminatora”?

Na każdej wojnie, w Iraku, Afganistanie, czy Strefie Gazy jest pełno cierpienia i ludzkich dramatów. Mimo to mam świadomość, że przede wszystkim muszę zrobić materiał. Nie mogę zadzwonić wieczorem do redakcji i powiedzieć, że tak się wzruszyłam i popłakałam, że nie mogę zrobić relacji. „Tryb terminatora” to odcięcie uczuć. To jest profesjonalne zachowanie. Widza nie interesuje to, co ja czuje. Mam przekazać mu informację.

Pracujesz w świecie bez emocji. Jak to wpływa Twoje relacje z bliskimi, gdy wrócisz?

Typowym syndromem stresu powojowego jest drażliwość. Wszystko nas denerwuje. Ja bardzo łatwo się irytuje. Trudno jest się normalnie zachowywać, bo ciężko te uczucia utrzymać na wodzy. Po powrocie do Warszawy jestem nie do zniesienia, bo mimo woli wyżywam się na partnerze, czy współpracownikach.

Łatwiej jest się załamać tutaj czy na wojnie?

Zdecydowanie w kraju. Tam jesteśmy w ciągłym ruchu. Mało się śpi, a dużo pracuje. Cały czas przebywa się z ludźmi. Gdy się wraca to każdy zajmuje się swoimi sprawami. A gdy człowiek źle się czuje to odsuwa się od innych. Wtedy łatwo się psychiczne zakopać.

Kiedy na wyjeździe dociera do was, że możecie zginąć?

W Izraelu ostrzał był tak blisko, że wokół słyszałam tylko świst. Pękł mi bębenek w uchu. Pod stopami trzęsła się ziemia. Leżałam na ulicy, kuląc się i dotarła do mnie myśl, że „ja mogę umrzeć i to teraz, właśnie w tej chwili może skończyć się moje życie”. Takie sytuacje u wielu wywołują paniczny strach połączony z chęcią ucieczki, schowania się, wręcz wejścia pod podłogę. Wyzwala się instynkt samozachowawczy. Sama nie wiedziałam, że potrafię tak szybko biegać, dopóki nie pojechałam na wojnę.

Czy na wojnie mocniej czuje się życie?

Bardziej czuje się banalne i drobne rzeczy. W kraju jak jesteśmy głodni to idziemy do sklepu. A w Strefie Gazy nie było co jeść. Po ostrzale nagle okazuje się, że kolejny raz nic nam się nie stało i jest cudownie. Cieszymy się z tego, bo dostaliśmy okazję, aby przeżyć jeszcze jeden dzień. Doceniamy dobre chwile. Uczucia są spotęgowane. Seks pod ostrzałem jest zupełnie inny. Jest ogromna radość życia z faktu, że się po prostu żyje.

Wiele razy słyszałaś, że to zawód nie dla kobiet?

Kiedyś usłyszałam, że zdecydowanie trudniej stoi się nad trumną reporterki niż reportera. Jest opór związany ze stereotypami, że „baba się nie nadaje” i że jesteśmy fizycznie słabsze. To prawda, ale czy od tego będzie mi mniej zimno albo będę mniej głodna? Nie. Jesteśmy za to silniejsze psychicznie. Zawsze jest też pytanie „co się stanie jak kobieta będzie miała okres?”. Nic się nie stanie. Nikt od tego jeszcze nie umarł. Szefowie się boją, że zaraz ktoś ją porwie i będą ją gwałcić. Zawsze wtedy mówiłam „to mnie będą gwałcić”. Na szczęście nigdy do tego nie doszło, choć dwa razy było blisko.

A jakie masz przewagi nad facetami?

Zawsze mogłam udać słodką idiotkę, która się boi, że ją wyleją z pracy i w ten sposób coś załatwić. Jednak częściej nic nie musiałam robić, bo żołnierz, który siedzi od kilku miesięcy w bazie z samymi facetami to od razu chce pogadać. Ludzie, którzy ucierpieli przez wojnę też powiedzą więcej kobiecie, bo kulturowo zakodowane jest to, że mamy więcej empatii. Dzięki temu nie raz miałam ciekawsze historie od kolegów, którzy rozmawiali z tymi samymi bohaterami.

Bywa, że musisz wyzbyć się kobiecości?

W kraju zawsze mam paznokcie pomalowane na czerwono i dużo biżuterii, ale na wyjazdach nigdy się nie maluje, bo mając makijaż byłoby mi po prostu wstyd przed rozmówcami. Nie byłabym wiarygodna. To razi. Ludzie od razu czują dystans i nie chcieliby rozmawiać.

Jak wybieracie przewodników po wojnie?

W Afganistanie i Iraku był ten problem, że nie znamy języka i nawet po intonacji nie jesteśmy w stanie ocenić, czy ktoś krzyczy, czy się cieszy. Dobranie tłumacza jest kluczowe. Musimy być pewni, że nas nie oszukuje, bo może się okazać, że jest zwolennikiem na przykład Sunnitów i będzie nami kierował tak, że stracimy obiektywizm. Dlatego na początku weryfikujemy to, co mówią. Drugi problem polega na tym, że tłumacz może być szantażowany przez rebeliantów. Mogą kazać mu wystawić dziennikarza do porwania, bo inaczej zabiją mu rodzinę. Wiadomo, co wtedy wybiera.

Wierzysz w to, że Twoje relacje zmienią świat?

Jeśli choć jedna osoba oglądając mój materiał zastanowi się nad nim to już jest dobrze. Nie liczę na to, że Hamas nagle padnie w ramiona Izraelczykom, będą się kochać i powiedzą „bracie przepraszam za te 60. lat rzezi”. To nierealne. To polityka, w której jesteśmy tylko małymi trybikami. Jednak ważne jest to, że gdy przyjeżdżamy w miejsce konfliktu ludzie proszą nas, abyśmy pokazali ich tragedię i to, co im zrobiono. Mają wtedy świadomość, że jednak ktoś interesuje się ich losem. Nie czują się wtedy kompletnie sami i zostawieni.

Nie wkurza Cię, że w naszym świecie te sprawy mało, kogo obchodzą?

Zawsze widzowie bardziej interesują się tym, co dzieje się w kraju. To słynny przelicznik „trupo kilometrów”, który funkcjonuje fenomenalnie. Im dalej coś złego dzieje się od widza, tym mniej go to interesuje. Nie mam pretensji, że na jedynce wydania serwisu jest np. sprawa polityczna. Natomiast spychanie spraw wojennych, czy aktualnie Strefy Gazy na koniec wydania jest żenujące.

Zobacz koniecznie: Beata Pawlikowska: Samotna wyprawa to randka z samym sobą [WYWIAD, ZDJĘCIA]

Chciałaś kiedyś zmienić zawód?

Tysiąc razy. Myślałam, że się nie nadaje, za bardzo się angażuje. Mamy ciągłe poczucie, że nie możemy ułożyć sobie życia. Przychodzą święta, a my kolejny raz musimy jechać. Ten zawód bardzo burzy życie osobiste. Jednak zawsze wygrywał. Przeklinałam swoją pracę, ale potem znów szykowałam się na wyjazd.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto