Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pięćdziesiątka za piątkę

Natalia Bugalska
W Przekąskach Zakąskach przy Krakowskim Przedmieściu spotyka się cała Warszawa, taksówkarze, studenci, biznesmeni - mówi Roman Modzelewski
W Przekąskach Zakąskach przy Krakowskim Przedmieściu spotyka się cała Warszawa, taksówkarze, studenci, biznesmeni - mówi Roman Modzelewski fot. Bartłomiej Ryży
Kolejki po wódkę i kiszone ogórki, ludzie przepychający się do baru w rytmie Anny Jantar śpiewającej z gramofonu Hit. Brzmi znajomo? Wraca moda na PRL, przynajmniej w gastronomii. Żeby u nas zjeść, trzeba mieć twarde łokcie - mówi jeden z właścicieli oldschoolowej knajpy.

W piątek wieczorem ulicą Foksal nie da się przejść. To tu zbierają się wszyscy warszawscy klubowicze - wpadają przed imprezą i po niej na szybkiego drinka. To też jedna z najdroższych ulic Warszawy, średnia cena piwa w knajpie: 14 zł. Największy ścisk i najdłuższa kolejka jest jednak nie przed wejściem do jednego z tych ekskluzywnych miejsc, tylko przed niepozorną witryną z napisem Meta. Meta ignoruje sąsiedztwo Sketcha, Cavy czy Living Roomu. Jest na przekór tym klimatom, stawia na prostotę i zgrzebność: herbata w szklance, pięćdziesiątka wódki za piątkę, ogórek na zagryzkę za złotówkę.

Takich miejsc w Warszawie jest coraz więcej. Właściciele knajp celowo stawiają na sentyment za PRL-em, ale nazywają go: polskie retro albo oldschoolowe klimaty. Na nowej modzie wygrywają też zapomniane kawiarnie jak Amatorska albo Mozaika, które nie muszą silić się na retro. Po prostu są retro.

W Mecie klienci dyskutują: - Nóżki na zimno powinny być z groszkiem. - Tak się nigdy nie jadło w Warszawie! Nóżki są tylko z jajkiem. - A flaki, flaki pamiętasz? W Mecie to głównie klienci tworzą menu. Przynoszą domowe przepisy, doradzają "więcej soli, mniej pomidorów", kłócą się o to, jak powinny wyglądać pulpety mięsne. Garmażerkę za 9 zł podają tu na grubej, szarej porcelanie rodem z GS-u, przyprawy stoją w słoikach po koncentracie Łowicz, a oranżadę (tak, prawdziwą oranżadę) pije się prosto ze szklanej butelki.

Sala wyłożona jest lustrami, choć niepotrzebnie, w takim tłumie nawet przy najlepszych chęciach nie można mieć wrażenia, że jest się tu samemu. Pod sufitem stoją analogowe płyty 2 plus 1, Młynarskiego, Jantar. Jest gramofon, czarno-biały telewizor, dwa radioodbiorniki i… zwoje papieru toaletowego. Ściany są wyklejone starymi banknotami, kartkami żywnościowymi i stronami "Kultury" z 1980 roku. Paprotce na parapecie nie przeszkadza dym papierosowy, tylko pożółkłe proporczyki z zawodów sportowych. Goście zajadają się śledziem i nóżkami w galarecie. Część wcina ogórki kiszone na zewnątrz, bo w środku zabrakło miejsca.

- Pomysł chwycił, w weekend tylko ludzie o twardych łokciach są w stanie dobić się do lady - uśmiecha się Dariusz Bednarek, menedżer Mety. Popularność knajpy tłumaczy… nudą:- Tu panuje atmosfera nieskrępowanej rozmowy, żadnego pozowania, żadnego "ą", "ę". Ludzie są już chyba trochę zmęczeni pozowaniem. Tu barmani rozmawiają z klientami, a ci wyją do Jarockiej z głośnika. Czego chcieć więcej? - pyta. Meta niedługo otworzy swoje filie w całej Polsce. Pierwszą na Krupówkach w Zakopanem.

Kiedy wychodzę, klienci dalej rozmawiają o nóżkach w galarecie - z groszkiem czy z jajkiem?

Skarga z 1978 roku z archiwum Społem: W dniu 27.03.1978 poprosiłem o sto gramów wódki, które chciałem, aby były mi nalane do kieliszków. Natomiast kelnerka podała mi w kieliszkach tzw. kuflach do piwa. Wybaczcie, ale nie każdy może pić w pojemnikach po pół litra.

Nowy Świat jeszcze niedawno zamykał tzw. kawowy trójkąt: bar Piotruś, Amatorska, Bajka. Piotruś zniknął bez większego echa dwa lata temu, a Bajka w ubiegłym roku. Właścicielki nie było stać na ogromny czynsz, który narzucił zarządca kamienicy. W kawiarni przez ostatnie ćwierćwiecze spotykali się: malarz Tomasz Kazikowski (piwko), profesor ASP Julian Nurzyński (kawka, murzynek), malarz Franciszek Starowieyski (herbatka), pisarz Tadeusz Konwicki (wódeczka) i aktor Zbigniew Zapasiewicz (kawka z mleczkiem). Ostatniego dnia funkcjonowania kawiarni zeszli się do niej wszyscy stali bywalcy. Znani i mniej znani: poeci, dziennikarze, plastycy, studenci. Urządzili stypę.

Z tego starego świata została już tylko Amatorska. O 13 po południu raczej pusto. Pojedynczy klienci siedzą przy barze i czujnie patrzą w lustra. Ktoś nie pozwala sobie zrobić zdjęcia nad kieliszkiem koniaku, bo profesorowi nie wypada, ktoś przysypia na stołku barowym. Atmosfera raczej schyłkowa, miniona. Trwa w tym samym miejscu od 50 lat, tylko odrobinę zmodernizowana: nowe meble, lampy stylizowane na żyrandole z przełomu lat 50. i 60., bufet. Klienci czują do nich ogromny sentyment. Kawiarnią od wielu lat szefuje Stanisława Mazgaj: - Co ja będę opowiadać… Posiedzi pani, sama zobaczy.

Amatorską zawsze najbardziej lubili literaci. Stąd niedaleko było do siedziby związku, ale koniak był podobno lepszy. Przy stolikach siadali tu Tadeusz Konwicki, tu zawitał też legendarny, wiecznie pijany Mistrz - bohater trylogii detektywistycznej Marcina Świetlickiego. Przez lata przy stoliku w kącie sali siadał Zapasiewicz.

Centrum kawiarni zajmują zwyczajne stoliki z krzesełkami. - Tu umawiają się większe grupy. We wtorki o 11 - starsze panie, zawsze te same. W poniedziałki o 13 - starsi panowie - mówi Stanisława Mazgaj, szefowa kawiarni. Dziś jest inaczej. Trochę po 14 pojawiają się pierwsi studenci. Siadają pewnie, pośrodku sali. - Tu jest prawdziwie - rzuca Stasiek. Przyszedł ze swoimi znajomymi na szybką kanapkę w przerwie między zajęciami. - Przychodzę do Amatorskiej z dwóch powodów: jestem studentką, więc jeszcze się nie dorobiłam i lubię ten klimat, bo nie jest bezpłciowy jak wszystkie sieciówki - dodaje Ania, w przyszłości będzie się zajmowała administracją i dopilnuje, żeby takie miejsca nie znikały ze stolicy.

- Kiedy w socjalizmie zostanie zlikwidowany alkoholizm?- Jeszcze trochę trzeba na to poczekać, ale zrobiliśmy już dobry krok w tym kierunku - zlikwidowaliśmy zagrychę!

Na najmodniejszą w Warszawie zagrychę zamierzył się ratusz. W grudniu ubiegłego roku cofnął koncesję na sprzedaż alkoholu bistro Przekąski i Zakąski. Oficjalnie dlatego, że Przekąski działały na koncesji wydanej sąsiedniej restauracji U Kucharzy. Właściciele odwołali się od decyzji, ale jeśli to nie pomoże, będą musieli zamknąć knajpę w lipcu. A wtedy szykuje się prawdziwa wojna. "Może jakaś akcja? Ze śledziem pod ratusz...? Albo z pustymi kieliszkami! To by dopiero było...", "Napiszę każdy list, wszystko pod- piszę, ale nie zamykajcie najfajniejszego miejsca w stolicy" - apelują internauci.

Bistro jest czynne całą dobę, więc to właściwie jedyny żywy punkt salonu stolicy. Trzy lata temu bezapelacyjnie podbiło serca warszawiaków. Było pierwszą wystylizowaną na lata 70. knajpą w stolicy, dziś dorobiło się stałej klienteli i jednej pracy magisterskiej, a inni dublują ten pomysł.

A ten wydawał się wtedy banalnie prosty i wręcz arogancki: tania wódka plus polskie jedzenie. Kieliszek wódki kosztuje tu 4 zł, a przekąski 8 zł. Meduza z lornetą, czyli nóżki w galarecie i dwie czterdziestki - 16 zł. W środku nie ma żadnych stolików, ludzie mają się mieszać i ze sobą rozmawiać. W tym samym tłumie można spotkać taksówkarzy, studentów, biznesmenów, znanych aktorów i polityków. - Mamy tu niesamowity miks: róże grupy społeczne, różne portfele, a jednak się nawzajem akceptują. To się nie stanie na ulicy ani w restauracji, ale tu, przy kieliszku wódki, ludzie, którzy się wcześniej nie znali, stają się kolegami - powiada Roman Modzelewski, menedżer Przekąsek i Zakąsek.

Sam jest postacią kultową. Pracował w Grand Hotelu i Forum, a przez wiele lat również z trudną młodzieżą na warszawskiej Pradze. Ubrany jest zawsze nienagannie: muszka, czarna kamizelka i spodnie w kancik. Choć wystrój knajpy pochodzi z lat 70. (lustra na ścianach, długie stołki barowe), obsługa nie ma z tą PRL-owską nic wspólnego. Pana Romana znają wszyscy, przychodzą mu się pozwierzać, a on - jeśli trzeba - potrafi się wycofać, z pokorą przeprosić, obrócić trudną sytuację w żart. - Każdy człowiek to dla mnie oddzielna indywidualność. Kiedy wchodzi, zawsze się witam, gdy coś zamawia, uśmiecham, a on się wtedy czuje, jakby nie przyszedł na wódkę, ale jakby był proszony na ważne przyjęcie. Od razu robi się przyjemniej - mówi.

Bistro na Krakowskim Przedmieściu to punkt obowiązkowy zagranicznych wycieczek i studentów na międzynarodowych wymianach. Na portalu społecznościowym Facebook Przekąski mają już ponad 5 tys. fanów. Warszawiacy piszą: " Uwielbiam to miejsce. Nawet »sąsiad« mi tam nie przeszkadza", "Kraków może co najwyżej pozazdrościć :)", a niektórzy nawet bardziej osobiście: "Panie Romanie - jestem winien podziękowania za gratisową podwójną porcję pieczywa do pasztetu".

W autobusie dochodzi do kłótni. Jeden z mężczyzn krzyczy: - Pan nie wie, kim ja jestem! Jestem kierownikiem sklepu mięsnego! Stojąca obok kobieta zwraca się do koleżanki: - Znam go, to profesor uniwersytetu, ale zawsze cierpiał na manię wielkości…

Sukces Przekąsek próbuje powtórzyć Bistro. Znajduje się w tym samym budynku, ale od strony pl. Piłsudskiego. - Mamy filozofię uczciwą dla gości. Jeśli piją wódkę za 4 zł, to będą pić najlepszą wódkę dostępną w tej cenie - uściśla Michał Woźniak, współwłaściciel Bistro. To na korzystnej proporcji ceny do jakości knajpa wygrywa. Przychodzą tu zmęczeni imprezowicze, przemieszczający się w obrębie warszawskiego trójkąta bermudzkiego (ul. Mazowiecka, pl. Piłsudskiego), studenci, w niedzielę wracające z kościoła małżeństwa po pięćdziesiątce na małe piwo lub kawę. - Wróciła moda na rozmawianie. Do nas przychodzą ludzie, żeby pogadać, pośmiać się, nikt nie patrzy, jakim kto przyjechał samochodem, jakie banknoty wyciąga z portfela. Śmiejemy się ze sobą? Rozmawiamy? I o to chodzi - mówi Woźniak.

Na ścianach w Bistro barwne tapety i dużo luster, światło zapewniają ogromne okna - nic specjalnego. Jednak nie dla wystroju się tu przychodzi. Kebab warszawiakom już się przejadł: teraz pałaszuje się śledzika z cebulką i tatara z jajkiem, a ten w Bistro jest podobno najlepszy w Warszawie, oraz tradycyjne polskie pierogi. Dwa lata temu, gdy knajpa ruszała, to kobiety miały problem z zamówieniem tatara. Kręciły nosem. Teraz głównie one wpadają na taką przekąskę. Może swój wkład miał też i kryzys. Wódka kosztuje tu 4 zł, duże piwo 5 zł, a zakąski nie przekraczają 10 zł. - Kiedy idę na imprezę, to nie po to, żeby wydać mnóstwo pieniędzy, ale żeby potańczyć, spotkać się ze znajomymi. Najczęściej od razu umawiamy się w Bistro i stąd wyruszamy w miasto - mówi Marek, student geografii na UW.

Bistro brakuje osobowości, to ma być miejsce dla gości, a nie celebrystyczna ambicja właścicieli - dlatego trudno tu znaleźć drugiego pana Romana. Obsługują tu zazwyczaj studenci, którzy chcą dorobić. Ale wiosną Bistro wystawia na zewnątrz ogródek piwny i nigdy nie ma w nim wolnych miejsc.

- Tęsknię za szaleństwem, za wskoczeniem w garniaka kupionego na ciuchach, tańcem do rana, polewania sobie klaty barszczem i goździkiem w zębach. Dzisiaj się tak już nikt nie bawi, chyba że tutaj - mówi Bartek. Dwa tygodnie temu pierwszy raz przyszedł do Mozaiki na wieczorek taneczny, a teraz ściąga znajomych. Mówi, że to najlepsze imprezy w Warszawie.

Kelnerzy zapytani, jak one wyglądają, tylko tajemniczo się uśmiechają i mówią: - Oj, dzieje się… Restauracja przy ul. Puławskiej nie musi zmieniać wystroju, żeby wpasować się w PRL-owskie klimaty. Marmury, kryształowe żyrandole, sztuczne kwiaty w wazonikach. Sala taneczna ma obowiązkową lustrzaną kulę. Na dzień kobiet właścicielka rozdawała klientkom rajstopy i goździki.

Do Mozaiki na wieczorki taneczne przychodzą rodzice z dorosłymi dziećmi. Jednymi kieruje nostalgia, drugimi egzotyka, tak groteskowa, że aż nierzeczywista. Dancingi, do niedawna szczyt obciachu, odbywają się w Mozaice w piątki i soboty. Zaczynają się ok. godz. 17, a kończą punkt 22. Organizatorzy potańcówki zamieniają się w wodzirejów i zachęcają siedzących przy stolikach gości do podboju parkietu. Z głośników same hity: król Elvis, Beatlesi, Abba, z polskich Krzysztof Krawczyk i 2 plus 1 oraz trochę Osieckiej. Młodsi, jednak najbardziej lubią hity lat 90. Kiedy leci "What Is Love" Haddawaya, po sali rozchodzi się ekstatyczny pomruk. Na parkiecie wirują w zgodnym rytmie 50-letnie i 20-letnie pary. Te ostatnie nie potrafią tak tańczyć: z gracją, lekkością i uśmiechem, ale widać, że świetnie się bawią. - Chodzi o sentyment, ale też pewien rodzaj nieskrępowania - wyjaśnia Bartek. - Wielu moich znajomych ma dość zblazowanej warszawki, korowodu modnych i drogich ciuchów. W takim miejscu nikt mnie nie ocenia, chyba że za poziom kultury osobistej - uśmiecha się.

Co tydzień pan z Inteligenckiego Klubu Nieparzystych "Gracja", który organizuje potańcówki w Mozaice, przeżywa zaskoczenie. Ledwo nadąża ze sprzedażą papierowych kart wstępu (5 zł). To zawsze była cicha kawiarnia. 40 lat temu spotykał się tu z synem znany reżyser Aleksander Ford, Krzysztof Kieślowski wymyślał sceny do swoich filmów, do tej pory bywają w Mozaice Tadeusz Mazowiecki, Jerzy Hoffman, Janusz Zaorski, Marek Piwowski, Bogusław Linda. Na kawę wpadają Emilia Krakowska, Ewa Bem, Renata Dancewicz, Joanna Rawik. Teraz czas na młodsze pokolenie.

- Ja po prostu staram się, żeby w Mozaice każdemu było dobrze. Najpierw bałam się, czy te łączone wieczorki taneczne wypalą, czy młodzi energiczni ludzie nie odstraszą starych bywalców, ale jak dotąd wszystko odbywa się w harmonii - wyjaśnia Danuta Zapolska, właścicielka kawiarni Mozaika.

Pochwała z 1977 roku: Po raz pierwszy w Polsce obsłużono mnie w restauracji tak jak trzeba, tj. piwo podano mi przed obiadem, drugie danie całe gorące i świeże, wódkę zmrożoną, herbatę pod koniec dania, rachunek niezawyżony. Jestem pełen uznania dla takiego personelu. K.W.

Bar ułożył ze starych cegieł, które zostały po rozbiórce kamienicy. Samochód zniszczył sobie doszczętnie, ale bar wygląda jak żaden inny w Warszawie. Remont pomagali mu robić prascy robotnicy: elektrykę Tadzio Telewizorek, pan Waldek, Rafał też urobił sobie ręce po łokcie. Cztery dni w tygodniu za barem staje pani Bożena, kobieta z Pragi, którą nie łatwo przegadać, za to z wielkim sercem.

- Ta knajpa to moje marzenie. Całą ją miałem przed oczami: w starym stylu, z dobrym jedzeniem, zabytkowym kredensem - mówi Rafał Nowak z kawiarni Stara Praga na ul. Targowej. Ten maleńki lokal odbiega klimatem od Mozaiki czy Amatorskiej. Z głośników lecą zapijaczone kawałki Grzesiuka i akordeonowe rytmy Kapeli Praskiej. Ściany wyklejone starymi gazetami i zdjęciami: kolejka przed barem mlecznym na Stalowej, rodzinne fotosy. Przynoszą je do Rafała klienci, a potem on leci do Muzeum Warszawskiej Pragi i wymienia je na skany innych.

Sam jest też szefem kuchni. Serwuje bułkę z pieczarkami, meduzę z lornetą i wódeczkę za piątkę. Ma też pyszne drinki i tanie piwo. Na wiosnę otwiera ogródek, może wtedy wprowadzi też dancingowe klimaty?

- Ludzie mają dosyć tych wszystkich bezpłciowych kawiarni w centrum, gdzie wszystko jest dla każdego, czyli dla nikogo. Do mnie przyjeżdżają już ludzie z ronda Zawiszy, bo czują, że to miejsce robione z sercem - dodaje Nowak. Pewnie właśnie to kryje się za modą na oldschool, na który zachorowała stolica. Warszawiacy szukają czegoś bezpretensjonalnego, z duszą. Jednym przypomina to czasy młodości, inni chcą swoją przeżyć na luzie. Mają dosyć napompowanych klubów, gdzie bardziej liczy się nowa bluzka niż spędzanie czasu ze znajomymi. Bo poza oldschoolem wróciła moda na gadanie, gadanie, gadanie…

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak Disney wzbogacił przez lata swoje portfolio?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto