Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Halina Mlynkova: Zbyszek Wodecki ma "Pszczółkę Maję", ja mam "Korale" [rozmowa MM]

REDAKCJA portalu
REDAKCJA portalu
halina Mlynkova wywiad
halina Mlynkova wywiad mat. promocyjne artystki
Halina Mlynkova po siedmioletniej przerwie wróciła na scenę zupełnie odmieniona.

Halina Mlynkova już zawsze będzie kojarzona z piosenką "Czerwone korale", ale nie ma o to pretensji do fanów. Po siedmiu latach przerwy w ubiegłym roku wydała drugą solową płytę, zatytułowaną "Po drugiej stronie lustra", mocno osadzoną w celtyckich klimatach. Singiel pt. "Ostatni raz" z tego krążka szybko zagościł w polskich stacjach radiowych.

Od czasów występów z zespołem Brathanki w jej życiu zmieniło się prawie wszystko - od muzycznych inspiracji, przez kolor włosów, po całkowitą rewolucję w życiu osobistym. W szczerym wywiadzie Halina opowiada, dlaczego już nie jest Halinką, o czym marzy i jak ułożyła sobie życie.

Płyta "Po drugiej stronie" lustra to bajkowa wędrówka po krainie emocji – pozytywnych i negatywnych. Ile duszy "zostawiłaś" w tych piosenkach?

- Oj, kawał. Ale też sporo marzeń. Bo kiedy pisze się teksty, człowiek puszcza wodze fantazji i to jest bardzo przyjemne. Wtedy czuję, że oddycham pełną piersią. A potem do tego dochodzą te emocje, które zostawia się w studiu i wychodzę z nagrań taka napełniona, ale to oczywiście nie trwa długo, bo po jakimś czasie pojawia się ta myśl: "Cholera, nagrałabym to inaczej". I to jest najgorsze, bo tak mam od samego początku. Wszystkie moje płyty, które nagrałam, po przesłuchaniu wywołują to uczucie, że można było to zrobić inaczej. Ale chyba właśnie na tym polega proces tworzenia.

Tym razem nie kazałaś fanom czekać tak długo, jak na "Etnotekę". Druga płyta była łatwiejsza?
- Była nawet trudniejsza, choć nie ma na niej tylu instrumentów, co na "Etnotece", ale o to właśnie chodziło - żeby to było bardziej pełne i czyste. Natomiast jeśli chodzi o stronę muzyczną, to była ona zdecydowanie trudniejsza. Tylko po prostu szybciej nam poszła. I to jest fajne. Teraz właśnie tak zamierzam wydawać płyty - częściej niż co siedem-osiem lat. Zresztą ten długi okres to był przypadek. Nie chciałam po prostu wydawać czegoś, co mnie nie interesowało i z czego nie byłam zadowolona. Dopiero z "Etnoteki" byłam.

Na pierwszej płycie zabrałaś słuchaczy w podróż po rożnych etnicznych regionach i klimatach, natomiast w "Po drugiej stronie lustra" skupiłaś się na jednym nurcie. Dlaczego akurat muzyka celtycka?
- Po pierwsze, postanowiłam sięgnąć trochę do korzeni, bo Celtowie byli również i u nas. Po drugie bardzo mi się podoba ich kultura, fascynuje mnie różnorodność rytmów i lubię wykorzystywane tam instrumenty. Poza tym trochę zaczerpnęłam z "Etnoteki", bo tam też były celtyckie klimaty. Etno, folk, czyli te nurty, które reprezentuję, to jest muzyka niezwykle zróżnicowana, a ja chcę pokazać, że nie kończy się ona na góralskich czy bałkańskich rytmach, które grałam kiedyś. Chcę pokazać, że ma ona naprawdę wiele barw, wiele odcieni i można się nimi bawić. Inna sprawa, że ja nie lubię się inspirować innymi i dlatego postanowiłam pójść pod prąd i grać inaczej, niż istniejące w Polsce zespoły folkowe.

Idę w stronę może nieco trudniejszą, bo jeszcze nie ma tej wydeptanej ścieżki, ale jest to absolutnie płyta moich marzeń, z instrumentami, które kocham. Dzięki temu każdy koncert sprawia mi niesamowitą radość i przenoszę się właśnie na tę drugą stronę lustra. A to właśnie dlatego, ze kultura celtycka jest baśniowa. Oparta na legendach i mitach, dzięki czemu mogłam puścić wodze fantazji.

Z etno związałaś się na dobre? Już się określiłaś? Czy może denerwują cię takie próby zaszufladkowania?
- To jest naturalne. Ja się wpisałam w nurt etno będąc jeszcze w Brathankach i trudno taką szufladkę w ogóle opuścić. Ja wiem, że zawsze będę tą dziewczyną od czerwonych korali. I w porządku, nie przeszkadza mi to, bo ja bardzo lubię te piosenki. Przestałam bronić się przed folkiem, bo odnalazłam w nim fascynację i potrafię się nim bawić. Wykorzystuję to, co mi się podoba i zabarwiam go w sposób nowoczesny, taki jaki lubię. I dlatego czuję się w tej muzyce dobrze.

Miałam zapytać o Brathanki i "Czerwone korale" później, ale skoro już je przywołałaś... Jaki masz stosunek do tej piosenki?
- Wciąż ją śpiewam. Na każdym koncercie. To nie jest dla mnie żaden problem, a czas, w którym byłam w Brathankach, bardzo sobie cenię. Mam z nim dużo dobrych wspomnień i nie chcę tego odrzucać. To był czas, który spędzaliśmy bardzo intensywnie, miałam wtedy dwadzieścia lat, ale nie zamierzam się od tego odcinać. Również ze względu na szacunek do moich słuchaczy, którzy nie chcą, żebym przestała śpiewać tę piosenkę. Nie mam powodów, żeby dziś mówić: "To nie byłam ja". To byłam ja i tak się wtedy zaprezentowałam.

Są artyści, którzy mają swoje piosenki do końca życia. I tak, jak na przykład Zbyszek Wodecki ma "Pszczółkę Maję", tak ja mam "Korale". I nawet nie muszę być z tym pogodzona, bo naprawdę tę piosenkę lubię. Strasznie też lubię Zbyszka Książka, który napisał tekst. Utwór kojarzy mi się z nim, z dawnymi czasami, z wyjazdami i śpiewając piosenki z tego okresu po prostu wracam do nich i to jest fajne.

W Brathankach byłaś przedstawiana jako Halinka Mlynkova, teraz podpisujesz się Halina. To jakaś zawoalowana informacja dla odbiorców, że dojrzałaś życiowo i artystycznie?
- Nie, to jest siła moich menadżerów, którym udało się zaszczepić w świadomości innych, że ja wolę być Haliną. Zresztą już od czasów Brathanków zawsze mówiłam: "Błagam, tylko nie piszcie Halinka". Widocznie sama miałam za małą siłę sugestii, bo każdy mówił: "Ale przecież ty jesteś Halinka". Natomiast ja się nigdy nigdzie tak nie przedstawiałam. Nawet znalazłam swój stary wywiad z 1999 roku i już tam prosiłam: "Nie piszcie o mnie Halinka. Mówcie, jak chcecie, dla mnie to nie ma znaczenia, ale nie piszcie". Na Zaolziu nikt mnie tak nie nazywał. Było Hala, Halna, bo Halina to za długo. Ale "Ha-lin-ka" - nawet mama tak do mnie nie mówiła.

Wyglądasz na szczęśliwą, wyluzowaną i odmienioną. Nowa płyta to nowa Halina Mlynkova?
- Przede wszystkim bardziej odważna. Mam już w nosie te wszystkie konwenanse i to co mi wolno, a czego nie – wolno mi wszystko! Cokolwiek zrobię i tak każdy oceni to po swojemu. A jak chcę być autentyczna dla samej siebie. I to jest ta dojrzałość, o której mówiłaś. Potrafię machnąć ręką na to, co mówią inni. I bardzo dobrze się z tym czuję, bo bycie sobą jest najważniejsze, a nie zawsze tak bywało. Wcześniej często wygrywały konwenanse, a teraz zadowolenie innych mnie już nie interesuje.

Zmieniłaś też kolor włosów, co wywołało mnóstwo komentarzy, a atmosferę podgrzał dodatkowo swoim wyznaniem twój partner Leszek Wronka...
- Ale on żartował! I to jest najśmieszniejsze, bo ludzie to podłapali i teraz powtarzają: "Zakochał się w niej, bo jest blondynką". A to wcale nie jest prawdą, bo jak się poznaliśmy, to miałam jeszcze ciemne włosy. I to jest właśnie siła mediów - takie ploteczki ciągną się za człowiekiem przez lata. A myśmy się z tego śmiali. Powiedziałam nawet: "A to teraz palnąłeś i to będzie wszędzie przedrukowywane".

I było! I pewnie będzie powtarzane jeszcze wiele razy.
- Ale to nawet dobrze, niech tak będzie: "Tak mi zawrócił w głowie, że zmieniłam kolor włosów" (śmiech).

Potrafisz się z tego śmiać. Nie przejmujesz się plotkami na swój temat?
- W ogóle. Zawsze mnie interesowała tylko strona muzyczna. Ja wiem, że o życiu też się opowiada i ja mogę o nim mówić, nie ma problemu. Ale gdybym się chciała przejmować, to nie miałabym czasu na nic innego. Inna sprawa, że ludzie w to wierzą, bo jak napisała gazeta, to musi to być prawda. I zdarza się, że gdy coś mówię, to mi przerywają i mówią: "Ale nie, nie, nie, bo w gazecie napisali...", więc wychodzi, że ja nie zawsze jestem wiarygodnym źródłem na swój temat.

Z Leszkiem jesteś związana prywatne, ale też zawodowo. To komplikuje wasze stosunki?
- Nie, to jest naturalne i mi się to bardzo podoba, bo taka relacja prywatno-zawodowa jest fajna. Możemy łączyć tematy z życia i pracy. Na tym też polega większość wieczornych rozmów, gdy jesteśmy w gronie znajomych. Myślę, że ciężko byłoby mi siedzieć z lekarzem albo prawnikiem i wsłuchiwać się w ich rozmowy. Na pewno starałabym się być wsparciem i w ogóle, ale myślę, że na dłuższą metę nie dałabym tak rady. Ja właśnie potrzebuję takiej artystycznej duszy, z którą mam porozumienie. Po prostu, jak magnes przyciągają nas nasze pasje. Bo śpiewanie to nie jest moja pracą, to moja pasja.

A nie boisz się, że w pewnym momencie zaczniecie rozmawiać tylko o pracy, o nowej płycie, o kolejnej piosence itd.?
- Musimy mieć tak jeszcze z trojkę dzieci, żebyśmy mogli o czymś innym rozmawiać (śmiech).

Już widzę te nagłówki: "Halinka Mlynkowa potrzebuje trójki dzieci, żeby mieć o czym rozmawiać z partnerem". Lepiej nie mów tak w wywiadach.
- Zapamiętam! (śmiech)

W takim razie zmieńmy temat na bezpieczniejszy. Pochodzisz z Zaolzia, a czujesz się Polką czy Czeszką?
- Polką. Ponieważ jestem tu już bardzo długo. Jadąc przez Kraków uświadomiłam sobie, że za rok minie dwadzieścia lat, kiedy przyjechałam tu na studia. To jest absolutnie nieprawdopodobne. 20 lat! Niektórzy dopiero tyle mają, a mnie tyle minęło od przyjazdu na studia. Ja nie mogę już się czuć inaczej. Jestem stuprocentową Polką. I wreszcie mam polski szyk zdania! Tego mi zawsze brakowało w liceum, bo byłam świetna z wypracowań, a tu zdziwienie - jak to trója, a nie piątka? Teraz mam odwrotny problem – z szykiem zdania po czesku. Jestem więc Polką, ale żeby było weselej - z czeskim paszportem.

Mówisz też trzema językami – po polsku, czesku i gwarą zaolziańską. A w którym języku myślisz?
- Hmmm, w tym, którym akurat mówię dłużej. Gdy rozmawiam z Leszkiem, to myślę gwarą, ponieważ tak rozmawiamy. Kiedy jestem w Polsce, przestawiam się na polski. Natomiast, kiedy zaczynam mówić po czesku, to myślę w tym języku.

Skomplikowane. A swojego syna jakiego uczyłaś języka?
- Wiesz, jak go zobaczyłam pierwszy raz i miałam się do niego odezwać, to długo milczałam, bo wiedziałam, że jak się do niego odezwę, tak będę mówić do niego całe życie. Wygrał polski. Pewnie dlatego, że on mieszka w Polsce. Ale bardzo żałuję, że nie potrafię być bardziej konsekwentna w uczeniu go zaolziańskiego i czeskiego. Mówiąc szczerze, gdy mówię do niego gwarą albo po czesku, to się męczę, bo dla mnie on jest Polakiem i naturalne wydaje się rozmawianie z nim po polsku. Kiedy zaczynam w innym języku, to oboje mamy ochotę wrócić do polskiego. Ale Piotrek uczy się i czeskiego, i zaolziańskiego, i bardzo szybko łapie, więc nie będzie z tym problemu.

Skończyłaś etnografię, możesz więc nie tylko empirycznie, ale także akademicko ocenić, jak bardzo różnią się Polacy i Czesi.
- Tak naukowo to się nie da. Trzeba z tymi ludźmi przebywać, żeby zauważyć różnice. Na pewno czeski naród jest spokojniejszy i wyluzowany. A w Polsce jak coś, to nie ma zmiłuj. To są takie bardzo sympatyczne różnice. Widać to też w polityce tych państw. Natomiast ja jestem w obu państwach tak często, że dla mnie są jak jeden kraj – ja tych różnic po prostu nie widzę.

Czy są w takim razie sytuacje, kiedy śmiejesz się z czegoś np. w czeskim towarzystwie, a potem się zastanawiasz, czy w Polsce też by cię to rozbawiło?
- Już nie, ale na początku tak było. Kiedyś na przykład nie rozumiałam śmiesznych zdań z polskich filmów. Dopiero ktoś mi musiał szepnąć: "Wiesz, to jest z "Misia'". Albo dla odmiany, opowiadałam jakiś dowcip i nie mogłam go skończyć, bo pękałam ze śmiechu, a tu grobowa cisza i nikt się nawet nie uśmiecha. Na szczęście po tylu latach mieszkania w Polsce już się tak wmieszałam i tak przesiąknęłam polskością, że teraz mogę mówić o sytuacji zupełnie odwrotnej - zdarza mi się, że mam problem, kiedy pojadę do Pragi, bo muszę się "rozgadać", żeby znów mówić płynnie po czesku. To może nie jest nauka, bo przecież znam ten język ale potrzebuję chwili, żeby "zaskoczyć".

Nie męczy cię ciągle życie w podróży i na walizkach?
- Nie umiałabym inaczej żyć. Raz w miesięcznej trasie była z nami dziennikarka, która już po trzech dniach miała totalnie dość i widać było po niej, że chce wrócić do domu. To było dawno temu i zupełnie tego nie rozumiałam. I dziś też bym tego nie zrozumiała. Naprawdę lubię podróże i sporo jeżdżę po świecie. Ani mnie to nie męczy, ani nawet się nie zastanawiam, że mogłoby być inaczej. W domu mam zawsze jedną walizkę cały czas otwartą i zawsze gotową do podróży.

Jesteś artystką typowo koncertową, czy wolisz moment nagrywania płyty w studiu?
- Bezdyskusyjnie koncertową. Uwielbiam koncertować i moje miejsce jest na scenie. Tak naprawdę płyta jest dla mnie tylko dodatkiem do mojej działalności artystycznej.

Zniknęłaś na długo i kazałaś za sobą tęsknić. Na płytę musieliśmy czekać ponad siedem lat. Tęskniłaś za koncertami i życiem na scenie?
- Tęskniłam, ale w tym czasie bardzo ciężko pracowałam. Miałam dokładnie opracowany system dnia, bo pomagała mi niania. Rano wychodziłam na próby, potem telefonowałam i umawiałam spotkania związane z realizacjami przyszłych projektów, więc to nie było tak, że miałam kilka lat urlopu. Słowem, przygotowywałam się do powrotu na scenę. Natomiast rzeczywiście musiałam w tym czasie poradzić sobie bez grania koncertów. I to było bardzo przykre. Dlatego w tym czasie nie oglądałam festiwali czy koncertów, bo wiedziałam, że nie będę brać w nich udziału. Dodatkowo jeszcze pojawiło się w moim życiu dziecko, a dzieci, jak wiadomo, wymagają poświęcania im uwagi. Piotruś jest właśnie takim absorbującym dzieckiem.

Jak przygotowujesz się do nowej płyty? Szukasz inspiracji, przesłuchujesz płyty innych wykonawców, czy starasz się odciąć?
- W tym czasie nie słucham niczego.

Nawet radia?
- Nawet radia. Jedyne czego słucham, to skomponowane już utwory, do których ciągle wracam i bez przerwy myślę o tekście, który mam dopisać. A poza tym cisza. Za to dużo czytam, oglądam filmy, obserwuję ludzi w kawiarniach, bo to pomaga mi w pisaniu tekstów do piosenek. Wystrzegam się słuchania muzyki innych wykonawców, boję się, że wpadnie mi wtedy do głowy coś, co wykorzystam u siebie, a potem będę czuła, że to nie jest moje.

Leszek współpracował z wieloma czeskimi gwiazdami, jak Karel Gott czy Helena Vondráčková. Nie bałaś się, że jako producent będzie chciał cię wepchnąć w jakieś utarte schematy?
- To mi się zdarzało wcześniej, przy poprzednich projektach. I właśnie dlatego te projekty nie wychodziły, i on o tym doskonale wiedział. Leszek jest profesjonalistą i umie się odciąć od własnych zainteresowań. Potrafi napisać zarówno piosenkę rockową, popową, jak i każdą inną. Szuka dobrej melodii i ją znajduje. A dobrą melodię można zaaranżować, jak się chce: w stylach bałkańskich, ukraińskich lub innych. Piosenka z dobrą melodią obroni się zawsze i w każdej odsłonie.

Zresztą w trakcie naszej współpracy przeprowadziliśmy mnóstwo rozmów. Leszek wie, co mnie interesuje, w jakich klimatach dobrze się czuję, przy jakich instrumentach lubię śpiewać, co mi się podoba w muzyce. Nic się nie dzieje na siłę i dlatego nam się udaje. Ta współpraca była miodem na moje serce.

Można więc powiedzieć, że jesteś wielką szczęściarą, bo znalazłaś mężczyznę i producenta, który pomógł ci wyśpiewać własną bajkę?
- Tak dokładnie jest. Mało tego, najpiękniejsze utwory, które są na tej płycie, Leszek napisał dla mnie.

Masz w takim razie ulubioną piosenkę z tej płyty?
- Lubię wszystkie, a szczególnie te, które wykonuję na koncertach. Moim osobistym hitem jest jednak "Ostatni raz". To piosenka nie tyle o tym, co się dzieje ostatni raz, ale o tym, co chciałoby się, aby w ogóle się zdarzyło: o ludziach, którzy są sobie pisani, ale którym los nie sprzyja i nie mogą być ze sobą, nie mogą nawet zatańczyć tego ostatniego tańca. To jest piosenka tak naprawdę o każdym z nas, bo każdy ma jakieś niedokończone sprawy.

- Na końcu płyty "Po drugiej stronie lustra" tłuczesz to lustro. Czy to już koniec bajki?
To jest właśnie tajemnica, którą pozostawiam słuchaczom. Jest kilka możliwych interpretacji, ale niech każdy odbierze to po swojemu.

A może stłuczone lustro oznacza, że nie będziesz już tworzyć w tych klimatach, tylko poszukasz czegoś nowego.
- Nie, nie idźmy aż tak daleko. Tym bardziej, że jestem zafascynowana muzyką celtycką i nie chciałabym jeszcze z nich wychodzić. Tym bardziej, że są to nowe a nie powielane schematy, które tak często teraz widać w różnych talent show. Jest tam kilka diamentów, ale większość wpada w pułapkę bycia kolejną wielką gwiazdą.

Skoro już o nich wspomniałaś, to w takim razie zapytam: lubisz programy typu "talent show"?
- Nie, potwornie mnie nudzą (śmiech).

Dlaczego?
- Gdy uczestniczysz w takim programie jak "Bitwa na głosy", wszystko zrobione jest bardzo dobrze. Uczestnicy muszą nie tylko dobrze zaśpiewać, ale też nauczyć się pracy w teamie, a ta polega między innymi na tym, że nie gra się pierwszych skrzypiec, tylko trzeba się wpasować. Natomiast zupełnie inaczej to wygląda, gdy oglądamy talent show w telewizji. No niestety, ja już nie mam siły słuchać kolejnej Janis Joplin czy Whitney Houston, nawet jeśli wykonania te były bardzo dobre. Gdy jesteś na miejscu, wkręcasz się. Gdy jesteś widzem, niekoniecznie. Zupełnie jak na koncercie - nawet jeśli nie do końca ci odpowiada, to po chwili atmosfera muzyki na żywo i tak ci się udzieli.

Jesteś po wydaniu płyty, jeździsz, koncertujesz. A zaczęłaś myśleć już nad nową płytą?
- Myślę... Gorzej z czasem na zabranie się za nią, bo teraz robimy to, co lubię najbardziej, czyli koncertujemy. Z kolei Leszek ma w planach duże widowisko multimedialne w Czechach. To będzie ogromne przedsięwzięcie, więc za nową płytę na pewno nie zabierzemy się wcześniej. Ja sama mam już pewne pomysły co do kolejnego albumu. Zresztą bardzo mi się chce pisać nowe teksty. Bardzo się w to wkręciłam.

No dobrze, w prologu do "Po drugiej stronie lustra" śpiewasz, że kusi cię, by zbiec na drugą stronę lustra, "żeby zobaczyć, kim chcę być". Kim chce być Halina Mlynkova?
- Artystką, która idzie swoją drogą. "Po drugiej stronie lustra" jest bajka, w której biorę udział, a na scenie mogę pokazać inną siebie. Oczywiście nie znaczy to, że uciekam wtedy od swojego prawdziwego życia, które jest wspaniałe. Ale taka jest muzyka, pozwala nam na więcej, niż w rzeczywistym świecie.

Rozmawiała Anna Kowalska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto