Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jak oceniamy dzisiaj Okrągły Stół

krzysiek flasiński
krzysiek flasiński
Dwadzieścia lat temu rozpoczęły się obrady Okrągłego Stołu. Co pamiętamy z tamtego czasu, jak go wspominamy i oceniamy - o tym wszystkim dziś w naszym serwisie.

Wydarzenia sprzed dwudziestu lat można różnie oceniać. Nie sposób się jednak nie zgodzić, że było to jedno z najważniejszych wydarzeń współczesnej historii Polski. Od Okrągłego Stołu zaczął się w dziejach Polski zupełnie nowy etap.

Przy Okrągłym Stole zasiadło 58 osób. 21 dziś już nie żyje. Obrady trwały równo dwa miesiące. Eksperci obu stron podzielili się na zespoły zwane podstolikami. O przyszłości Polski rozmawiały 452 osoby.

Przy współpracy naszych zaprzyjaźnionych gazet z całej Polski stworzyliśmy serwis, którego głównym tematem są obrady Okrągłego Stołu. Będziemy publikować artykuły i wywiady, które przybliżą atmosferę tamtych czasów i skutki obrad, które kształtują naszą rzeczywistość.

STEFAN BRATKOWSKI, prezes ówczesnego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, dziś społeczny redaktor naczelny niezależnego portalu publicystycznego „Studio-Opinii”:

- Sam fakt dojścia do skutku tych rozmów uważam za nasz największy sukces. A rozpowszechniane dziś teorie o tym, że przy stole dokonała się transakcja jakiejś lewicy laickiej z liberalną frakcją PZPR to kompletna bzdura. Zresztą opowiadają o tym ludzie, którzy wówczas jeszcze nie wyszli spod stołu, więc nie ma powodu przejmować się tymi rojeniami. Sądzę, że największą niesprawiedliwością związaną z tym wydarzeniem, niezmiernie ważnym dla wszystkich Polaków jest niedocenienie roli Episkopatu w doprowadzeniu do rozmów. Gdyby nie determinacja biskupa Bronisława Dembowskiego i księdza Alojzego Orszulika, to przełomowe w naszej najnowszej historii wydarzenie pewnie nie doszłoby do skutku.

ALEKSANDER KWAŚNIEWSKI, członek prezydium rządu, najmłodszy minister w dziejach PZPR, współprzewodniczący zespołu ds. pluralizmu związkowego, były prezydent:

- Przełomem było to, że obrady się  zaczęły, a pierwsze spotkanie z drugą stroną pozostanie w pamięci. Po raz pierwszy z bliska mogliśmy zobaczyć szefów opozycji, dotychczas opisywanych w czarnych barwach w notatkach służbowych. To zmieniło przeciwnika w partnera. Przełomowy moment w obradach to zdecydowanie rozmowy o wyborach do Sejmu i Senatu w Magdalence. Zrobiliśmy tam nie jeden, a kilka kroków naprzód. A najbardziej dramatyczna z pewnością była końcówka i opór Alfreda Miodowicza. Pat udało się przełamać dzięki anegdocie o Goethem, który podobno miał bardzo niechętnego sobie sąsiada. Ich posesje dzielił wąski mostek, który mieścił jedną osobę. Kiedyś zbliżali się do niego obaj i sąsiad Goethego krzyknął: ja durniowi nigdy nie ustąpię, na co Goethe odpowiedział: a ja wręcz przeciwnie. Dyplomatycznie wprowadziliśmy ten trik.

STANISŁAW CIOSEK, były ambasador w ZSRR, dziś emeryt:

- Jakby nie oceniać tamtego peerelowskiego reżimu, zauważmy jednak, że Okrągły Stół był możliwy choćby dlatego, że istniała opozycja. Owszem - prześladowana, często więziona, ale nie w takiej skali, jak na przykład właśnie w Związku Radzieckim, gdzie lądowała w „psychuszkach” albo w gułagu. Kiedy kończyłem moją misję w Moskwie i odbył się pożegnalny bankiet, moi rosyjscy przyjaciele mówili, że Polacy i Rosjanie wcale się tak bardzo nie różnią. Odpowiedziałem: a jednak się różnimy. Tym, że my się spieramy do pierwszej krwi, a wy zwykle do krwi ostatniej. I to był chyba fundament, na którym mogliśmy zwołać akurat w Polsce okrągły stół.


ZBIGNIEW BUJAK, szef „Solidarności” w regionie mazowieckim, dziś należy do Stowarzyszenia Wolnego Słowa:

- Gdy kraj lub społeczeństwo znajdą się w kryzysowych sytuacjach, zwykle najtrudniejsze jest to, by przywódcy zwaśnionych obozów potrafili okiełznać swoje ambicje i potrafić zrozumieć także ograniczenia swojego rywala. Cały sens okrągłego stołu polegał moim zdaniem na tym, że my wszyscy potrafiliśmy wyjść
poza własne horyzonty i uwarunkowania. Dlatego jeśli gdzieś w świecie pojawia się Polak, zwykle zainteresowanie skupia się na tym, jak udało nam się odejść w pokojowy sposób od komunizmu i jak możliwy był po tylu latach opresji reżimu jednak dialog przy okrągłym stole. Potrafiliśmy to wtedy zrobić i dziś próby wylewania pomyj na tamto wydarzenie oceniam za tyleż głupie, co niebezpieczne dla przyszłości społeczeństwa.

JERZY URBAN, rzecznik rządu gen. Jaruzelskiego, dziś wydawca, redaktor naczelny tygodnika „Nie”:

- To było najdonioślejsze wydarzenie XX wieku, bardziej znaczące niż klęski w postaci wojen, które nas w tym wieku dotknęły, bo to były dramaty przez nas niezawinione, a stół był wyrazem tego, że potrafimy się ze sobą dogadywać w imię wizji przyszłości. Śmieszyło mnie takie odruchowe kategoryzowanie ludzi, bo ja lepiej
zawsze znałem ludzi z opozycji niż tych z kręgu władzy. Michnik, Kuroń, ich poglądy, i to co mówili było mi znane dużo lepiej niż to co mówili i robili eksponenci ówczesnych rządów. W tych przenikających się wówczas kręgach władzy i opozycji najbardziej rozbawiali mnie ludzie, którzy raz demonstracyjne nie podawali mi ręki, a zaraz potem biegli by uścisnąć mi dłoń, gdyż z jakichś powodów uznali, że to w tym momencie dopuszczalne. Jeśli dziś mówi się, że jestem jednym z architektów Okrągłego Stołu uznaję to za pewnie niezasłużony, jednak komplement.

WŁADYSŁAW FRASYNIUK, lider „Solidarności” w regionie wrocławskim, dziś prywatny przedsiębiorca:

- Gdy Alfred Miodowicz, szef ówczesnych reżimowych związków zawodowych zagroził w pewnym momencie wycofaniem się z rozmów jego centrali i zerwaniem obrad, zobaczyłem autentyczny strach w oczach generała Kiszczaka. To była taka chwila, w której wydawało się realne to, że jeszcze dzień i sprawy pójdą w bardzo złym kierunku, czyli w stronę konfrontacji siłowej, połączonej z wkroczeniem pozostającej w gotowości Armii Czerwonej. A drugi moment, jaki zapamiętałem, to pokazanie w telewizji początku obrad, gdy na ekranie pojawiły się po naszej stronie osoby jeszcze do niedawna poszukiwane listami gończymi. Sądzę, że fakt ten miał wielkie znaczenie psychologiczne. Polacy uwierzyli, że dzieje się coś bardzo ważnego, i że nie ma już od tego odwrotu.

EDWARD SZWAJKIEWICZ, lider „Solidarności” w Stoczni Gdańskiej, dziś zajmuje kierownicze stanowisko w firmie Międzynarodowe Targi Gdańskie:

- Pytanie, którego nigdy chyba nie rozstrzygniemy brzmi – czy powinniśmy byli wtedy zaufać Kiszczakowi? My, siadając do stołu, zaryzykowaliśmy zaufanie. A chodziło nam wtedy o jedną, najważniejszą rzecz - odzyskanie związku Solidarność. Bo od tego momentu wszystkie kolejne postulaty miały szansę zostać spełnione. Od tych czysto politycznych, jak zniesienie cenzury, po bytowe i pracownicze - jak likwidację uprzywilejowania ludzi z resortów siłowych, czy wprowadzenie dodatków drożyźnianych. Jeśli dziś mówi ktoś, że lepiej było poczekać, aż komuna sama się zapadnie pod ciężarem własnych absurdów popełnia błąd: z ówczesnej perspektywy upadek systemu wcale nie
wydawał się pewny.

PROF. HENRYK SAMSONOWICZ, działacz „Solidarności”, prowadził rozmowy przy podstoliku nauki i edukacji, dziś wykładowca Akademii Humanistycznej w Pułtusku:

- W pamięci utkwiło mi to, jak wchodząc na obrady do pałacu namiestnikowskiego z Jackiem Kuroniem natknęliśmy się na schodach na generała Czesława Kiszczaka. Kuroń podszedł do niego, przywitał się i powiedział: - Dzień dobry panie generale, jestem Kuroń. Na co Kiszczak odpowiedział: - Dzień dobry, jestem generał Kiszczak. A pana to ja znam. A jeśli chodzi o przełom, to zdaje się był nim moment, kiedy strona „Solidarności” chciała zerwać rozmowy. Chyba wtedy rządowi negocjatorzy pękli. Ulica szumiała i bali się, że gdy przerwiemy dialog odpowiedzialność za to spadnie na nich.

HARALD MATUSZEWSKI, lider OPZZ regionu kujawsko-pomorskiego, dziś emeryt:

- Pamiętam, że wiele emocji, grożących nawet zerwaniem rozmów, wynikało stąd, że Solidarność uparcie chciała wykazać, że OPZZ to tylko narzędzia w rękach władzy, a my z impetem chcieliśmy dowieść, że to nieprawda. Stąd w ostatnim dniu obrad kryzys, który przez kilka godzin oceniano jako załamanie się całego dialogu i jego fiasko.
Kuluarowa dyplomacja, z wielką rolą kościoła pozwoliła jednak zawrzeć rozejm i sygnować porozumienie. Istotą okrągłego stołu było przełamanie wzajemnej nieufności i wzniesienie ponad urazy. Gdyby nie to, system pewnie i tak by upadł, ale tu demokracja zwyciężyła bezkrwawo.

LECH WAŁĘSA, lider „Solidarności”, były prezydent:

- Najważniejszy w moim przekonaniu moment zdarzył się jeszcze zanim zaczęły się obrady okrągłego stołu. Kiszczak próbował układać nam listę osób, które miały brać udział w rozmowach. Nie chciał się zgodzić na Kuronia i Michnika. Trzasnąłem wtedy ręką w stół. Wiedziałem, że jeśli na początku pozwolę sobie na coś takiego, to potem będą próbowali nas ustawiać. A o Okrągłym Stole mówię niechętnie, bo prawda o nim jest niepopularna. Obie strony siadały do niego by się oszukać – komuniści chcieli nam zamydlić oczy, ja chciałem rozwalić komunizm. Jak odchodziliśmy od stołu też nie było czystych intencji. Ja myślałem, że skoro już udało się wsadzić robotniczy but w futrynę, to niemożna odpuścić. Komuniści myśleli – mamy ich, poczekamy aż naród ich odrzuci, a jak odrzuci, to niegrzecznych wyrzucimy, a grzecznych zostawimy. Dziś wspominam to z zawstydzeniem.

ALFRED MIODOWICZ, ówczesny szef OPZZ, dziś emeryt:

- Przełomowym momentem była dla mnie przerwa, którą wprowadziłem pod koniec obrad. Trwała 2 godziny 40minut. Byliśmy trzecią siłą i chcieliśmy po zakończeniu obrad, tak jak na początku zabrać głos. To nie pasowało „Solidarności”. Nie ustąpiliśmy, czego skutkiem była właśnie ta przerwa i pusty stół. Przez blisko trzy godziny obserwowali go dzięki transmisji telewidzowie. A najbardziej w pamięci zapadły mi moje wystąpienia – na początku obrad Okrągłego Stołu i to na końcu, które pomimo oporów ostatecznie wygłosiłem.

ZBIGNIEW SOBOTKA, członek Biura Politycznego KC PZPR, po aferze starachowickiej wycofał się z polityki:

- Największym przełomem było to, że 57 osób z różnych obozów, mających różne poglądy, było w stanie usiąść do rozmów. Jedni liczyli się z tym, że oddadzą kawałek władzy, drudzy, że jest szansa, by coś osiągnąć. Nie sądzę, by ktoś wtedy myślał o oddaniu władzy, ale sama chęć rozmów była ważna. Dlatego czymś, co najbardziej pamiętam z tamtego czasu było poznawanie osób z Solidarności. Znaliśmy ich jako twardych opozycjonistów. Kiedy usiedliśmy do rozmów okazało się, że są tacy jak my, tylko chcą zmian. Diabeł okazał się nie taki straszny. Przełamałem się wtedy, zacząłem słuchać i liczyć się z ich argumentami.

GRAŻYNA STANISZEWSKA, członek kierownictwa krajowego „Solidarności”, dziś europoseł:

- Najbardziej chyba pamiętam towarzyszące mi przez dwa miesiące obrad przekonanie, że to tylko blef strony rządowej. Ciągle wydawało mi się, że rozmowy mogą być zerwane w każdej chwili, że wszystko skończy się kolejnymi aresztowaniami, stanem wojennym...W to, że okrągły stół był przełomem, uwierzyłam dopiero kilka miesięcy po powołaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego, gdy zauważyłam słabość sejmowych reprezentantów starej ekipy. Stanowili trzy czwarte sejmu, a pomysły Mazowieckiego przechodziły 97 procentami głosów. Widziałam, jak sparaliżowała ich dezaprobata społeczna.

LESZEK MILLER, sekretarz KC PZPR, współprzewodniczył podzespołowi ds. młodzieży, były premier:

- Najbardziej pamiętam swoje dyskusje w jednym z zespołów z Andrzejem Celińskim, który wtedy był w obozie solidarnościowym. Był to jedyny zespół, który mimo długich negocjacji nie podpisał porozumienia. Do dziś wspominamy to z sentymentem i nutą nostalgii. Pamiętam też, że jak siadaliśmy do rozmów, to byłem bardzo ciekaw trzech osób – Michnika, Kuronia i Bujaka. Zbigniewa Bujaka dlatego, że kończyliśmy to samo technikum elektryczne w Żyrardowie. No a Michnik i Kuroń wydawali mi się wysłannikami piekieł i chciałem wiedzieć, czy tryskają siarką. Okazało się, że są normalnymi facetami.

ANDRZEJ STELMACHOWSKI, prezes warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej, marszałek Senatu I kadencji, dziś doradca prezydenta Lecha Kaczyńskiego ds. Polonii:

- Wiele podczas tych rozmów, a też wcześniej, gdy trwały przygotowania do okrągłego stołu, momentów kryzysowych. Pamiętam taki moment w legendarnej już Magdalence, gdy spotkali się Aleksander Kwaśniewski z Bronisławem Geremkiem i przyszły prezydent zaproponował polityczny handel: wy się zgadzacie na ustanowienie urzędu prezydenta, a my się zgadzamy na stworzenie Senatu do którego wybory będą w pełni demokratyczne. Nie mal natychmiast Kiszczak starał się to zdementować ogłaszając publicznie, że ten Senat to prywatny pomysł Kwaśniewskiego, ale zaraz okazało się, że projekt został przyjęty przez ówczesną stronę rządową. Swoistym paradoksem było to, że w gruncie rzeczy przy okrągłym stole porozumiały się „Solidarność” z rządzącym wtedy realnie wojskiem, w pewnym sensie przeciwko sprawującej wtedy władzę partii.

Zebrali dziennikarze Nowej Trybuny Opolskej

KATARZYNA KOWNACKA,
MIROSŁAW OLSZEWSKI


emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto