Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kim jest trener, który tworzy historię PGE Skry

Paweł Hochstim
Jacek Nawrocki żywiołowo reaguje na boiskowe wydarzenia
Jacek Nawrocki żywiołowo reaguje na boiskowe wydarzenia fot. Dariusz Śmigielski
- Kochanie, pojeżdżę do tego Bełchatowa przez rok, a później będę już w domu - tak w 1994 roku powiedział żonie Jacek Nawrocki, gdy podpisywał umowę na grę w drugoligowej Skrze.

Właśnie minęło... piętnaście lat od czasu, gdy wówczas rozgrywający bełchatowskiej drużyny nadal pracuje w Skrze. W niedzielę poprowadził ten zespół do tytułu klubowego wicemistrza świata.

Jacek Nawrocki, dziś 44-letni trener, codziennie dojeżdża do Bełchatowa z rodzinnego Tomaszowa Mazowieckiego. Droga zajmuje mu niespełna godzinę. Choć to męczące, nigdy nie zdecydował się na przeprowadzkę do miasta Skry. Może dlatego, że nie wiązał z tym klubem wielkich nadziei. Właściwie trafił tu po to, by jeszcze przez rok pograć.

Trener doskonały

Ale Nawrocki jako rozgrywający odznaczał się inteligencją, która dała mu szansę zostania trenerem. - Rozgrywającym był średnim. Trenerem jest doskonałym - mówią jego współpracownicy z PGE Skry.

Nawrocki jest jedynym człowiekiem w klubie, który uczestniczył we wszystkich najnowszych losach Skry. Wchodził z nią do dawnej serii A, spadał, znów wchodził, zdobywał mistrzostwa Polski, brązowy medal Ligi Mistrzów czy wreszcie srebrny na mistrzostwach świata. Trenował wszystkich zawodników, którzy przez ostatnich osiem lat przewinęli się przez Skrę. Większość obecnych reprezentantów Polski przeszła przez treningi z Nawrockim.

- Przygotowywał się do tej roli od wielu lat, praktykując u znanych trenerów. Dlatego nie mieliśmy wątpliwości, że odchodzącego do reprezentacji Polski Daniela Castellaniego powinien zastąpić właśnie on - mówi prezes PGE Skry Bełchatów Konrad Piechocki. Choć Piechocki tego nie przyznaje i głośno protestuje, gdy mówi się o tym, że była to ryzykowna decyzja, to wiadomo, że gdyby Nawrockiemu nie poszło, na głowę szefa mistrzów Polski spadłaby olbrzymia krytyka. Na pewno wygodniej było zatrudnić obcokrajowca ze znanym nazwiskiem, tym bardziej że bełchatowski klub na to stać. Ale zdecydowano inaczej.

Nawrocki, choć to niezwykle sympatyczny facet, ma w środowisku wrogów. Takich, którzy uśmiechają się i poklepują po plecach, ale z zazdrości są gotowi utopić go w łyżce wody. Nic w tym dziwnego, bo przecież prowadzi najbardziej popularny zespół w kraju mistrzów Europy. I wygrywa.

Czerpał co dobre

Był asystentem kilku ostatnich trenerów bełchatowskiej drużyny, m.in. Ireneusza Mazura i Daniela Castellaniego. Jak twierdzi, starał się brać od nich to, co najlepsze. - Pracowałem z dobrymi trenerami i mogę czerpać wiele od każdego z nich. A od Daniela tylko to, co dobre, bo złego nie było - mówi o Castellanim. Gdy dowiedział się, że szefowie Skry chcą postawić tego lata na niego, nie był zaskoczony. O tym, że Nawrocki będzie następnym trenerem Skry, mówiło się już od dawna.

Dla zawodników jest jak kolega, bo zwracają się do niego po imieniu. Tę zasadę wprowadził do bełchatowskiego klubu Castellani i Nawrocki ją podtrzymał. Gracze ufają mu bezgranicznie, bo dla nich nie jest osobą mało znaną, tak jak jest dla przeciętnych kibiców siatkarskich.

Poradzi sobie na pewno

- Jacek? Poradzi sobie na pewno. Znamy się długo i wiemy doskonale, czego możemy się spodziewać po sobie. Nie mam cienia wątpliwości, że Jacek nie zawiedzie - mówił po jego nominacji Daniel Pliński, jeden z pięciu mistrzów Europy. Choć Nawrocki nie ma takich sukcesów zawodniczych, jak Castellani, cieszy się olbrzymim zaufaniem.

Na razie każdy swój mecz ogromnie przeżywa. Gdy mówi mu się, że w roli szkoleniowca pierwszy raz przegrał dopiero w finale mistrzostw świata, opowiada historię sprzed lat, gdy musiał zastąpić szkoleniowca, który był chory. Później okazało się, że Skra odpuszcza mecz rywalom, a szkoleniowiec zachorował "taktycznie". - Wtedy przegrałem pierwszy raz i to był mój debiut - mówi, ale niechętnie to wspomina. Widać, że zawiódł się wtedy na sporcie. W ubiegłym sezonie zastępował w jednym meczu Daniela Castellaniego, który poleciał na kilka dni do domu. Skra pokonała wówczas AZS Częstochowa 3:0. Ale wówczas całą taktykę ustawiał Castellani, który w trakcie spotkania dzwonił i dowiadywał się o wszystko. Dziś Castellani, kiedy bywa w Bełchatowie, to już nie może wejść do szatni i przekazać uwag zawodnikom. - Nie ma na to miejsca. Trenerem zespołu jest Jacek Nawrocki, a nasza przyjaźń z Danielem oznacza zupełnie coś innego - mówi Piechocki.

Bez problemu po włosku

Nawrocki z Castellanim swobodnie się porozumiewa, bo w kilka miesięcy nauczył się języka włoskiego. Dziś bez problemów wydaje polecenia Stephanowi Antidze czy Miguelowi Falasce. - Kilka miesięcy uczyłem się angielskiego, ale gdy okazało się, że Daniel i ośmiu zawodników mówi po włosku, podobnie zresztą jak statystyk i trener przygotowania fizycznego, to zmieniłem plany. Włoskiego uczyłem się w samochodzie na trasie z Tomaszowa do Bełchatowa. Słuchałem tych płyt codziennie i dziś dogaduję się bez problemu - mówi szkoleniowiec mistrzów Polski.

W czasie meczów zachowuje się bardzo ekspresyjnie. Biega, skacze, krzyczy, podpowiada - tak bardzo chce wygrywać. - Boję się czasem o Jacka, gdy widzę, jak to przeżywa - dodaje Piechocki. Gdy w katarskim Doha, gdzie Skra zdobyła tytuł wicemistrza świata, zespół Nawrockiego pokonał gospodarzy z Al-Arabi 3:0, trener się uspokoił. Ale tylko na dwie godziny, bo gdy dowiedział się, że słynny brazylijski Cimed przegrał z nikomu nieznanym Paykanem Teheran, całą noc wraz ze statystykiem rozpisywał grę rywali z Iranu. Efekt? Szybkie zwycięstwo 3:0 nazajutrz.

Jak zdjęty z krzyża

Gdy w półfinale PGE Skra pokonała Zenit Kazań, prowadzony przez byłego selekcjonera reprezentacji Rosji Władymira Alechno, Nawrockiemu z nerwów trzęsła się ręka jeszcze kilka minut po meczu. Na konferencjach prasowych po wszystkich meczach w Katarze wyglądał jak zdjęty z krzyża. W drodze do finału wygrał wszystkie spotkania, ale w sali konferencyjnej ani razu się nie uśmiechnął. A w autokarze wracającym do hotelu mówił o następnym przeciwniku.

Prowadząc Skrę, Nawrocki siedzi na bombie. Jeśli wygra mistrzostwo Polski, wszyscy kibice uznają, że zrobił to, co do niego należało. Jeśli cokolwiek przegra - ściągnie na siebie wielką krytykę. Bo w Polsce utarło się, że Skra jest "samograjem". - Takie same samograje ma jeszcze czterech trenerów, ale zdaję sobie sprawę, że presja na Skrze jest największa - twierdzi Nawrocki. - Wiem, że nie uniknę porównań z Danielem. Ale zapewniam, że jestem inny. Pracuję według swojego pomysłu.

I pewnie przez kolejne lata nadal będzie dojeżdżał z Tomaszowa. Bo przecież do Bełchatowa wpadł tylko na rok. Piętnaście lat temu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dni Lawinowo-Skiturowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto