Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Klęska Legii w Białymstoku. To drużyna bez charakteru

Rafał Romaniuk
Igor Lewczuk (z lewej) świetnie radził sobie z lewoskrzydłowym Legii Maciejem Rybusem
Igor Lewczuk (z lewej) świetnie radził sobie z lewoskrzydłowym Legii Maciejem Rybusem Bartek Syta/POLSKA
Legia Warszawa z Jagiellonią w Białymstoku wygrać nie mogła. Widać było to od pierwszych minut spotkania. O zwycięstwie myśleć nie sposób, gdy silny jak tur Dickson Choto (191 cm wzrostu, 94 kg wagi) przegrywa pojedynki bark w bark z napastnikiem Jagi Tomaszem Frankowskim (171/64). Ta akcja była symbolem klęski legionistów.

Warszawski zespół pogrążył Kamil Grosicki, napastnik, z którego pół roku temu przy Łazienkowskiej zrezygnowano. Nikt nie wierzył, że zawodnik, który w kasynie przegrał fortunę, a na alkohol wydał drugie tyle, będzie w stanie się odrodzić. Do historii przeszły opowieści, jak Jacek Magiera, asystent Jana Urbana, obudzony telefonem w środku nocy musiał jechać do kasyna. Zabierał młodziaka do domu, długo mu tłumaczył, że niszczy sobie karierę. Grosicki przyrzekał, że zrozumiał, by następnego dnia znów ruszyć na podbój nocnych klubów stolicy.

Grosickiemu zaufali w Białymstoku. Trener Michał Probierz zapowiedział, że jeśli wytropi jego wybryk, choćby najmniejszy, wyśle go w sportowy niebyt. Grosik w Jagielloni odżył, bo potrzebował, by ktoś dał mu kolejną szansy. Czy zrozumiał błędy? To się okaże.

W sobotę odpłacił Legii pięknym za nadobne. Strzelił dwa gole po akcjach, do których przyzwyczaił. Pierwszego po tym, jak wkręcił w ziemię Choto. Drugiego po wzorowej kontrze. Pokazał też, że tymczasowy selekcjoner Stefan Majewski nie pomylił się, dając mu powołanie na mecze z Czechami i Słowacją.

Taktyka Jagiellonii na Legię była prosta do bólu. A jak wiadomo, taka jest najskuteczniejsza. Wszyscy wiedzieli, że w tej drużynie dobrze grać w piłkę potrafi dwóch zawodników: Frankowski i Grosicki. Właśnie akcje tego duetu zapewniły Jadze zwycięstwo. Podawał Franek, który z łowcy bramek zamienił się w króla asyst, do Grosickiego, a ten mógł zaśpiewać obrońcom z Warszawy: "Nas nie dogoniat".

Legia prowadzącej w tabeli Wisły Kraków też już raczej nie dogoniat. Dziewięć kolejek za nami, a warszawska drużyna ma już do Białej Gwiazdy osiem punktów straty. I nie widać nadziei na poprawę. Po zwycięstwie tydzień temu nad Lechem Poznań wydawało się, że nastąpi przełamanie. Ale trener Urban przestrzegał: - Naszym głównym grzechem jest nieregularność. Odkąd jestem trenerem Legii, mamy duże problemy z wygrywaniem na wyjazdach - mówił przed podróżą do Białegostoku Urban. Czuł, co w trawie piszczy.

W Legii coś po tym meczu pękło. Urban, który po przegranych spotkaniach rzadko krytykował drużynę w mediach, na konferencji prasowej nie wytrzymał. Starał się zachować spokój, ale była to tylko poza. Im dłużej przemawiał, tym mocniej się irytował. Mówił, że ci, którzy "nie potrafią włożyć nogi, nie powinni grać w piłkę". Jeśli przyjąć tę definicję piłkarza, po sobotnim meczu zmienić zawód powinni wszyscy piłkarze Legii.

- Pokazaliśmy, że jesteśmy drużyną, która nie potrafi grać ostro, wręcz na pograniczu brutalności. Dostaliśmy tylko jedną żółtą kartkę, i to za zbyt szybkie wybicie rzutu wolnego. Często trzeba pokazać charakter, a charakteru nam zabrakło - podsumował szkoleniowiec.

Gdy dziennikarze zreferowali wychodzącemu z szatni Maciejowi Iwańskiemu słowa Urbana, lider Legii nie krył zdziwienia.

- Czy poddaliśmy się bez walki? Nie zgadzam się z tym. Z boiska w ogóle tak to nie wyglądało. Nie można powiedzieć, że brakowało nam zaangażowania - komentował Iwański, który zaskoczył swoją interpretacją wydarzeń.

- Zagraliśmy tak jak sobie zakładaliśmy. Nie chodzi mi oczywiście o wynik, a o samą grę. Do momentu strzelenia przez Jagiellonię bramki to my kontrolowaliśmy wydarzenia. Widać było, że to nam bardziej zależało na strzeleniu gola, a kontry rywali nie robiły na nas zbyt dużego wrażenia - stwierdził. Może tak wyglądało to z boiska. Z trybun - dużo gorzej. Niech najlepszym podsumowaniem spotkania będzie fakt, że w drugiej połowie Legia oddała tylko jeden celny strzał. W końcówce Iwański uderzył z wolnego, ale świetnie zachował się Grzegorz Sandomierski. Przed przerwą nie było wiele lepiej.

Rozczarował (zresztą kto nie zawiódł?) Marcin Smoliński. Środkowy pomocnik Legii dostał niepowtarzalną szansę, by pokazać, że niesłusznie Urban na początku sezonu pomijał go przy ustalaniu składu. "Smoła" marudził, że jeśli już gra, to na lewej pomocy, czyli pozycji, której nie lubi. W Białymstoku wystąpił w środku pola. I jeśli podawał celnie, co było rzadkością, to do tyłu. Nie potrafił też wstawić nogi. Słowa Urbana z konferencji prasowej mogły być aluzją właśnie do postawy Smolińskiego.

Można było obstawić cały majątek, że Bartłomiej Grzelak, chwalony za świetny mecz z Lechem, szybko wróci tam, gdzie przez ostatnie dwa lata przebywał najczęściej. Do gabinetów lekarskich. Napastnik Legii schodził z boiska w 80. min. Utykał i trzymał się za nogę.

- Wyglądał tak, jakby był na wojnie. Ma dziurę z tyłu nogi pod kolanem. Na łydce pękła mu żyła - opisywał ze szczegółami Urban.

- Obrońcy Jagiellonii nieźle mnie pokopali. Mam nadzieję, że na mecz z Piastem będę gotowy - mówił ze skwaszoną miną Grzelak.

Ligowcy mają dwa tygodnie przerwy. Urban ma co robić.

Jagiellonia 2 - Legia Warszawa 0

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto