Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Końska pasja stolicy

Karolina Kowalska
Hodują konie, bo to kocham. To moja wielka pasja - przekonuje Elwira Krakowiak. Żaden z moich koni jeszcze na siebie nie zarobił
Hodują konie, bo to kocham. To moja wielka pasja - przekonuje Elwira Krakowiak. Żaden z moich koni jeszcze na siebie nie zarobił Dawid Parus/POLSKA
Po latach stolica powraca do przedwojennych tradycji. Jazda konna znów jest w modzie, a stajnie i stadniny przyciągają tyle nastolatek, co spopularyzowane dzięki telewizji szkoły tańca. O trzech typach warszawskich koniarzy - sportowych, zawodowych i rekreacyjnych, pisze Karolina Kowalska.

Ciepłe, październikowe popołudnie. W stajni w Łazienkach Królewskich Marta Sobieraj-ska z Akademii Sztuki Jeździeckiej Karoliny Wajdy czyści Escritora. - No, niuniu, druga nóżka! - pada polecenie i popielaty andaluz posłusznie podaje Marcie lewe kopyto. Marta, amazonka biorąca udział w reżyserowanych przez Karolinę Wajdę pokazach konnych i instruktorka w akademii, wokół 25 koni krząta się od świtu. Czyści, siodła, jedzie z nimi na trening. Potem znowu czyści i - kiedy już trochę odpoczną - daje im jeść.

Końska toaleta to dla laika zdumiewający spektakl. Z torby na narzędzia - jest tańsza niż profesjonalna "końska" torba - Marta wyciąga po kolei: szczotkę jako żywo przypominającą tę do zamiatania, ściereczki do mycia naczyń, chusteczki i krem dla niemowląt oraz kopystkę do czyszczenia kopyt. Jest jeszcze sprej - nabłyszczacz do sierści i aluminiowy do zabezpieczenia małych ran. Podczas treningu nie trudno o otarcia, które Marta Sobierajska czyści ściereczką, odkaża, a gdy się goją, nawilża kremem dla niemowląt.

Gwiazdy w warkoczykach
- Daj buźkę! - zwraca się czule do Escritora, a ten nachyla ku niej głowę. Wilgotną chusteczką Marta przeciera mu oczka, a potem chrapy. - Przecież sam ich sobie nie wyczyści - tłumaczy. Potem przychodzi czas na czesanie sierści i długich, jedwabistych grzyw. Andaluzy ze stajni Karoliny Wajdy występują w pokazach i - jak wszystkie gwiazdy - muszą szczególnie dbać o wygląd. Żeby nie zniszczyć fryzury podczas treningu, Marta So-bierajska zaplata im warkocze w kłosy, robi fantazyjne koki, mniej jednak dopracowane niż te na pokazy.

W Akademii Sztuki Jeździeckiej Karoliny Wajdy pracuje od dwóch lat. Trafiła tu jako jedyna dziewczyna w znanej grupie kaskaderskiej Andrzeja Sitka. - Radziłam sobie dobrze, ale okazało się, że w pokazach rycerskich lepiej radzą sobie panowie. A ja, przy swoich 160 cm wzrostu, nie miałam tyle siły do dźwigania kopii. Kiedy więc nadarzyła się okazja pokazów kobiecych, nie wahałam się ani chwili. Repertuar pokazów bardzo mi odpowiadał, a i konkurencja była bardziej wyrównana. A ja chciałam być najlepsza w tym, co robię - mówi 22-latka.

Konno jeździ od szóstego roku życia, kiedy na wakacjach w Sztutowie zaciągnęła mamę do stadniny. Koń był wysoki, ale ona uparła się, że będzie na nim jeździć. Po powrocie do Warszawy zaczęła chodzić do szkółki jeździeckiej, trenowała w stajni przy ul. św. Wincentego na Bródnie, a na 15. urodziny wyprosiła u mamy konia. Czteroletniego Horyzonta wypatrzyła w stajni pod Opolem, gdzie pojechała na obóz jeździecki. Kiedy wreszcie był jej, dbała jak o skarb.

Wspólna jazda nie była im jednak pisana. Zwyrodnienie stawów kopytowych skazało Horyzonta na emeryturę. Spędza ją na łąkach w Lipkach pod Wołominem. Pani odwiedza go regularnie, czyści, głaszcze. W dziewczynkach przychodzących do stajni choćby po to, by swojego konia wyczyścić, widzi siebie sprzed lat. Wie, że nawet namiastka jazdy jest świętem.

Swoje zawodniczki uczy jazdy w pokazach, rodzaju tańca na koniu nieujętego, w przeciwieństwie do skoków czy ujeżdżenia w sportowej konkurencji. - Nie wiem dlaczego, ale nigdy nie ciągnęło mnie do sportu wyczynowego. Realizuje się w show, który wymaga nie tylko umiejętności i porozumienia ze zwierzęciem, ale wzbogacone jest o choreografie, kostiumy, całą tę artystyczno-aktorską otoczkę - mówi Marta Sobierajska.

Jazda figurowa na koniu
Zupełnie inne treningi, choć ta sama dyscyplina w obchodzeniu się ze zwierzęciem, obowiązują zawodniczki kolegi Marty z Akademii Sztuki Jeździeckiej Karoliny Wajdy Marcina Woldańskiego. Trenują ujeżdżenie, najbardziej widowiskową, ale też najtrudniejszą spośród konnych dyscyplin sportowych.

- Można ją porównać do łyżwiarstwa figurowego. Polega na wykonywaniu figur i wymaga ścisłej współpracy jeźdźca ze zwierzęciem. A ponieważ, aby dojść do perfekcji, trzeba trenować przez wiele lat, dla widzów ciekawe są dopiero konkursy Dużej Rundy i Grand Prix.

Ci, którzy nie trenują, łatwo się znudzą konkursami Małej Rundy, gdzie startują mniej doświadczeni zawodnicy - mówi Marcin Woldański. 25-letni trener, który przygodę ze sportem zaczął w wieku 10 lat i nadal jest czynnym zawodnikiem.

Zaczynał od treningu ogólnego i jako dziecko, tak jak na początku jego zawodnicy, zaczynał od WKKW, czyli Wszechstronnego Konkursu Konia Wierzchowego. - Konkurs jest ogólnym sprawdzianem konia i jeźdźca, połączeniem skoków, ujeżdżenia i jazdy oraz skoków w terenie. Kiedy przyszło do wyboru specjalizacji, wybrał ujeżdżenie, choć należało ono wówczas do dyscyplin elitarnych - głównie przez niewielką liczbę zawodników i trenerów.

Dziś, po wielu latach, twierdzi, że doskonalenie się trwa tu całe życie, ale przed zawodnikami nie ma żadnych ograniczeń wiekowych. Można jeździć nawet do setki, jeśli ma się siłę i ochotę. Dzięki własnemu doświadczeniu potrafi przekonać zawodniczki do wytrwania w dyscyplinie, która na początku składa się często z rozczarowań: - Bywa, że dzieci zniechęcają się do ujeżdżenia już po pierwszych zawodach, bo sędziowie nie są przychylni albo figura, która udawała się podczas treningów, tym razem nie wyszła. Tymczasem trzeba umieć je przekonać, że to dopiero początek i sukcesy przyjdą. Sztuka w tym, by zawodnik chciał czekać - tłumaczy Marcin Woldański. Zawodniczki nie zawodzą. Są zdeterminowane, trenują świetnie, odnoszą sukcesy w mistrzostwach Polski.

Według niego sport konny jest dla wszystkich. - To mit, że to sport wyłącznie dla dzieci bogatych rodziców. Najważniejsze są tu chęci, ciężka praca, w mniejszym stopniu talent. Bywa, że dziecko z biedniejszego domu radzi sobie tak świetnie, że zostaje wciągnięte do sekcji, a treningi nie są tak drogie. Zdarza się, że dzieci z domów, w których zawsze były pieniądze, podchodzą do jazdy roszczeniowo. Myślą: płacę, więc powinienem mieć wyniki. A tu na wszystko trzeba zapracować. Moje doświadczenie pokazuje jednak, że w tym sporcie zostają ludzie naprawdę zakochani w koniach i potrafiący ciężko pracować - mówi Marcin Woldański. Podobnie jak Marta Sobierajska odradza kupowanie dziecku konia.

- O wiele lepszym rozwiązaniem jest wydzierżawienie go. To tak, jakby mieć go na własność. Dzierżawca może w każdej chwili przyjść do swojego zwierzęcia i na nim pojeździć. Stajnia zapewnia jedzenie, trenerów - bo koń nie może stać w stajni bezczynnie - opiekę weterynarza. Doświadczeni dzierżawcy mogą nawet wziąć konia na zawody. Dzierżawa ma tę przewagę nad posiadaniem konia na własność, że w razie przeprowadzki czy gdy znudzi nam się jazda, nie musimy myśleć, co zrobić ze zwierzęciem - mówi Marta Sobierajska.

Czy koń musi być drogi
Dzierżawa kosztuje mniej niż własny koń choćby dlatego, że odpada koszt zakupu zwierzęcia, które dzisiaj można kupić już za dwa, trzy tysiące złotych. Miesiąc w stajni to wydatek od kilkuset złotych w stajni z daleka od Warszawy po nawet cztery tysiące w najbardziej luksusowych ośrodkach jeździeckich. Płaci się za dach nad końską głową, opiekę weterynarza w zakresie podstawowych szczepień, jedzenie, zabiegi higieniczne, kowala i trening. Cena nie obejmuje nieprzewidzianych interwencji lekarskich, których cena waha się od stu do nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych w przypadku skomplikowanych urazów, i - oczywiście - siodła i jeździeckiego ekwipunku.

Rodzice zakochanych w jeździe nastolatków doliczają również koszty wyjazdów na zawody - choćby w charakterze widza - i obozy jeździeckie. - Jak ktoś ma konia, to już go nie stać na samochód - odpowiedział kolegom tata nastoletniej miłośniczki jazdy, kiedy żartowali, że musi teraz kupić sobie stosownego pikapa. Kosztożerność koni znana jest w środowisku miłośników wyścigów. Popularny wśród nich dowcip mówi, że żeby, hodując konie, stać się milionerem, trzeba najpierw być miliarderem.

- Ludzie nie wierzą, że to pasja - mówi Elwira Krakowiak, prowadząca portal dla miłośników wyścigów Flasz.pl, właścicielka kilku koni wyścigowych, które trzyma na Służewcu. - Żaden z moich koni jeszcze nigdy na siebie nie zarobił. Hoduję je, bo to kocham - przekonuje.

Amatorzy ratują stadniny
I rzeczywiście, jeśli podliczyć koszt utrzymania siedmiu zwierząt, które Elwira Krakowiak i jej mąż mają na własność bądź dzielą z przyjaciółmi, suma wychodzi astronomiczna. Nawet gdyby któryś z koni wygrał Wielką Warszawską, zgarniając 75 tys. zł nagrody, nie zdołałby zarobić nawet na siebie, nie mówiąc już o towarzyszach. Nagroda w wysokości dwóch tysięcy też nie jest żadnym wsparciem, bo od tej sumy trzeba odjąć gażę dla trenera, dżokeja, stajni. Miesięczne utrzymanie w treningu to na Służewcu 1200 zł. Do tego dochodzą koszty suplementów, lekarza (koniom zdarza się kolka, płukanie żołądka, interwencje chirurgiczne).

Mimo to posiadanie własnego konia opłaca się Elwirze Krakowiak bardziej niż wypożyczanie go ze stajni. Jest wprawdzie "amatorką", czyli osobą potrafiącą jeździć na koniach wyścigowych, ale bez licencji jeździeckiej. Obok dżokejów to właśnie amatorzy sprawiają, że wszystkie 700 koni na Służewcu odbywa codzienny, obowiązkowy trening.

Amatorzy ściągają na Wyścigi już przed szóstą - świętą godziną stajenną, kiedy dzień oficjalnie się zaczyna. Czyszczą konie, siodłają i jadą na tor. Najpierw 15 minut rozgrzewki, a potem dwa kółka galopu. Powrót, uwiązanie konia do karuzeli, na której rozpręża mięśnie, a potem odprowadzenie do stajni i czyszczenie. Potem następny. I tak aż do południa. Przed narodzinami dzieci Elwira Krakowiak potrafiła być na Służewcu siedem razy w tygodniu. - Lubiłam wyczyn, jazdę nawet trochę niebezpieczną. Niestraszne mi były upadki, jakieś urazy.

Odkąd jestem matką, stałam się ostrożniejsza. Wiem, że to nie jest najbezpieczniejsza dyscyplina świata - mówi z uśmiechem. U swoich koni bywa kilka razy w tygodniu, dzieci do przedszkola odwozi wtedy mąż. Z wyścigami nie rozstaje się jednak ani na minutę. Jest dziś główną autorką portalu Finisz.pl, który stworzyli w 2004 r. z grupą skupionych wokół Wyścigów przyjaciół. Dba, by wszystkie artykuły prasowe o koniach, jakie ukazały się w danym tygodniu, trafiły na stronę, stara się o zgody na przedruki. Pisze artykuły, zamieszcza zdjęcia i uaktualnia dane. Mozolnie tworzy bazę, którą razem z innymi członkami redakcji zaczęli robić pięć lat temu.

- Tylko pomagam - mówi skromnie. - Teraz dane wprowadza głównie koleżanka, która ma już dorosłego syna i trochę więcej czasu. Ja, podobnie jak reszta redakcji, poświęcam teraz więcej czasu dzieciom. Ale jest we mnie perfekcjonizm, który każe mi się denerwować, gdy program do przeliczania statystyk nie działa, jak należy. Bo Finisz.pl jako pierwsza aktywna strona z wynikami musi działać bez zarzutu - podkreśla.

Stronę tworzy za darmo, podobnie jak inni autorzy, aktywni, nawet jeśli nie redaktorsko, to przynajmniej na forum, które wrze przy okazji najdrobniejszej nawet zmiany na Wyścigach. Równie dokładnie omówione są tu objawy chorób zwyrodnieniowych stawów i sposobów ich leczenia, jak i ostatnie wyścigi.

Kryzys dociera do stajni
Od kilku miesięcy gorącym tematem jest kryzys, który odbił się nie tylko na rodzimym rynku, ale również angielskim czy irlandzkim. Konie tanieją w zastraszającym tempie. Pełnokrwistego konia wyścigowego można kupić już nawet za 10 tysięcy. Zdesperowani właściciele, próbując ratować budżet, nawet prawdziwych perełek pozbywają się za symboliczne kwoty.

Elwira Krakowiak swoich koni sprzedawać nie zamierza, ale przyznaje, że kryzys przybliża ją do otwarcia własnej stadniny. Ma już nawet upatrzony grunt pod Warszawą. - O stadninie marzyłam zawsze, bo konie to moje życie. Teraz doszedł dodatkowy czynnik. Może się okazać, że własna stadnina kosztować mnie będzie mniej niż opłacanie koni na wyścigach - przyznaje.

Sama z radością patrzy na studentów - amatorów, zrywających się jak ona podczas studiów o piątej rano, by tylko oporządzić konie. Dopinguje też nastolatkom, które w stajniach w okolicy Warszawy oporządzają konie za to, by choć przez godzinę cieszyć się jazdą.

Uważa, że jazda na koniach wyścigowych jest dla wszystkich, ale trzeba ją zacząć w odpowiednim wieku, 14-15 lat. - Konie wyścigowe nie są niebezpieczne, bo na koniach niebezpiecznych nie jeździliby sami dżokeje. Ale są to konie pełnokrwiste i - zgodnie ze swoją nazwą - bardziej temperamentne. Dlatego niekoniecznie nadają się dla dzieci - uważa.

Energia na widok konia
Latem, podczas odwiedzin u kolegi w Dobrzyniewie pod Piłą, wybrał się z rodziną na spacer po okolicy. - Obserwowaliśmy krajobrazy i pasące się konie. Jedna z klaczy podeszła do mnie i z miejsca podbiła moje serce. Zaproponowano mi jej kupno, a ja, zachęcany przez żonę i córki, pomyślałem: dlaczego nie? - wspomina aspirant Robert Roznowski.

Tamizę przewiózł do Warszawy pożyczonym od kolegi samochodem ze specjalną przyczepką. - Środowisko końskie trzyma się razem i chętnie sobie pomagamy - tłumaczy. Wkrótce Tamiza oźrebiła się. Ogierka sprzedał, a na klaczce jeździły córki. Dopiero kolejny potomek, a ściślej - potomkini - Tamizy została z Rozno-wskimi. Tequila od początku świetnie dogadywała się z dziewczynkami, z których dwie wyrosły już z koników polskich i na Tequili jeździ najmłodsza. Choć ostatnio Roznowscy nie mają tyle czasu co dawniej - odnawiają mieszkanie - i rzadziej jeżdżą do Tequili, rozmowy w domu wciąż krążą wokół koni.

Robert Roznowski regularnie jeździ atestować parzystokopytnych kandydatów do służby w policji. Ostatnio spędził kilka dni w województwie podkarpackim. Regularnie uczestniczy też w ćwiczeniach policji konnej w stajni Legii, gdzie mieszka 15 koni - funkcjonariuszy Komendy Stołecznej Policji. Patrzy, czy niczego im nie brakuje, nadzoruje ćwiczenia konfrontacji z tłumem, ważne przed Euro 2012 (konie sprawdzają się najlepiej w rozpędzaniu agresywnych kibiców), planuje zakup kolejnych.

- Do 2003 roku koni w garnizonie stołecznym było 23. Teraz powoli wymieniamy starsze osobniki na młodsze. Docelowo chcemy dokupić też sześć kolejnych, tak by zwiększyć pogłowie właśnie do 23 - tłumaczy aspirant Roznowski.

Z wykształcenia zootechnik, niedokończony magister zootechniki, karierę zawodową zaczynał w Państwowej Stadninie Konia w Michałowie. Na stażu w największym tego typu ośrodku w kraju, w którym było ponad 500 koni, nauczył się tyle, że dziś przy koniu potrafi zrobić wszystko. Przez 10 lat, tak jak Elwira Krakowiak, był jeźdźcem - amatorem na wyścigach. Po pracy w jednostce miał jeszcze siłę na trenowanie koni wyścigowych. Tę pasję udało mu się przekazać córkom, ale w stopniu - jak mówi - rozsądnym. - Nigdy nie zmuszałem ich do sportu wyczynowego. Chciałem, by przebywanie ze zwierzęciem było dla nich przyjemnością. I to mi się udało - mówi z dumą. Jest pewien, że jego córki, tak jak on w dzieciństwie, czują "energię na widok konia".

Tekst Karolina Kowalska

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pomocnik rolnika przy zbiorach - zasady zatrudnienia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto