Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Miller: Jestem uzależniony od fotografowania. Nie wojny

Łukasz Trybulski
Co czujemy, patrząc na wygłodzone dzieci z Afryki? Jak wygląda pobyt w klinice stresu bojowego? To m.in. zdradza nam Krzysztof Miller, fotograf prasowy, który dokumentował konflikty wojenne na całym świecie. Pisze o tym w swojej książce „13 wojen i jedna”.

Wojna uzależnia?
Może uzależniać. Myślę, że bardziej żołnierzy niż fotoreportera. Pomiędzy wyjazdami na wojnę robiłem zdjęcia do tysięcy innych tekstów, obsługiwałem koncerty, robiłem tematy socjologiczne. Dlatego też nie miałem czasu uzależnić się od wojny. Jestem bardziej uzależniony od fotografowania, ale nie samej wojny.

Czytaj również: Polska Metallica nagrywa album w stodole. Rozmowa z Daray'em, perkusistą Huntera

Chociaż nie jesteś żołnierzem, to miałeś syndrom stresu bojowego, jak wojskowi, którzy wracają z wojny. I trafiłeś do kliniki stresu bojowego.
To było dwa lata temu. Spędziłem tam pół roku. W pierwszej fazie terapii byłem całkowicie odcięty od świata. Brak komórki, telewizji, internetu. Przez cały czas trwania pierwszej fazy leczenia byłem pod wpływem silnych leków psychotropowych. Po dwóch tygodniach przeniesiono mnie na otwartą część kliniki, gdzie uczestniczyłem w terapiach grupowych. Byli tam żołnierze z Afganistanu. Oni opowiadali o swoich przeżyciach, ja o swoich. Miałem też różne zajęcia artystyczne.

W jaki sposób z fotografa dokumentującego upadek komunizmu w Polsce stałeś się świadkiem wojen?
To był przypadek. „Gazeta Wyborcza” wysłała mnie do byłej Jugosławii ze świetną dziennikarką Marią Wiernikowską. Od tego to się zaczęło. Później, kiedy kolejne kraje odłączały się od Jugosławii, to w naturalny sposób my jeździliśmy w te rejony. Trzymałem się też z Wojtkiem Jagielskim, który specjalizował się w tematyce Afganistanu, Zakaukazia czy Afryki, z którym się świetnie rozumiałem. Mieliśmy do siebie zaufanie, mogliśmy na siebie liczyć w ciężkich chwilach. To powodowało, że bardzo często jeździłem z nim w rejony konfliktów.

Twoja książka „13 wojen i jedna” to pożegnanie z takimi wyjazdami?
Nie. Dostałem propozycję wyjazdu na pogranicze turecko-syryjskie, mam nadzieję, że tam pojadę.

Zobacz również: Recenzja książki "Zew oceanu. 312 dni samotnego rejsu" kapitana Tomasza Cichockiego [RECENZJA]

Jeździłeś po całym świecie i relacjonowałeś konflikty z najodleglejszych rejonów. Nie masz wrażenia, że ludzie w Europie nie interesują się tym, co dzieje się daleko?
Masz rację. Oni nie angażują się w to, co oglądają i czytają. Siadają w kapciach przed telewizorami, oglądają te straszne relacje z wojen, zdjęcia trupów i głodujących, wycieńczonych dzieci i cieszą się, że te złe wiadomości ich nie dotyczą bezpośrednio. Są emocjonalnie zimni, reagują na zasadzie: u nich to się dzieje, dobrze, że u nas jest całkiem bezpiecznie.

Nie żałujesz, że nie zostałeś muzykiem albo trenerem skoków do wody? Lubisz punk rocka, a w skokach odnosiłeś sukcesy jako junior.
Niczego nie żałuję. Muzykiem z całą pewnością nie mogłem zostać. W szkole miałem trójkę z nut, nie umiałem ich poprawnie zapisać. Mogłem oczywiście zostać trenerem, bo nawet studiowałem na AWF-ie, ale niestety studia przerwałem, kiedy zaczęła się moja przygotowania z fotografią. I dopiero teraz, w wieku 49 lat, skończyłem studia na łódzkiej filmówce na wydziale fotografii. Na szczęście w czasie zajęć byłem zwolniony z fotografii prasowej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto