Mówcie, co chcecie, ale Macy Gray (w cywilu Natalie McIntyre) to niezłe ziółko. Jest zbuntowana i wyzywająca, a zarazem wyjątkowo krnąbrna i kapryśna. Nawet jak na standardy panujące wśród wyznawców czarnych rytmów - a przecież mało który z nich jest aniołkiem.
Wystarczy zerknąć w jej kartotekę. Nie dość, że swoją sceniczną ksywkę podkradła sąsiadce ("Zobaczyłem jej nazwisko na skrzynce pocztowej i uznałam, że jest sexy" - wspomina) i notorycznie zaniża swój wiek (w rzeczywistości urodziła się w roku 1967, a nie w 1970, jak sama utrzymuje), to jeszcze ma lekką rękę do skandali. W 2001 r. trafiła na pierwsze strony amerykańskich gazet, gdy podczas pokazowego meczu NFL pomyliła słowa hymnu narodowego. Parę lat później o mało co nie trafiła do aresztu na Barbadosie za obsceniczne gesty i rzucanie mięsem ze sceny. A podczas zeszłorocznego festiwalu filmowego w Cannes była tak pijana, że spóźniła się na swój występ ponad trzy godziny, po czym zaśpiewała ledwie trzy piosenki i uciekła.
Ale mimo tych wszystkich gaf i kontrowersji, fani i tak ją kochają, a spora część muzycznej konkurencji zwija się z zazdrości, gdy tylko Macy wydaje nowy album. A wszystko z powodu jej niezwykłego głosu. Niskiego, chropowatego, zmysłowego i piekielnie podniecającego. Bo panna Gray jest bez wątpienia żeńskim odpowiednikiem Barry'ego White'a czy Isaaca Hayesa - jej muzyka to idealny soundtrack do uprawiania miłości.
Warto tu wspomnieć, że przez wiele lat przyszła gwiazda nienawidziła swojego głosu. Wydawał jej się zbyt ochrypły, nieprzyjemny i irytujący. Aż do momentu, gdy pod koniec lat 80. taśma demo z jej piosenkami (nagrana zresztą zupełnie przypadkiem - początkowo napisane przez nią kawałki miał zaśpiewać ktoś zupełnie inny) trafiła do rąk muzycznych smakoszy z Los Angeles. I z miejsca zrobiła furorę. Młoda piosenkarka, zakochana w muzyce Steviego Wondera, Marvina Gaye'a i Billie Holliday, zaczęła regularnie występować w jazzowych klubach Miasta Aniołów.
Szybko podpisała też kontrakt z firmą Atlantic. Ta współpraca jednak nie wypaliła. Dopiero w 1999 r. (nakładem nowej wytwórni Epic) na rynek trafił jej debiutancki album "Oh How Life Is". Promujący go singiel "I Try" okazał się jednym z największych hitów roku (zresztą do dziś pozostaje najbardziej znaną piosenką wokalistki), a sam krążek sprzedał się na całym świecie w imponującej liczbie siedmiu mln egzemplarzy.
Dalej nie było już tak różowo i dwie kolejne płyty artystki - pomimo gwiazdorskich kolaboracji (swój wkład w ich powstanie mieli, m.in. Erykah Badu i John Frusciante z Red Hot Chili Peppers) furorę robiły głównie w Europie. Dopiero wydany przed dwoma laty krążek "Big" został powszechnie odtrąbiony jako triumfalny powrót kapryśnej księżniczki neosoulu do wielkiej formy.
Że Macy jest w formie, mogliśmy się przekonać w maju w Bydgoszczy, gdzie była gwiazdą pierwszej edycji Smooth Festival. W niedzielę w Sali Kongresowej z pewnością to potwierdzi.
Macy Gray
6.09. Sala Kongresowa
pl. Defilad 1
godz. 20. Bilety 80-180 zł
echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?