Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kulisy życia emigranta. Za granicą ujawnia rodzinne sekrety

Barbara Szczepuła
Zawsze pociągały ją Niemcy. O dziadku w Wehrmachcie dowiedziała się późno. Jest przekonana, że dopiero kiedy zaczęła dobrze mówić po niemiecku, zrozumiała sama siebie.

Zawsze pociągały ją Niemcy. O dziadku w Wehrmachcie dowiedziała się późno. Jest przekonana, że dopiero kiedy zaczęła dobrze mówić po niemiecku, zrozumiała sama siebie. Reportaż o wielobarwnej tożsamości Marii pochodzącej z miasteczka na Kaszubach.

Tutaj się po prostu dusiła. Dusiła się w tym dziwnym kraju, jakim była PRL, dusiła się w mieście (dajmy do wyboru Puck, Wejherowo i Kościerzynę), dusiła się w liceum, a na wspomnienie nauczycielki rosyjskiego, która wysyłała ją do punktu skupu z siatką pełną butelek po wódce, pali ją wstyd także dziś, w rodzinie zaś…, nie, nie dusiła się w rodzinie, ale miała poczucie, jakichś tajemnic skrywanych przed dziećmi, czegoś niepokojącego, o czym babcia mówiła szeptem z mamą, po niemiecku w dodatku, żeby nie zrozumiała. Czuła się stłamszona, chciała studiować, a skończyła tylko Studium Nauczycielskie i uczyła dzieci polskiego. Co za przyszłość ją czekała?
Miała tego dość. Miała dwadzieścia cztery lata i musiała z sobą coś zrobić.
Coś z sobą zrobić to znaczy - przekroczyć granicę, wyjechać w świat, odetchnąć pełną piersią, żyć z dala od tego wszystkiego, uciec, oderwać się, wyzwolić… Raz, podczas wakacji była we Francji, bo w liceum uczyła się francuskiego, piękny kraj, to prawda, ale Francja jakoś jej nie pociągała, tylko Niemcy. Niemcy i Niemcy. Dziwny jakiś pociąg do Niemiec, choć nigdy tam nie była i nie znała języka, no, może kilka zdań potrafiłaby powiedzieć, bo osłuchała się trochę w domu, ale nawet nie miała pewności, czy to był niemiecki, czy kaszubski, bo babcia płynnie przechodziła z jednego języka w drugi.
Wreszcie dowiedziała się, że ta skrywana rodzinna tajemnica to dziadek w Wehrmachcie. Dziadek był Niemcem, mieszkał pod Kościerzyną, i w 1944 roku został wcielony do wojska. Wkrótce potem zginął na Ostfroncie, a w 1945 urodziła mu się córeczka, czyli przyszła mama Marii. Babcia Brygida też jest Niemką, ale nie wyjechała do Niemiec po wojnie, co spowodowało niechęć i obrazę jej wypędzonych sióstr i zerwanie kontaktów. Brygida wyszła za mąż za Polaka i została w Kościerzynie, a może w Wejherowie lub Pucku. Jej najmłodsza córka, czyli mama Marii przez lata nie wiedziała, że jej tata wcale nie jest nie jest jej prawdziwym ojcem. Nie wiedziała oczywiście też Maria, która bardzo kochała dziadka i kocha na dal, bo jakie to wszystko ma znaczenie…
Najpierw babcia wyjawiła rodzinną tajemnicę mamie, a po jakimś czasie mama wyznała sekret Marii. Czy przeżyła szok, że dziadek był w Wehrmachcie? Chyba nie, bo prawie wszystkie jej koleżanki i koledzy w Pucku, Wejherowie czy Kościerzynie, skrywali w domach podobne tajemnice. Dziadek w Wehrmachcie przydał się zresztą o tyle, że mogła wyjechać do Niemiec „na pochodzenie”. To było bardzo korzystne, bo po pierwsze mogła na bezpłatnym kursie uczyć się niemieckiego, a po drugie mogła liczyć na rozmaite ułatwienia po przyjeździe do Niemiec.

*

Przed wyjazdem wyszła za mąż. Za kolegę z tego samego miasta, z tego samego osiedla, ale mieszkającego za oceanem. Tam mu się nie podobało, kochał niemiecką muzykę i marzył, by zamieszkać na zachód od Odry. Gdy usłyszał podczas wakacji spędzanych w Polsce, że Maria wyjeżdża do Hamburga, bardzo się nią zainteresował. Ponieważ jednak wkrótce musiał wracać, wzięli ślub per prokura, co nie było zwykłym wydarzeniem w ich mieście. Koleżanki się śmiały, że noc poślubną spędziła ze zdjęciem.
Pojechała do Hamburga, co nie było już trudne, bo po pierwsze, właśnie runął mur berliński, a po drugie - przebywał tam od pewnego czasu jej brat.
Z zza oceanu przyleciał mąż i było cudownie przez jakiś czas, kochali się, zaszła szybko w ciążę, ale wtedy właśnie młody mąż obraził się na Republikę Federalną Niemiec. Obraził się, bo nie otrzymał takiego statusu jak jego żona. Gdyby chciał na przykład (a podobno chciał) zapisać się na kurs niemieckiego, musiałby sam go sfinansować. To pewnie była tylko wymówka, bo kto porzuca żonę w ciąży ze względu na kurs językowy, ale tak się stało. Przez całe lato biegał na wszystkie możliwe koncerty, a jesienią – odleciał jak bocian podrzuciwszy uprzednio dzidziusia.
Płakała.

*

Dalej przykładnie uczyła się niemieckiego, miała pieniądze z socjalu, mieszkała w hotelu dla przesiedleńców, gdy poczuła bóle porodowe wsiadła do metra i pojechała do kliniki. Jechała z przesiadką i martwiła się, że urodzi dziecko na peronie, bo pociąg długo nie przyjeżdżał, ale jednak dotarła do szpitala. W ostatniej chwili. Po pół godzinie Kamila była już na świecie. To był najpiękniejszy moment w jej życiu. Poród przeżyła świadomie, nie zdecydowała się nawet na zastrzyk uśmierzający ból.
- Ciąża dała mi siłę – mówi Maria. – Dziecko urodziło się we właściwym czasie. Byłam gotowa, by je przyjąć, choć może to dziwne, bo przecież byłam sama.
Nie było łatwo, to prawda, trochę mama pomogła, trochę tata, potem poszła do pracy, dostawała zresztą zasiłek na dziecko i stać ją było na umieszczenie córki u opiekunki. Zaczynała od McDonalda, ale szybko zdecydowała się na nostryfikację polskiej matury, musiała zdać język niemiecki oczywiście i jeszcze jeden język dodatkowo. Wybrała rosyjski, bo rusycystka z liceum, jakkolwiek lubiła się napić, to języka Puszkina ją nauczyła całkiem dobrze. W Hamburgu zatem napisała po rosyjsku esej o Dostojewskim. A w pracy z niemieckiego z kolei rozważała takie zdanie Kurta Tucholsky’ego: „Żołnierze są mordercami”. Zastanawiała się nad tym, jak to możliwe, że tacy niezwykle kulturalni Niemcy dali się złapać w pułapkę nazizmu…
Gdy jako asystentka pschychologa, już w ramach praktyk studenckich, bo zaczęła studiować psychologię i pedagogikę na uniwersytecie w Hamburgu, gdy więc przeprowadzała wywiady ze starszymi panami przebywającymi w domu – jakbyśmy powiedzieli – spokojnej starości, zauważyła, że nie chcą rozmawiać o wojnie. To był temat tabu. Co nie znaczy jednak, o czym przekonała się później, że nie biorą odpowiedzialności za to co zrobili i nie mają poczucia winy. Mają.
Ale po przyjeździe do Niemiec to ona miała problemy z wojną związane. Wpadła w manię wyszukiwania esesmanów. Gdy tylko widziała na ulicy jakiegoś starszego pana, zastanawiała się, co też mógł robić w czasie wojny. Czy ten siwiutki jak gołąbek i zasuszony staruszek mógł być gestapowcem, a ten łysy, elegancko ubrany prowadzący żonę pod rękę, to być może były oficer SS? Może był w Polsce jako okupant...
Budziła się w nocy i słyszała marszowe, żołnierskie kroki, eins, zwei, drei… eins, zwei, drei… tak jak pokazywano to na filmach, które oglądała w dzieciństwie. Kroki zbliżały się, zbliżały…, i wtedy budziła się zlana zimnym potem.
Z czasem lęki przeszły. Niemcy okazali się sympatycznymi ludźmi, a w języku Güntera Grassa po prostu się zakochała.

*

Dziecko rosło, a ona studiowała. Dostała stypendium, wzięła też kredyt na studia i zagrzebała się w książkach. No nie, jednak czasem wychodziła z biblioteki, bo przecież poznała Anderasa. Andreas pochodził też z tego samego miasta w Polsce, z tego samego osiedla, ale był Niemcem. Jego rodzice nie przyznawali się do tego przez pół wieku. Mieszkali w Polsce, mówili po polsku z akcentem i byli ewangelikami. Co niedziela jeździli do kościoła w Sopocie, bo to był jedyny zbór ewangelicko-augsburski w całym Trójmieście.
Andreas wyjechał do Hamburga po studiach. Gdy poznał Marię, był już po rozwodzie, więc wkrótce zamieszkali razem. Gdy Kamilka poszła do szkoły, Maria nie przyznawała się, że nie mieszka z ojcem dziecka, tylko z zupełnie innym panem.
- Przecież rozwód to wstyd, tak uważa się w naszym mieście.
Ale niemieckie nauczycielki zauważyły jej problem i wyjaśniły, że w podobnej sytuacji jest co trzecie dziecko w szkole, i nikogo to nie szokuje.

*

Ale tak naprawdę zmieniły ją dopiero studia. Zniknęła psychiczna blokada, bo dowiedziała się na zajęciach, że człowiek musi rozmawiać o swoich lękach i problemach ze specjalistami. O wszystkich depresjach i załamaniach. I nie może się wstydzić. Dobry specjalista pomoże dotrzeć do sedna sprawy, do rdzenia psychologicznego. Pomoże pacjentowi siebie polubić.
Tak, wtedy się zmieniła. Dziś lubi siebie i dobrze się czuje sama z sobą. Zyskała poczucie własnej wartości. Nie zamartwia się, że jej prawdziwy dziadek był żołnierzem Wehrmachtu, ani tym, że pierwszy mąż ją porzucił. Jest cenionym pedagogiem szkolnym. Jest też przekonana, że zrozumiała sama siebie dopiero wtedy, gdy zaczęła dobrze mówić po niemiecku. To jest niezwykły język, podkreśla kilkakrotnie. Język filozofów, który pomaga dotrzeć do istoty rzeczy.
Paradoksalnie wtedy też dopiero odzyskała swoją tożsamość. Wielobarwną tożsamość: polsko-niemiecką.
- Dziś jestem Europejką – deklaruje. – Obywatelką świata.
W Niemczach zainteresowała się kulturą żydowską. To bardzo modny temat w niektórych kręgach. Maria napisała nawet książkę o Januszu Korczaku, którym się nim po prostu zachwyciła. Wyjmuje z torby niemieckie wydanie. Tytuł „Prawo dziecka do filozofowania”.
– Napisałam książkę po niemiecku, a mój tata nie będzie mógł jej przeczytać. I to mnie martwi. Mam do niego nawet żal, że nie uczył się tego języka, bo czasu było dużo, dziewiętnaście lat już tam żyję.

*

Kilka lat temu Maria zobaczyła informację w gazecie, że w Hesji powstaje elitarne gimnazjum (czyli jakbyśmy powiedzieli w Polsce liceum). Dyrekcja poszukuje nauczycieli i pedagogów. Wysłała swoje cv i otrzymała tam pracę! Wiązało się to z przeprowadzką, ale Andreas i Kamilka nie mieli nic przeciwko temu. Do gimnazjum przyjmowana jest najzdolniejsza młodzież z całego kraju. Sami wybierani, ponadprzeciętnie zdolni, wybijający się uczniowie, przyszli naukowcy, politycy, menadżerowie wielkich korporacji. A ona, niegdyś zahukana, pełna kompleksów Maria z kaszubskiego miasteczka, jest tam pedagogiem szkolnym.

*

Musimy pomówić jeszcze o tolerancji, a właściwie o jej braku. Koleżanka Marii, nazwijmy ja Katarzyna, z tego samego miasta, z tego samego osiedla, studiowała w Gdańsku farmację, a podczas wakacji jeździła do pracy do Niemiec, żeby zarobić na studia. Podczas ostatnich już wakacji, przeżyła w Niemczech krótki acz brzemienny w skutki romans z Nigeryjczykiem, a może z Sudańczykiem, w każdym razie wróciła w ciąży. Gdy urodziła czekoladową córeczkę, w mieście naszym wybuchł skandal. Nie dość, że nie miała ojca, to jeszcze tak niecodzienny nad Bałtykiem kolor skóry… Maria namówiła ją, by opisała swoją historię w hamburskiej gazecie, w rubryce, która nazywa się „Od człowieka do człowieka”. Gdy tekst ukazał się w druku, czytelnicy zasypali wprost Katarzynę listami, pampersami, kaftanikami, luksusową wyprawką i pieniędzmi, które wystarczyły jej na rok. Dzięki temu mogła skończyć studia i zacząć leczyć zęby mieszkańcom miasta narażając się niekiedy na nietaktowne uwagi. Czasem nawet na bluzgi. Maria opowiada o Katarzynie, a ja przypominam sobie rozmowę dwu pań w zupełnie innym polskim miasteczku: - Już miałam iść do spowiedzi – opowiada pierwsza - ale coś mnie tknęło, Bogu dzięki coś mnie tknęło i zajrzałam do konfesjonału. Nie dasz wiary, ale siedział tam czarny misjonarz! Murzyn! - No i co, poszłaś do spowiedzi? – pyta druga. – Czyś ty oszalała?? Do Murzyna!
- Niemcy w ogóle lubią pomagać Polakom – ciągnie Maria i zamyśla się na chwilę. – Może to jest właśnie rodzaj ekspiacji?
A co się dzieje z Katarzyną? Wraz ze swoją śliczną córeczką, wyemigrowała do Szkocji…

*

- Mówiłyśmy o tożsamości, ale nie wspomniałam pani jeszcze, że teraz jestem ewangeliczką – deklaruje na koniec Maria. Zwlekała z decyzją opuszczenia Kościoła katolickiego, bo zastanawiała się co rodzice na to powiedzą, dziadek po mieczu był organistą, wychowana została w tej tradycji, ale w końcu się zdecydowała… Jest przecież wolnym człowiekiem. Zrobiła to po bierzmowaniu Kamilki.
- Teraz, gdy już przyjęłaś Ducha Świętego, możesz sama wybierać: czy chcesz być katoliczką, czy protestantką – powiedziała. – Wiesz przecież, że Andreas jest ewangelikiem i ja też postanowiłam przejść do tego Kościoła.
- Dlaczego? – pytam i jak sądzę spytała też o to Kamila.
- Oto przykład pierwszy lepszy z brzegu. Oglądałam wczoraj w telewizji transmisję z pogrzebu Bronisława Geremka – zapala się. - I co widzę? Katolicy, a myślę o obecnym i byłym prezydencie RP, nie mogą sobie przebaczyć, nie mogą przekazać sobie znaku pokoju. Co to za chrześcijanie? Wstępuję do Kościoła Ewanelicko-Augsburskiego, czyli protestanckiego, bo protestuję przeciw takim zachowaniom, przeciw temu, że za mało jest w Kościele katolickim Słowa Bożego, a za dużo pustych rytuałów… Nie podoba mi się, ze kościoły obwieszone są obrazami, bo to rozprasza, odwraca myśl od Boga i to, że księża nakładają na siebie tyle kolorowych szat… Nie podoba mi się wiele rzeczy.
- Myślimy teraz z Andreasem o ślubie w kościelnym. W obrządku ewangelicko-augsburskim oczywiście. Przygotowuję się do tego, bo chcę to zrobić świadomie…

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto