Czy piłkarze Legii Warszawa zrobili postęp w porównaniu z zeszłym sezonem? Zrobili. Czy grają efektowniej? Grają. Co jednak z tego, skoro znów, podobnie jak rok czy dwa lata temu, odpadają we wstępnej fazie rozgrywek europejskich pucharów.
Wczorajszy rewanż przy Łazienkowskiej z Broendby Kopenhaga w III rundzie eliminacji Ligi Europejskiej zaczął się źle, skończył fatalnie. W międzyczasie było jednak wiele zachwytów nad postawą legionistów. Pokazali, że potrafią grać kombinacyjnie nie tylko w spotkaniu z Zagłębiem Lubin, ale też ze średnio wymagającym rywalem z zagranicy.
Gdy w 6. min Wojciech Szala popełnił dwa fatalne błędy, które spowodowały, że Max von Schlebrugge strzelił gola dla Duńczyków, przypomniały się najgorsze czasy z zeszłego sezonu. Przypomniała się Legia ze spotkań z FK Moskwa - nudna, grająca bez polotu i pomysłu. Pomyśleć można było, że czeka nas powtórka z rozrywki. Bo rzadko zdarza się, że polski zespół potrafi podnieść się po stracie bramki na początku spotkania.
Legia się podniosła. I zaczęła dominować, momentami zachwycać. Opowieści trenera Jana Urbana, że jego zespół będzie grał szybko i z pierwszej piłki, że stworzy się "taka mała polska Barcelonka", zaczęły przeradzać się z teorii w praktykę.
Świetnie grał Maciej Iwański, jeszcze lepiej piłki rozdzielał Roger Guerreiro, na lewym skrzydle szalał Maciej Rybus. Widać było, że bramka to tylko kwestia czasu.
I gol wyrównujący padł. Szybko, bo w 16. min. Piotr Giza wykorzystał fakt, że bramkarz Stephan Andersen wypuścił piłkę z rąk. Na trybunach zaczęło się szaleństwo. A Legia z minuty na minutę grała lepiej. I pewniej. Nie potrafiła strzelić jednak drugiego gola jeszcze przed przerwą - w momencie, gdy przewagę miała miażdżącą.
Po przerwie trybuny oszalały jeszcze bardziej. Faulowany w polu karnym był Marcin Mięciel, sędzia Fredy Fautrel nie zawahał się ani chwili. Nie wahał się też Iwański, który strzelił na 2:1. W tym momencie wystarczyło utrzymać wynik. Przy remisie 1:1 w Kopenhadze każde zwycięstwo dawało Legii awans do IV rundy.
Jednak pokaz fajerwerków legionistów się skończył. Cieszyli się z prowadzenia kilka minut. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego całkowicie pogubiła się obrona gospodarzy i Peter Madsen wyrównał.
Legia stanęła. Jakby zapomniała, że przed chwilą czarowała swoją grą. Niby próbowała atakować, niby sytuacje były (najlepszą miał Piotr Giza, jego strzał z półobrotu z łatwością złapał bramkarz), ale w grze zabrakło już pewności. I dojrzałości. Właśnie braku doświadczenia niektórych piłkarzy trener Urban obawiał się najbardziej. Wiedział, co mówi.
Chwalimy tym razem kibiców. Przypomnieli, że potrafią stworzyć atmosferę niepowtarzalną, jedyną taką w Polsce. Dopingowali zespół do końca, mimo niesprzyjających okoliczności. Nie dali się sprowokować, choć przed meczem służby porządkowe odebrały im sporą część gadżetów potrzebnych do kibicowania. Takich fanów chcemy słyszeć i oglądać zawsze.
Można narzekać, że Legia miała pecha. Przypominać, że w pierwszej połowie Marcin Mięciel, Piotr Giza i Sebastian Szałachowski bombardowali bramkę rywali czterokrotnie w jednej akcji, a obrońcy cudem wybijali piłkę z linii bramkowej. Byłaby to jednak niesprawiedliwość. Bo wystarczy cofnąć się o tydzień i przywołać cudowne interwencje Jana Muchy i furę szczęścia, jaką miała Legia w Kopenhadze.
"Limit pecha wyczerpaliśmy na lata świetlne" - pisały po pierwszym spotkaniu duńskie gazety. Miały racje. Legia żegna się z pucharami, a trener Urban ze złudzeniami. Znów jego zespół nie potrafił przebrnąć dwóch rund eliminacji. Wstydu nie ma. Tylko, że to marne pocieszenie.
Legia 2 - Broendby 2
Wybory samorządowe 2024 - II tura
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?