Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rewolucja wystrzeliła. Na piwny festiwal czekają miesiącami. „Chcemy wkręcać ludzi, którzy jeszcze nie mają zajawki”

Piotr Wróblewski
Piotr Wróblewski
Szymon Starnawski / zdjęcie z jednego z edycji WFP
Warszawski Festiwal Piwa. Dziś to najważniejsze wydarzenie dla piwnego światka. Ale nie tylko. Na Legii dwa razy do roku spotykają się miłośnicy kraftowych smaków, dobrej zabawy i niepowtarzalnej atmosfery. Przyjeżdżają z Polski i zza granicy. - Przecież, żeby pić dobre piwo nie trzeba być beergeekiem – mówią organizatorzy. A jak to się zaczęło?

- Piwna rewolucja w Polsce zaczęła się osiem lat temu. Kamień milowy to piwo „Atak Chmielu” Pinty. Rok później powstał browar Artezan. Potem wszystko nabrało tempa – mówi mi Jacek Materski, współwłaściciel Artezana. W świecie piwnym to uznany piwowar. Uwarzył „Samca Alfa” - piwo wielokrotnie nagrodzone, także poza Polską. Jedna butelka na czarnym rynku kosztuje aż 250 zł. Gdy pojawi się „na kranie” w pubie przy ul. Moniuszki, przed drzwiami ustawia się długa kolejka.

Prowadzenie browaru rzemieślniczego nie wystarczało. Potrzebna była kolejna rewolucja, tym razem wśród klientów. A do tego potrzeba czegoś więcej niż dobrego piwa. - Brakowało nam dużego piwnego wydarzenia w Warszawie – tłumaczy Paweł Leszczyński. Razem z Jackiem Materskim zaczęli działać. Bez większego doświadczenia, dzięki uporowi i pasji stworzyli – w 2014 roku – Warszawski Festiwal Piwa.

Organizatorzy: Paweł Leszczyński (od lewej) i Jacek Materski / fot. Przemysław Ziemichód

Efekt WOW!

Październik 2014. Przed niewielką halą przy Domaniewskiej tłoczą się tłumy. Bramki nie wytrzymują naporu fanów. A trzeba dodać, że Centrum Konferencyjno-Targowe, gdzie organizowano pierwszą edycją Warszawskiego Festiwalu Piwa znajduje się w dość odległej części „Mordoru”. W weekend nie ma tu praktycznie żywej duszy. Spacerem to około 10 minut od przystanku tramwajowego.

Przez trzy dni na niewielkiej przestrzeni pojawiło się aż siedem tysięcy osób. Hala ledwo wytrzymała. - Może byłoby i więcej, ale ludzie blokowali się na wejściu – wspomina Jacek Materski. Takie tłumy były zaskoczeniem. Ale nie wszystko szło zgodnie z planem. Brakowało miejsc siedzących, klimatyzacji, do stanowisk browarów tworzyły się gigantyczne kolejki. Podobno nie wytrzymywały także bezpieczniki, które trzeba było wymieniać. Wieczorami brakowało również… piwa.

- Dostaliśmy pomoc od multitapu Kufle i Kapsle, który wystawił osiem browarów na jednym wielkim stoisku wzdłuż hali. To była partyzantka. Warunki były trudne, ale entuzjazm ogromny – wspomina Jacek. W sumie przy Domaniewskiej ustawiono 21 stanowisk, trzy z nich przygotowały stołeczne multitap bary. Zdecydowanie największy z nich zapewniły wspomniane Kufle i Kapsle, gdzie pracował Paweł.

Co dalej?

Entuzjazm był ogromny. Ludzie wręcz domagali się piwa kraftowego. W stolicy jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać kolejne bary z piwem robionym przez rzemieślników. Im więcej kranów, tym lepiej. „Rewolucja”, która zaczęła się na początku dekady, rozlała się na całą Warszawę.

- Na pierwszym festiwalu mieliśmy problem, żeby zapełnić halę – wspomina Paweł Leszczyński. Nie chodziło jednak o ludzi, a o browary. Niektórym brakowało piwa, nie zdążyli uwarzyć na czas. Jeden z piwowarów – zaskoczony wzięciem na festiwalu – skupił swoje piwa z okolicznych barów, żeby przywieść wieczorem na WFP. Inni dowozili piwo... blablacarem.

Nie było wyjścia. Potrzebna była druga edycja. I to szybciej niż wielu przypuszczało. - Tak dużo się zmienia i tak szybko powstają nowe piwa, browary, że rok to byłoby za mało. Dlatego robimy festiwal co pół roku – przyznaje Jacek Materski. Warszawski Festiwal Piwa jest prawdopodobnie jedynym tak dużym festiwalem, który odbywa się dwa razy do roku. I nie narzeka na brak zainteresowania.

O mały włos, do drugiej edycji w ogóle by nie doszło. Hala z Domaniewskiej zerwała umowę na dwa miesiące przed wydarzeniem. Wszystko było już przygotowane. Trzeba było szukać czegoś nowego. Nocami, po pracy, równocześnie dopinając szczegóły z organizatorami. Nagle pojawiła się Legia. Stadion z Łazienkowskiej okazał się miejscem idealnym. Spełnił wszystkie wymagania organizatorów. Tak jest z resztą do dziś.

- Co ciekawe, ochrona jest ta sama co na Domaniewskiej. Gdy dowiedzieli się, że Legia poszukuje zabezpieczenia na Warszawski Festiwal Piwa, to sami się zgłosili. I są z nami do dziś – mówi Paweł.

Profesjonalne… zamieszanie

- Teraz jest już bardziej profesjonalnie? – pytam organizatorów o wystawiające się browary.
- Oczywiście, że nie. To wciąż jest partyzantka – odpowiadają ze śmiechem. Niektórych trzeba „wyciągać za uszy”. Żeby uwarzyli, przywieźli odpowiednią ilość piwa i zorganizowali swoje stanowisko. Nie wszyscy mają speców od marketingu. Niektóre niszowe browary, które widzimy na parterze, są prowadzone przez 1-2 osoby.

- Planując drugie i trzecie piętro [tam znajdują się większe browary z doświadczeniem – red.] opędzamy się od chętnych. Ale pokazać 5-6 nowych browarów jest niezwykle ciężko. Oni dopiero się otworzyli i są na etapie myślenia, jak to poprowadzić. WFP często ich przerasta – tłumaczą mi organizatorzy.

- Staliśmy się niejako zakładnikami własnego sukcesu – zaczyna Paweł Leszczyński. - Festiwal jest dziś tak ważnym wydarzeniem, że początkujące browary chcą się naprawdę dobrze przygotować. A przecież na początku – umówmy się – często popełnia się błędy. Oni bardzo boją się, że jeśli nie staną na wysokości zadania to stracą szansę.

Warszawski Festiwal Piwa, czyli święto złocistego trunku na stadionie Legii [ZDJĘCIA, WIDEO]

Warszawski Festiwal Piwa, czyli święto złocistego trunku na ...

Relacja z festiwalu z 2016 roku / naszemiasto.pl

Ci, którym się uda, mogą liczyć na uznanie, a także… kontrakty. Co pół roku na stadionie Legii pojawiają się „szpiedzy”, ludzie z branży, hurtownicy z Polski i zza granicy. Zachwyceni niektórymi piwami z miejsca wypisują zamówienia.

„Festiwal jest cudowny pod każdym względem. Jedynym rozczarowaniem jest to, że nie byliśmy na poprzednich edycjach” - piszą blogerzy piwni z Holandii, którzy objechali większość podobnych festiwali w Europie. Słów uznania nie szczędził też Steve Dresler, jeden z ojców piwnej rewolucji w USA, który również był w Warszawie. Poza tym, ze szklanką pełną piwa można tu spotkać Belgów, Amerykanów czy Chińczyków. Mapa świata, na której zaznaczają się uczestnicy, robi wrażenie. Coraz więcej osób ciekawych jest piwnych smaków z Polski – które, jak słyszymy – są jednymi z najlepszych w Europie. Nic dziwnego, że postanawiają przyjechać na festiwal, spróbować za jednym razem jak najwięcej.

Ale festiwal to także okazja do zyskania rozgłosu.

- Zdarzają się browary, które przyjeżdżają – jako ci malutcy – na jedną edycję, a potem staną się rozpoznawalną marką?

- Brovca, Ziemia Obiecana, Incognita, Browar Zakładowy…Wszyscy oni zaczynali na parterze, a teraz urośli – słyszę. Ciekawsze inicjatywy szybko „przeskakują” poziom wyżej. A tam jest już mocna rywalizacja. Nie dla wszystkich chętnych browarów starcza miejsca przy każdej edycji. Z resztą, warto wybrać się na festiwal wieczorem, żeby zobaczyć kolejki ciągnące się do poszczególnych wystawców. Wśród barmanów nierzadko spotkamy piwowarów czy właścicieli danej marki. To dodatkowy bonus.

Relacja z festiwalu z 2017 roku / naszemiasto.pl

Piwo jednoczy

- Chcemy wkręcać ludzi, którzy jeszcze nie mają zajawki. Przecież, żeby pić dobre piwo nie trzeba być beergeekiem – słyszę. Niektórzy na siłę wyciągają znajomych, żeby pokazać im inny świat.

Słyszę historię o chłopaku spod Sierpca. Na festiwal przywiózł szwagra. Ten wcześniej pił tylko tanie piwo koncernowe. I nagle doznał olśnienia. Teraz zapewne będzie przyjeżdżał co pół roku. Takich opowieści jest więcej. – Kolega przyszedł zaraz po swoim ślubie, jako na imprezę weselną – opowiada Paweł. – W tamtym roku dostaliśmy zaproszenia na wesele. Para poznała się właśnie na festiwalu – wtóruje mu Jacek. Z resztą, zaręczyli się w czasie WFP.

Co roku zauważają sporo nowych twarzy. Festiwal za każdym razem odwiedza kilkanaście tysięcy osób. Organizatorzy nie chcą go powiększać. To miejsce, ten klimat i taka formuła, pełna warsztatów, warzenia na żywo czy spotkań z gośćmi im odpowiada. Nie chcą również komercjalizacji. Choć propozycje od wielkich firm, browarów znanych z telewizji, pojawiają się za każdym razem. Niektórzy z „wielkich graczy” obrażają się, że Warszawski Festiwal Piwa nie chce z nimi współpracować. Ale dzięki temu możemy być pewni, że spróbujemy czegoś innego, rzemieślniczego, lepszego niż piwo masowej produkcji.

W tym roku Warszawski Festiwal Piwa odbędzie się po raz dziesiąty. Jubileuszowa edycja przypada na 4-6 kwietnia. W strefie VIP stadionu Legii przy Łazienkowskiej zapewne znów będą tłumy. Nie tylko maniaków piwa, choć – jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie – do tych, co sami warzą i uwielbiają kraftowe zalicza się nawet jeden z wiceprezydentów Warszawy.

POLECAMY TEŻ:


emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto