Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Schetyna odchodzi na honorowych warunkach

Piotr Zaremba
To Schetyna chciał zmian w rządzie. Teraz jest ofiarą tej idei
To Schetyna chciał zmian w rządzie. Teraz jest ofiarą tej idei Fot. Bartlomiej Miedzybrodzki.
Co się tak naprawdę stało między człowiekiem numer jeden i numer dwa w polskim państwie? Czy naprawdę mogło się skończyć gorzej dla Schetyny? Sięgnijmy do przeszłości.

Jest lato 2005 r. Sekretarz generalny PO Grzegorz Schetyna wsiada do samochodu. Wybiera się na spotkanie komitetu wyborczego Tuska na Zamku Królewskim. Dostaje nagle telefon od najbliższego współpracownika kandydata. Ten prosi go, by się na spotkaniu, w obecności dziennikarzy, nie pojawiał. Schetyna zawraca z piskiem opon. To był wyjątkowo trudny czas dla Schetyny. W "Newswe- eku" ukazał się tekst Jerzego Jachowicza o niejasnościach wokół biznesowej działalności tego polityka we Wrocławiu. - Tusk pokazał mu: jesteś śmiertelny jak każdy mój współpracownik, w razie czego się od ciebie odetnę. Grzegorz zapamiętał ten sygnał - tłumaczy zaufany człowiek.

Czy to znaczy, że się nie przyjaźnią? Ależ przeciwnie, więź między nimi jest nieudawana. Ich spotkanie w cztery oczy poprzedzające decyzje o dymisji z funkcji wicepremiera i ministra spraw wewnętrznych trwało przez kilka godzin i jak twierdzą ludzie dobrze ich znający, musiało przypominać psychodramę. Wieczorem obaj panowie grali razem w piłkę nożną według utartego rytuału.

A jednak jeszcze przed tym meczem, kiedy Schetyna jechał do TVN-u, współpracownik premiera wypuścił SMS-em komunikat do dziennikarzy o szykowanej dymisji. Nie było miło wicepremierowi komentować z zaskoczenia informację o własnym odejściu. Dodajmy - tym współpracownikiem był ten sam człowiek, który cztery lata temu zawrócił Schetynę jadącego na zamek. Schetyna ma dobrą pamięć, Tusk też. Można spytać, czy ten drugi, współczesny SMS był wysłany za zgodą premiera? Ludzie z otoczenia ich obu zapewniają, że bez zgody.

Początki dworu

Kolegami z jednej partii - najpierw Kongresu Liberalno-Demokratycznego, potem Unii Wolności Donald Tusk i Grzegorz Schetyna byli od początku lat 90. Liberałowie to środowisko wyluzowane, więc okazji do wspólnych wypraw na piwo było mnóstwo. W którym jednak momencie stali się tandemem?

Początkowo najbardziej zaufanym człowiekiem Tuska wydawał się Paweł Piskorski. Przyjaźnił się wtedy ze Schetyną, którego znał z działalności w NZS.

- W 1998 roku zostałem prezydentem Warszawy, zająłem się miastem. Donald miał wtedy mnóstwo czasu, był wicemarszałkiem Senatu. Czas miał też Grzegorz, wtedy szeregowy poseł UW. Zaczęli się odwiedzać, wyprawiać na miasto. To początki tak zwanego dworu, bo wokół nich pojawili się Mirosław Drzewiecki, za czasów Platformy także Paweł Graś czy Rafał Grupiński - rekonstruował Piskorski. Dodajmy, choć dwór był grupą towarzyską, szybko ukształtowała się tam wyraźna hierarchia. To na linii Tusk%07-Schetyna zapadały poważne polityczne postanowienia.

Schetyna miał podobno decydujący wpływ na tworzenie w 2000 roku Platformy Obywatelskiej. Po wysłaniu do Brukseli w 2004 r. Pawła Piskorskiego stanął na czele platformerskiego aparatu. W tym czasie dzielił wpływ na Tuska głównie z jedną osobą - Janem Rokitą. Historyk Tusk z Rokitą radzili o polityce pośród debat o historii, zwłaszcza starożytnej, erudycyjnych przekomarzanek i retorycznych popisów. Schetyna był od odprężających dialogów o sporcie, zwłaszcza piłce nożnej, o kobietach i tak zwanych pierdołach.

Dobrze ich znający świadkowie historii wspominają o markotnej minie Schetyny, który czekał w sekretariacie aż Rokita skończy igraszki z Tuskiem.

- To nie była gra, Grzegorz to przeżywał. On naprawdę traktował Tuska jak przyjaciela, o którego trzeba zabiegać - opowiada polityk Platformy.

Mimo towarzyskich niepowodzeń, politycznie wygrywał coraz mocniej. W 2005 roku poprawił w kilku miejscach listy kandydatów do parlamentu, eliminując ludzi Rokity i umieszczając własnych - za milczącym przyzwoleniem Tuska. Spór był w teorii po części ideowy: marginalizowano konserwatystów, promowano ludzi dawnego KLD i młody narybek uległy Schetynie. Ale było to bardziej starcie dwóch stylów uprawiania polityki: niepraktyczny państwowiec Rokita kontra z pozoru wyluzowany pragmatyk Schetyna, kultywujący związki z przedsiębiorcami, pilnujący działaczy w terenie, troszczący się o to, by proza życia dopadała Tuska jak najrzadziej.

- Na pewno mówiliśmy różnymi językami - kwitował przed kilkoma laty tę rywalizację Rokita. Najpierw odsunięcie na boczny tor, a jesienią 2007 r. odejście Rokity z polityki zapewniło Schetynie w zasadzie wyłączny wpływ na Tuska. Potwierdzał to nie tylko awans na wicepremiera i szefa MSW, ale też rola, jaką "numer dwa" odgrywał przy liderze. Był na ogół jedyną osobą, która mogła sobie pozwolić na inne zdanie, także ironię - zupełnie jak Ludwik Dorn wobec Jarosława Kaczyńskiego. Sławomir Nowak, Rafał Grupiński czy Tomasz Arabski musieli znosić humory Tuska.

Grzegorzowi wolno

Schetyna namawiał Tuska na mniej emocji przy okazji kolejnych starć z prezydentem i narzekał, kiedy premier wdał się w dywagacje na temat dawnego palenia marihuany. Nawoływał do większej twardości, czy to wobec PSL-owskiego koalicjanta, czy premierowskiego otoczenia. Przez długi czas to Schetyna uchodził za zwolennika pomysłów na rekonstrukcję rządu (dziś sam pada ofiarą pierwszej rekonstrukcji realnej). Te różnice nie były wielkie, tym niemniej pomysły Schetyny, aby wymienić Nowaka bądź Arabskiego na jego zastępcę z MSWiA Tomasza Siemoniaka musiały zaniepokoić Tuska. Potraktował je podobno jako wyraz nadmiernych ambicji Schetyny. Z jeszcze większym niepokojem odebrał inne informacje - na przykład taką, że Schetyna szkoli się medialnie i nawiązuje bliskie stosunki z dziennikarzami. Gdy Tusk wyjechał późną wiosną zeszłego roku do Peru, Schetyna go zastępował i udzielił prasie kilku nieostrożnych wypowiedzi. Na spotkaniu towarzyskim po powrocie doszło do awantury. Małgorzata Tusk zarzuciła wicepremierowi, że się szarogęsi i przekracza swoje uprawnienia.

Szorstka przyjaźń

A jednak nie zerwali przyjaźni. Pierwszą rzeczą, jaka Tusk zrobił po tym powrocie (autor tekstu był tego mimowolnym świadkiem), było wykonanie telefonu do Schetyny i umówienie się tego samego wieczoru na mecz. Po kilku miesiącach dąsów panowie odnowili sojusz.

Został napisany kalendarz przekazania władzy - Tusk obawiający się zbyt wczesnego awansu Schetyny, zgodził się jednak odejść na parę miesięcy przed wyborami prezydenckimi, aby skupić się na kampanii. Numer dwa miał objąć funkcje lidera partii i szefa rządu.

Ale potem znowu zaczęły się kłopoty. Nie wiadomo, ile wpływów w PO zachowa szef klubu parlamentarnego Schetyna, ale ich codzienny kontakt pewnie ulegnie rozluźnieniu.

Czy któregoś dnia Donald Tusk nie zacznie się nerwowo rozglądać z pytaniem: A gdzie jest Grzegorz?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto