Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Słynny pilot z Warszawy. Jako pierwszy Europejczyk poleciał do Tokio. Wrócił z obciętym skrzydłem i pękniętym śmigłem

Redakcja
Na zdjęciu Bolesław Orliński podczas lotów i pokazów.
Na zdjęciu Bolesław Orliński podczas lotów i pokazów. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Bolesław Orliński leciał z Warszawy do Tokio i z powrotem. Wyszło ponad 20 tysięcy kilometrów i 121 godzin za sterami. Bez spadochronów, kamizelek ratunkowych – na dodatek z pękniętym skrzydłem i obwiązanym drutem śmigłem.

Szaleniec – tak zapewne wielu mówiło o Bolesławie Orlińskim. Młody, niespełna 30-letni, kapitan dokonał prawie niemożliwego. Niewielkim dwupłatowcem, ulepszoną wersją bombowca z pierwszej wojny światowej, przeleciał z Warszawy do Tokio – i z powrotem. Bijąc po drodze wiele rekordów.

Ale po kolei. Orliński, kresowiak, z patriotycznej rodziny, chciał latać od zawsze. W czasie wojny polsko-bolszewickiej był już lotnikiem (miał wtedy dopiero 20 lat), jednak zamiast w powietrzu bitwę przebył… w szpitalu. Trafił tam z tyfusem. Potem nie można było go zatrzymać – szczególnie w powietrzu.

W latach dwudziestych ukończył szkołę lotniczą. Najpierw latał samolotami rejsowymi, później (1923) został instruktorem w Wyższej Szkole Pilotów w Grudziądzu. Uwielbiał się popisywać. W trakcie jednego lotu zrobił 242 (!) pętle z rzędu. W powietrzu nikt nie mógł go zatrzymać. Na ziemi już tak. Podczas lotu uszkodził jedną z lotek. Pomimo awarii wylądował - co było wielkim osiągnięciem - ale za brawurę trafił do aresztu na dwa tygodnie. Później szybko przeniesiono go do rezerwy.

Falstart i lądowanie na łące

Historyczny lot miał zacząć się we Francji, a lecieć miał nie Orliński tylko Rayski. Pomysł na brawurową podróż do Kraju Kwitnącej Wiśni miał wspomniany pułkownik Ludomił Rayski, który w latach 20. oblatywał Morze Śródziemne. To miała być rozgrzewka przed poważniejszym wyzwaniem.

Pokazy lotnicze w Katowicach w 1931 roku / fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Rayskiemu przeszkodził awans. W czasie przygotowań do lotu został dowódcą lotnictwa cywilnego. Tak wysoki stopniem żołnierz był zbyt cenny, by ryzykować swoje życie w niebezpiecznej misji. Namówiono Bolesława Orlińskiego – który miał opinię nieustraszonego. Pojechał więc do Paryża, gdzie w bazie lotniczej Villacoublay miał odebrać samolot - Potez XXV. Zamontowano w nim nowe silniki Renault. Na miejscu czekał też Leonard Kubiak – mechanik.

Maszyna okazała się pechowa. Dwójka lotników miała kłopoty już po kwadransie od startu. Na nic zdała się przerwa na terenie Rzeszy (Niemcy). Mimo reanimacji, samolot znów stracił moc. Konieczne było awaryjne lądowanie, na łące w Czechosłowacji. Stamtąd Orliński i Kubiak wrócili do Warszawy pociągiem.

Polski lot na księżyc

W sierpniu 1926 roku zmieniono samolot - na dwupłatowiec Breguet 19. Była to maszyna Rayskiego, którą ten przemierzył trasę Paryż - Warszawa, przez Casablankę i Konstantynopol. Miał być to sprawdzian przed docelowym długim lotem na wschód.

Samolot miał dodatkowy zbiornik na paliwo. Było to prawdopodobnie jedyne udogodnienie, ponieważ – aby zmniejszyć ciężar – zdemontowano spadochron oraz radio. Zrezygnowano również z kamizelek ratunkowych oraz instalacji tlenowej.

Pilot Bolesław Orliński przy samolocie PZL.19 / fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

„Polska na was patrzy” - tymi słowami pułkownik Ludomił Rayski żegna młodych lotników.

Bolesław Orliński i Leonard Kubiak wystartowali z warszawskiego lotniska na Mokotowie 27 sierpnia 1926 roku o godz. 6 rano. Lecieli przez Rosję (pierwsze lądowanie w Moskwie), Mandżurię i Koreę. Rayski zadbał o wszystkie papiery. Było to o tyle ważne, że sześć lat wcześniej trwała przecież wojna polsko-bolszewicka (zakończona pokojem ryskim w 1921 roku). Glejt oraz poinformowanie innych państw było zatem konieczne. Francuz Pelletier d’Oisy, który wcześniej – jako pierwszy Europejczyk – próbował przebyć tę trasę został ostrzelany przez rosyjskich pograniczników.

Polska ekipa była jednak bezpieczna. O trasie informowały media, a na lotniskach Orlińskiego i Kubiaka witały tłumy. W swojej książce „Mój lot Warszawa – Tokio” kapitan Bregueta wspomina, że Rosjanie okazali się świetnymi gospodarzami. W Moskwie naprawili (z własnej inicjatywy) lusterko samolotu, a w Kazaniu rozpalili ogniska by w gęstej mgle mógł dostrzec pas startowy. Po drodze byli też witani przez Polonię, co podobno czasem opóźniało start o kilka godzin – szczególnie po wspólnej biesiadzie.

Na początku września Polacy są już w Seulu. Tam czuć było podniosłą atmosferę. Na lotnisku pojawili się dziennikarze, pluton honorowy oraz dwie flagi – polska i japońska. Czekał ich jednak najtrudniejszy odcinek. Jako pierwsi mieli przelecieć przez Morze Japońskie (Seul – Tokio) bez międzylądowania. Po drodze, w ramach hołdu okrążają kilkukrotnie Fudżi.

W stolicy Japonii zostali przywitani 5 września o godz. 14:30. Witają ich tłumy, a gospodarze trzymają dla nich miejsce w luksusowym hotelu "Imperial". Orliński przemawia nawet w japońskim radio. Lotnicy dostają też wysokie odznaczenie - Ordery Wschodzącego Słońca.

Trudny powrót do domu

Lotnicy mieli wrócić koleją transsyberyjską, razem z samolotem. Orliński znów się jednak uparł i wsiadł w samolot. Mimo niezwykle trudnej drogi doleciał do Warszawy 25 września (wystartował dwa tygodnie wcześniej). W sumie przebyli - razem z mechanikiem - 20,5 tys. kilometrów.

Powitanie po powrocie do Warszawy / fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

W drodze powrotnej Orliński zauważa spadek ciśnienia oleju. Awaria zdarza się w momencie, gdy w pobliżu nie ma żadnego lotniska. Braki Polacy uzupełniają olejem rycynowym z lokalnych aptek. W następnym etapie lotu okazuje się, że uszkodzenia są poważniejsze. Znów trzeba lądować.

W nocy silny wiatr rzuca samolotem o płot. Mechanik - który w końcu dociera na miejsce - przycina dolny płat o pół metra i przewiązuje drutem pęknięte śmigło. Poszycie zszywają miejscowe kobiety. Znów można lecieć. Przynajmniej tak się Polakom wydaje.

- Komisja Instytutu Badań Technicznych stwierdziła, że bolce łączące silnik z kadłubem uległy w większości ścięciu. Silnik mógł po prostu odłączyć się w powietrzu od płatowca… - pisał Orliński w książce „Mój lot Warszawa – Tokio”.

Samolot mógł rozpaść się w każdej chwili. Tak się jednak nie stało. Dwaj śmiałkowie dolatują do Warszawy. Tam na Orlińskiego czeka nagroda – awans na kapitana i działka przy przy ul Racławickiej 94 (przy forcie Mokotów) na której wybudował dom.

Tablica na Mokotowie / fot. UD Mokotów

Bolesław Orliński po brawurowym locie stał się prawdziwą gwiazdą lotnictwa. Szkolił, brał udział w pokazach. Pracował w Polskich Zakładach Lotniczych. W 1931 roku przyjął zaproszenie od prezydenta USA-Herberta Hoovera i wykonał na polskim samolocie PZL-6 nieznane dotąd akrobacje lotnicze. Jako pierwszy na świecie zademonstrował wówczas korkociąg przekładany, zwany później polskim. W latach 40. jako instruktor wyszkolił stu pilotów - myśliwców i bombowców. Ostatnie miesiące wojny spędził jako dowódca Dywizjonu 305. Później zdecydował się na emigrację. Przez Unię Południowej Afryki przedostał się do Kanady. Tam spędził ostatnie lata życia. Pracował, co chyba oczywiste, w branży lotniczej. Zmarł mając niemal 93 lata.

W czwartek 18 października na warszawskim Mokotowie, u zbiegu ulic Racławickiej i Wołoskiej odsłonięta została tablica ku czci legendarnego Bolesława Orlińskiego. Pilot ma również swoich naśladowców. Podróżnik Romuald Koperski chce w przyszłym toku powtórzyć ten wyczyn. Samolotem Antonov An-2 ma zamiar przelecieć trasę Warszawa - Tokio - Warszawa. Start zaplanowano na 28 maja 2019 roku.


od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto