O cukierni „Zagoździńskich” z warszawskiej Woli pisaliśmy w 2013 roku. W zasadzie niewiele uległo zmianie – kolejki nadal ustawiają się po najlepsze pączki w stolicy, a biznes wciąż prowadzony jest przez przemiłą rodzinę. - Jedną z „nowości” jest dowóz. Można złożyć zamówienie na minimum czterdzieści pączków, najlepiej z jednodniowym wyprzedzeniem (w przypadku tłustego czwartku nie i tygodnia poprzedzającego święto – nie ma takiej możliwości) i wtedy bezpłatnie, na terenie Warszawy, dowozimy słodkości do klienta – opowiada Sylwia Tomaszkiewicz, prawnuczka założyciela cukierni, która rodzinny biznes prowadzi wraz z mężem, Pawłem . - Kolejnym udogodnieniem dla klientów jest możliwość płatności kartą w lokalu – dodaje, Sylwia Tomaszkiewicz. Oprócz dużych pączków z nadzieniem, do sprzedaży wprowadzono też małe pączusie w cenie 20 zł/kg. Za standardowego pączka zapłacimy tutaj 2,20 zł.
**Czytaj też:
Nietypowe pączki w Warszawie. Z bekonem, bez jajek albo z kapustą i grzybami**
Jak zapowiada pani Sylwia biznes zamierza przekazać na ręce swoich dzieci. - O ile oczywiście będą klienci – śmieje się. A tych nie brakuje. Przed tłustym czwartkiem potrafią się ustawiać w kolejce nawet o drugiej w nocy. Ci, którzy nie chcą „swojego wystać” przychodzą po pączki na czwartek, nawet w poniedziałek. - Wcale nie trzeba mieć świeżutkich pączków. Wyroby można zamrozić, a na święto odmrozić, a smak pozostanie ten sam – mówi współwłaścicielka.
Na ścianie w cukierni wiszą dyplomy i certyfikaty dla czeladników, niektóre nawet z 1928 roku. Poza cukiernictwem, na ul. Górczewskiej 15 można także wziąć udział w charytatywnej akcji – cukiernia zbiera nakrętki po napojach, które później przeznaczane są na nowe wózki dla niepełnosprawnych. Co roku, podczas inauguracji szczytnej akcji, na Kępie Potockiej cukiernicy wspierają także bieg charytatywny. Każdy biegacz na mecie otrzymuje pączek na osłodę i uzupełnienie braku energii.
Idealny pączek powinien po zgnieceniu wrócić do swojej poprzedniej formy. Te od „Zagoździńskich” spełniają ten warunek. Poza tym – nie tuczą, jak zapewnia pani Sylwia: Jem pączka codziennie, zawsze, na śniadanie, bo kto widział kalorie? - puentuje.
Jest stołeczek - są pączki
Stali bywalcy dobrze wiedzą, że jeśli przed drzwiami cukierni ustawiony jest mały drewniany taboret, to świeże pączki jeszcze się nie skończyły. - Na tym stołeczku zawsze lubiła siedzieć moja babcia, Hanna Grelof, która po II wojnie światowej zaczęła pomagać ojcu w prowadzeniu cukierni. Potem przyjęło się, że stołeczek przed wejściem jest znakiem, że w cukierni są jeszcze pączki - opowiada pani Sylwia. Niecodzienne godziny otwarcia, pączki pakowane w papier przewiązany sznureczkiem i wnętrza, w których czas jakby się zatrzymał, stwarzają niezwykłą atmosferę tego miejsca. Nie goni się tu za nowoczesnością, ale stawia na tradycję i jakość.
Czytaj też: Jak schudnąć po tłustym czwartku? Jest na to wiele sposobów
Pączki z tradycją
Od czterech pokoleń pączki w Cukierni Zagoździńskiego wyrabiane są według tej samej receptury. - Mamy naturalne składniki: mąkę, cukier, margarynę, mleko i prawdziwe jajka, a nie sztuczne koncentraty - mówi właścicielka. Każdy pączek jest ręcznie zawijany z marmoladą, a potem smażony na smalcu. Swój słodki aromat zawdzięczają natomiast naturalnym esencjom - pomarańczowej i waniliowej.
- W pracowni nie używamy żadnych ulepszaczy smaku ani konserwantów - opowiada pani Sylwia. - I przede wszystkim wkładamy w naszą pracę serce - dodaje. Większość pracowników cukierni to osoby związane z tym miejscem od wielu lat. Rodzinną atmosferę i tradycję widać tu na każdym kroku. Za bufetem wiszą dyplomy mistrzów cukierniczych zdobyte przez kolejne pokolenia zajmujące się pracownią. - Lady w cukierni są przeniesione jeszcze z lokalu przy Wolskiej, wystrój też nawiązuje do tamtych lat - mówi właścicielka. - W pracowni korzystamy ze specjalnej garowni, stworzonej według projektu mojej babci, gdzie odkładamy pączki do wyrośnięcia. Dzięki temu są duże i puszyste - opowiada.
W tłusty czwartek cukiernicy zaczynają swoją pracę przed godziną 3. Do upieczenia mają około 8 tysięcy pączków. Kolejka ustawia się już w środę. Czasami, żeby kupić pączka trzeba stać nawet trzy godziny. Klienci jednak nie narzekają. - Co roku przychodzę tu po pączki. Kiedyś przychodziłam tu jeszcze ze swoją mamą. Cała moje rodzina twierdzi, że to najlepsze pączki w Warszawie, więc nawet stanie w gigantycznej kolejce nie jest takie straszne. A w dodatku jest coś takiego w tłustym czwartku, że wtedy pączki smakują najlepiej - mówi Anna, która w zeszłym roku w kolejce po pączki z wolskiej cukierni czekała około godziny.
Ogromna liczba klientów sprawiła, że w tłusty czwartek ograniczono sprzedaż pączków do maksymalnie 20 sztuk na osobę. - Nie chcieliśmy, aby okazało się, że ktoś stoi w kolejce dwie godziny, a przed drzwiami dowiaduje się, że zabrakło już dla niego pączków - wyjaśnia właścicielka cukierni.
Czytaj także: Tłusty czwartek kiedyś. Pewne tradycje pozostają niezmienne
Cukiernia czterech pokoleń
Od początku istnienia cukiernia rodziny Zagoździńskich związana była z Wolą. Władysław Zagoździński, mistrz cukierniczy, który uczył się zawodu w cukierni Mieczysława Rydzewskiego na Krakowskim Przedmieściu, swoją pierwszą pracownię cukierniczą otworzył w 1925 przy Wolskiej 53.
W 1930 roku cukiernia została przeniesiona do większego lokalu na ulicę Wolską 66. Za czasów Władysława Zagoździńskiego były tam robione nie tylko słynne pączki, ale i najprzeróżniejsze ciasta. Przed świętami po makowce, strucle czy niezwykłe, artystyczne święconki przyjeżdżała cała Warszawa. Nawet sam marszałek Józef Piłsudski nie potrafił oprzeć się pączkom Zagoździńskiego i przysyłał po nie swojego adiutanta. - Przed II wojną światową w cukierni ustawione były stoliki, przy których można było wypić kawę i poczytać gazetę. Znajdował się tam także sala ze stołami bilardowymi. Było to miejsce znane i lubiane przez warszawiaków - opowiada wnuczka pierwszego właściciela.
Rodzinna cukiernia przetrwała wojenną zawieruchę, choć w 1945 roku Władysław Zagoździński wraz z rodziną musieli własnymi siłami odbudować spaloną kamienicę przy Wolskiej. Po ponownym otwarciu cukierni w prowadzeniu rodzinnej pracowni Zagoździńskiemu zaczęła pomagać córka Hanna. - W czasach stalinowskich trzeba było znacznie ograniczyć produkcję. W 1973 roku władze dzielnicy nakazały Władysławowi Zagoździńskiemu przenieść cukiernię do znacznie mniejszego lokalu zastępczego przy Górczewskiej 15. Nowe warunki nie pozwalały na przygotowywanie dużej ilości ciast i innych słodkości. Stąd wziął się pomysł, by zająć się tylko smażeniem pączków – mówi Sylwia Tomaszkiewicz. Ryzyko się opłacało, a po pączki tworzone według receptury Zagoździńskiego przychodziły kolejne pokolenia warszawiaków.
Na początku lat 90. Prowadzeniem cukierni zajęła się córka pani Hanny - Zenona Adamuszewska, którą cały czas wspierała matka. Potem do cukierni wkroczyło kolejne pokolenie cukierniczej rodziny - prawnuczka Władysława Zagoździńskiego razem z mężem Pawłem. - Cały czas wykorzystujemy recepturę na pączki stworzoną przez mojego pradziadka i podtrzymujemy rodzinną tradycję - mówi Sylwia Tomaszkiewicz.
Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?