Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Uber Eats Warszawa. Dlaczego to akurat Hindusi jeżdżą z jedzeniem? Jak im się u nas żyje?

Anita Czupryn
Uber Eats Warszawa. Dlaczego to akurat Hindusi jeżdżą z jedzeniem? Jak im się u nas żyje?
Uber Eats Warszawa. Dlaczego to akurat Hindusi jeżdżą z jedzeniem? Jak im się u nas żyje? Fot. Bartek Syta
Wielu z nas spotkało się w Warszawie z widokiem Hindusa podążającego na rowerze lub pieszo z wielkim plecakiem sieci Uber EATS. Dlaczego to właśnie członkowie tej narodowości decydują się na taką pracę? Jak żyje im się w Warszawie? Dalsza część artykułu poniżej.

Od kiedy firma Uber wprowadziła nową usługę - zamawianie jedzenia z restauracji za pośrednictwem aplikacji, o hinduskich dostawcach jedzenia słychać w mieście, że to oni przejęli Uber Eats. Bo też to głównie ich widzimy na warszawskich ulicach, jak z kanciastymi, termicznymi torbami na plecach, słuchawkami na uszach i smartfonami w rękach pomykają na rowerach, skuterach, a bywa, że i miejską komunikacją.

- Sam byłem w szoku, kiedy ostatnio byłem w Warszawie i zobaczyłem, ilu ich jest - mówi w rozmowie z „Polską” Jayakishore Rajkumar, Hindus, który przyjechał do Polski w 2009 roku. Rozpoznał, że hinduscy dostawcy Uber EATS, ci w turbanach pochodzą głównie z Pundżabu. Są też z Delhi, czyli z północnych Indii. Nie rozmawiał z nimi, bo oni mówią w hindi, a to zupełnie inny język niż jego - malalajam. Jayakishore przyznaje, że był zdziwiony. - Pomyślałem: „Czy oni przyjechali do Polski po to, żeby wozić jedzenie?” No, ale potem stwierdziłem, że nie mnie to oceniać. Dla studentów to oczywista praca. Ja też, studiując we Wrocławiu, brałem różne dorywcze prace, żeby dorobić. Na przykład na poczcie sortowałem listy. Ale ludzie, którzy tu przyjeżdżają z Indii mają różne cele. Na południu Indii ludzie w większości mają dobre wykształcenie; starają się jak najwięcej uczyć, bo to jest kwestia prestiżu, ale też możliwość lepszej pracy no i podróży. W Indiach liczy się to, aby wysłać dziecko na studia za granicę. Najlepiej do Stanów Zjednoczonych. Ale jak się nie da, to Europa też jest OK. Czy ci, którzy wożą w Polsce jedzenie, studiują, czy mają dyplomy - tego nie wiem. Przede wszystkim w Indiach szanuje się pracę. Mieć pracę to jest coś. Tylko, że ja nie po to przyjechałem do Polski, aby pracować jako kurier. Może na jakiś czas, ale nie na stałe - mówi.

Jednak teza o „przejęciu Uber EATS” przez Hindusów nie ma wiele wspólnego z prawdą. - Jeśli chodzi o liczby, to w tej chwili kilkanaście procent dostawców pochodzi spoza Polski - informuje Magdalena Szulc, rzeczniczka prasowa Ubera. A to przecież nie znaczy, że te kilkanaście procent stanowią Hindusi, bo Uber współpracuje też z ludźmi innych narodowości. Magdalena Szulc dodaje: - Współpraca z Uber Eats jest dla nich interesującą opcją przede wszystkim ze względu na elastyczność. Wśród współpracujących z nami dostawców dużą grupę stanowią studenci, którzy łączą grafik z zajęciami na uczelniach - mówi rzeczniczka.

Dla hinduskich studentów uczących się w Polsce liczy się też to, że mogą też całkiem nieźle zarobić, bo od 23 do 25 złotych za godzinę. To, co szczególnie przyciąga Hindusów do Uber EATS to aplikacja, której funkcjonalność polega na tym, że nie muszą znać języka polskiego, żeby zarabiać pieniądze - dzięki niej bardzo dokładnie mogą określić miejsce odbioru zamówionego posiłku łącznie z piętrem czy numerem klatki zamawiającego.

Nie bez powodu o Hindusach mówi się, że mają orientację w terenie we krwi. Dwumilionowa Warszawa to przy ich wielomilionowych, tłumnych aglomeracjach, małe miasteczko. Często pracują więc w transporcie, w innych krajach zachodu popularną ich profesją jest taksówkarz.

W Indiach liczy się, aby wysłać dziecko na studia do USA, a jak się nie uda, to do Europy. A Polska jest w Unii.
Ale to nie dotyczy Warszawy. Hindusi z Uber EATS w Warszawie często nie mają rowerów, więc albo je wypożyczają od agencji (podobnie jak smartfony z Google Maps), albo skrzykują się w kilku i jeżdżą na zmianę jednym rowerem. Do Magdaleny Szulc ostatnio kilka razy zgłaszali się dziennikarze z prośbą, aby pomogła im skontaktować się z pracownikami z Indii, o których chcieliby napisać. Konsekwentnie odmawia. Hindusom niespecjalnie zależy na tym, żeby istnieć w mediach.

Wystarczy, że i tak rzucają się w oczy i nierzadko usłyszą za plecami „ciapak”, albo „ciapaty”, ale do tych określeń nauczyli się już podchodzić z dystansem. Częściej ubolewają nad tym, że zwykle brani są za Arabów. A jak Arab, to wiadomo - muzułmanin i terrorysta z bombą w oczach.

Tymczasem wśród Hindusów mieszkających w Polsce niewielu jest muzułmanów. Być może wynika to z tego, że niejako pierwsza „selekcja” odbywa się jeszcze w Indiach - w polskich konsulatach, gdzie Hindusi starają się o polską wizę. Oczywiście w konsulatach nikt nikogo o wyznanie nie pyta, ale dziwnym trafem przeważającą większość studentów, którzy się o taką wizę do Polski starają jest wyznania hinduistycznego. Może potem nie wszyscy praktykują hinduizm, ale wychowani w rodzinach hinduistycznych, w Polsce łatwiej niż muzułmanie się adaptują. Tak jak Jayakishore Rajkumar, dla przyjaciół Jay (Dżej), który mieszka w naszym kraju już 9 lat i - ciekawostka - prowadzi bloga w języku polskim (Hinduswpolsce.pl). Jay do Polski przyjechał z południowych Indii - z Kerali, w ramach studenckiej wymiany; już z licencjatem ekonomii w kieszeni. Przez rok był na kursie języka polskiego, potem skończył ekonomię, obronił magisterium. I został.

Dalsza część artykułu na kolejnej stronie.

Hindusi przyjeżdżają do Polski przede wszystkim po to, żeby zdobyć wyższe wykształcenie. Liczy się to, że jesteśmy w Unii Europejskiej, ale w porównaniu z innymi krajami zachodu studia u nas są tanie i życie też jest tańsze niż w krajach starej Unii. - Przyjechałem do waszego kraju, bo tu jest tanio - wprost mówi Jay. - Chciałem studiować w Kanadzie - nie wyszło - opowiada. Pochodzi z hinduistycznej, inteligenckiej, wykształconej rodziny.

Rodzice Jaya byli nauczycielami; mama jest już na emeryturze. Ojciec wykłada zarządzanie na uniwersytecie, brat jest menadżerem w szpitalu. A dziadek - jest znanym w Indiach pisarzem, był profesorem na Uniwersytecie w Kerali, ekspertem od języka malalajam.

Od kilku miesięcy Jay stara się o status długoterminowego rezydenta w Polsce, ale sprawa się wydłuża. - Mniej więcej od roku trwają takie opóźnienia związane z rozpatrywaniem wniosków i trochę to trwa - mówi. A on się już zadomowił na dobre. Ma stałą pracę, zajmuje się transportem taboru drogowego, jest spedytorem. Osiem miesięcy temu kupił mieszkanie. - Kiedyś usłyszałem, że jak się ma własne mieszkanie, to jest się u siebie. Rzeczywiście to poczułem - mówi.

W sferze zewnętrznego życia najtrudniejsza okazała się dla Jaya samodzielność. - Całe swoje wcześniejsze życie, czyli przez 22 lata mieszkałem z rodziną. Wtedy nawet nie wchodziłem do kuchni. Posiłki otrzymywałem gotowe pod nos, sprzątanie mnie nie interesowało. W Indiach silny jest podział ról - są prace, które wykonują tylko kobiety i takie, które wykonują mężczyźni. Dopiero w Polsce nauczyłem się sprzątać, robić zakupy. Teraz cieszę się, że to potrafię. Stałem się prawdziwie dorosłym. Potrzebowałem na to kilka lat, ale teraz jestem traktowany poważnie - opowiada.

W swoim polskim domu Jay jednego dnia gotuje hinduskie potrawy, a drugiego je polskie, choć pierogów nie nauczył się lepić.

- Bardzo lubię polską kuchnię, ale hinduskie smaki mam we krwi, wiec z automatu dodaję do dań więcej chili. Jak gotuję znajomym Polakom, to wiem, że muszę dodać mniej, bo to dla was wyzwanie - śmieje się.

Dlaczego chce zostać w Polsce? Wielu jego krajanów Polskę traktuje jako przystanek - do bogatszych krajów Unii. - Też mógłbym wyjechać na przykład do Norwegii - mówi Jay. - Tylko, że znów musiałbym życie zaczynać od zera.

Początki w Polsce nie są łatwe dla Hindusów i dla Jaya też nie były. Tym bardziej, że on na początku zaplanował sobie, że stanie się Europejczykiem. Wytrzebi z języka indyjski akcent. Nie będzie, mówiąc „tak”, kiwać głową. Odetnie się od innych Hindusów - nie będzie z nimi spędzać czasu.

- Pewnie zauważyłaś, że Hindusi zawsze trzymają się razem. Podobnie jak Chińczycy. Jak wychodzą gdzieś w miasto, po pracy, to zawsze w grupie. Razem do knajpy, razem na spacer, razem na zakupy. To kwestia kultury, zwyczajów. Ja tego nie chciałem. Chciałem zmienić sposób myślenia, nauczyć się polskiej kultury, chciałem się otworzyć na świat - wspomina.

Chodził więc na imprezy, w których uczestniczyli Polacy, pił wódkę z Polakami i czasem zastanawiał się, czy nie lepiej mówić, że pochodzi z Brazylii, Szwajcarii, albo Niemiec. A kiedy to raz zrobił - poczuł się okropnie. Zupełnie się zagubił.

- Musiałem się nauczyć zachodniej kultury: jak utrzymywać czystość, jak być porządnym, dobrze się ubierać. Musiałem zmienić sposób myślenia o kobietach, o związkach, o tym, co można, a czego nie wolno robić. Co się dało zmienić, zmieniłem - sposób zachowania, myślenia. Ale w środku Hindus nigdy nie będzie Europejczykiem. - Za bardzo starałem się być Europejczykiem. A to był błąd - mówi dziś. Zrozumiał, że nie może zapominać o swoich korzeniach. I wtedy zaczął pisać bloga. Pierwszym widocznym efektem było to, że jego język polski bardzo się poprawił. Drugi - że wiele radości sprawia mu pisanie po Polsku o Indiach, kulturze, zwyczajach, swojej rodzinie, i własnym sposobie myślenia. Trzeci - pisanie bloga pomaga likwidować obawy dotyczące tego, jak jest odbierany przez Polaków. - Chcę żeby dano mi szansę. Wyglądamy inaczej niż wy, dlatego jesteśmy widoczni. I my tę naszą inność również czujemy. Polska, choć jest zachodem, nie jest krajem multi-kulti i mieszkańcy z innych krajów i innych kultur nie są tu czymś tak oczywistym, jak w Niemczech czy Wielkiej Brytanii - mówi Jay.

7863 osób z Indii otrzymało w 2018 r. pozwolenia na pobyt w Polsce

Prawdą jest jednak to, że z roku na rok w Polsce przybywa cudzoziemców z Indii (ale też z Nepalu i Bangladeszu). W 2016 roku pozwolenie na pracę dostało 1,7 tysiąca obywateli z Indii, w 2017 było ich już 4 tysiące, a najnowsze dane za 2018 rok publikowane na portalu migracje.gov.pl wskazują, że w tym roku pozwolenia na pobyt w całej Polsce otrzymało dotychczas prawie 8 tysięcy Hindusów, z czego najwięcej pozwoleń wydał wojewoda mazowiecki: 4523 pozwoleń na pobyt czasowy, 278 pozwoleń na pobyt rezydenta długoterminowego UE, 238 osób otrzymało pobyt stały. W przeważającej większości są to mężczyźni w wieku od 20 do 40 lat; kobiet jest jedna czwarta.

Nie da się jednak ukryć, że coraz bardziej stajemy się wielokulturowym krajem. I cudzoziemców w Polsce będzie przybywać, ponieważ wypełniają luki na naszym rynku pracy - ich liczba, co podawał ostatnio „Dziennik Wschodni” rośnie z każdym rokiem. Tylko w 2017 roku polscy pracodawcy potrzebowali ok. 120 tysięcy pracowników. A, jak pokazuje rzeczywistość, braków kadrowych nie są w stanie zapełnić imigranci ze Wschodu. Stąd też nic dziwnego, że pracodawcy zainteresowani są zatrudnianiem cudzoziemców z krajów dalekowschodnich, jak Nepal, Bangladesz i Indie właśnie. Bardzo sobie ich chwalą: za pracowitość, dokładność, łagodność w relacjach z innymi. I za to, że Hindusi unikają sytuacji konfliktowych, nie wdają się w bójki.

Zapotrzebowanie wcale nie dotyczy to wyłącznie pracowników niewykwalifikowanych, ale też wysoko wykwalifikowanej kadry. Eksperci Business Centre Club od jakiegoś czasu postulują więc o stworzenie ułatwień prawnych dotyczących pozwolenia na legalną pracę, czasowy pobyt czy wiz. I to nie tylko w Polsce. W samych Indiach zbyt mało jest konsulatów polskich, w których Hindusi mogliby uzyskać pracowniczą wizę.


emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto