18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Warszawska Giełda Płytowa. Już 31 maja

Ewa Jankowska
Warszawska Giełda Płytowa 31 maja
Warszawska Giełda Płytowa 31 maja Ewa Jankowska
W każdą ostatnią sobotę miesiąca, w klubie Hybrydy odbywa się Warszawska Giełda Płytowa. To jedno z największych tego typu przedsięwzięć w Polsce. Następne spotkanie miłośników winyli już 31 maja. Z tej okazji postanowiliśmy porozmawiać z jednym z kolekcjonerów płyt, który przyczynił się do reaktywacji giełdy. Jerzy Gaździk w rozmowie z Naszym Miastem opowiada o idei giełdy, swoich najcenniejszych winylach, imprezach i muzyce z lat 60. i 70. oraz tłumaczy, na czym polega magia płyty winylowej.

Jerzego Gaździka, człowieka z minionej epoki, który w dalszym ciągu nosi fryzurę z lat 70., odwiedziliśmy w jego mieszkaniu na Gocławiu. Od razu zaprosił nas do swojego wyjątkowego pokoju, w którym wszystko kręci się wokół muzyki. Plakaty i kolorowe płyty zakrywają białe ściany, regał pod ścianą po brzegi wypełniony jest winylami i kompaktami, na półkach leżą książki o muzyce, a w kącie stoi gitara elektryczna. Nie mogło zabraknąć również zegara w kształcie płyty winylowej, na którym wycięta jest postać samego Jimmy'ego Hendrixa.

Ewa Jankowska: Skąd wziął się pomysł na Warszawską Giełdę Płytową?
Jerzy Gaździk: Pomysł wyszedł od chłopaków – Kamila i Wojtka, z którymi teraz współpracuję przy giełdzie. Ale na początku oni robili to po jakichś dziurach, małych knajpach, w których nawet nie było miejsca, żeby zrobić coś poważnego. Mówię do nich – jak chcemy robić giełdę z prawdziwego zdarzenia, to zróbmy ją w takim miejscu, gdzie giełdy odbywały się od lat. Od razu pomyślałem o Hybrydach. Tam co tydzień kiedyś były giełdy, potem ta inicjatywa zamarła. My ją reaktywowaliśmy. I tak to już trwa od czterech lat.

Kto przychodzi na giełdę?
O dziwo, bardzo dużo młodzieży. Mówią na przykład, że na strychu znaleźli gramofon dziadka i chcieliby go uruchomić, bo im się podoba. Dla mnie to nie problem, bo naprawiam gramofony, to takie hobby. Mam ich trochę na sprzedaż.

Dlaczego pana zdaniem przychodzi coraz więcej młodych ludzi?
Zaczynają się orientować, że można inaczej słuchać muzyki niż z mp3, z komputera. Sięgają po winyle. To jest zupełnie inna jakość. Nagranie analogowe, a nie cyfrowe, które musi być średniej jakości, żeby zmieściło się na mały nośnik. Człowiekowi, który z mp3 przesiada się na winyle, oczy wychodzą na wierzch. Taka jest różnica w jakości dźwięku.
Ale na giełdę przychodzą również starsi – między 40 a 60 rokiem życia, tacy starzy zbieracze.

Jakich płyt się szuka na takich giełdach?
Najbardziej pożądane są płyty stare, ale niezniszczone. Takie płyty chodzą po parę tysięcy złotych. Jak płyta jest brudna i trzeszczy, to nic nie jest warta. A trzeba pamiętać, że płyta winylowa jest bardzo delikatna. Niezwykle łatwo można zrobić rysę, wypalić dziurę, upuścić i rozbić. Ale, jeżeli płyta jest w dobrym stanie, to jakość dźwięku jest powalająca. O wartości decyduje również okładka.

Ile najwięcej pan dał za płytę?
1000 zł. To płyta z 71 roku grupy Budgie, mojego ulubionego zespołu. Znam ją prawie na pamięć.

Dlaczego jest tak cenna?
To pierwsze wydanie, jedyne, które się ukazało. Płyta jest w idealnym stanie, nie ma żadnej ryski. I okładka też jest w bardzo dobrym stanie. A płyta ma 43 lata.

Jak udało się ją zdobyć?
Mój znajomy sprzedaje płyty na allegro i przypadkiem dowiedziałem się, że ma tę płytę. Pewnie przywiózł ją z Anglii. Ma tam swoje kontakty i przede wszystkim stamtąd przywozi płyty. Potem po wyższej cenie sprzedaje je w Polsce.

Budgie to pana zespół numer jeden?
Tak, ale właściwie wszystkie płyty, które są na regale, to moje ulubione. Za żadne pieniądze bym ich nie sprzedał. Te na handel trzymam gdzie indziej.

Ma pan również dużo płyt kompaktowych.
Te płyty to zazwyczaj zdublowane winyle.

Ma pan jeszcze jakieś perełki?
Mam płytę, za którą dałem 670 zł. Ma oryginalną kopertę wewnętrzną, a to też się liczy.

Tym razem Jimmy Hendrix?
Tak, mój numer jeden.

Chyba numer dwa?
Ex aequo z Budgie, których mam wszystkie płyty, jakie tylko wyszły. Mam też dużo Pink Floydów. Klasyka, czyli to, co najlepsze. Potem było tylko kopiowanie, ściąganie, naśladownictwo. Najlepsza muzyka moim zdaniem powstała na przełomie lat 60. i 70. W tym okresie powstały kamienie milowe muzyki rockowej i odbywały się najlepsze festiwale muzyczne – Monterey, Woodstock, w Atlancie. Teraz nic nowego żaden zespół nie zagra. Każdy z kogoś kopiuje. To wtedy powstała muzyka przez duże M., teraz to są dziesiąte popłuczyny.

Czy zazdrości pan innym kolekcjonerom jakichś płyt?
Raczej nie. Chyba że mają pierwsze wydanie danej płyty, a ja chciałbym mieć właśnie pierwsze. Tylko że oni zapłacili za te płyty po kilkaset euro. Ja tak nie szaleję. Często więc mam drugie wydania jakiejś płyty.

Jest jakaś płyta, o której pan marzy, żeby mieć?
Te, które chciałem mieć, to już mam. Ale na jedną musiałem poczekać aż 30 lat.

Na jaką?
Zespołu amerykańskiego „Surprise Package”. Miałem kiedyś tę płytę, ale mi ukradli. Dopiero w 2001 roku udało mi się na nią trafić. Rozglądałem się, szukałem, nawet na kompakcie jej nie było.
Jeden kolega miał tę płytę, to mi nagrał na kompakta, więc miałem namiastkę. Potem przypadkowo zgadałem się z kolesiem z Lublina, który ją miał. I w końcu kupiłem.

Jakiej muzyki pan słucha oprócz Budgie, Hendrixa i Surprise Package?
Słucham rock beatu, popu, disco. Z popu z lat 70. mam na przykład dużo składanek dyskotekowych. W radio leciały jakieś przeboje, nagrywało się je na płytę i wypuszczano tak z 20 utworów na long playu. To były idealne piosenki na imprezę. Sam prowadziłem dyskoteki w latach 70. Skądś musiałem mieć tę muzykę. Puszczałem płytę i wszyscy się bawili.

Chodził pan na koncerty, jeździł po festiwalach?
Jak byłem młodszy to jeździłem. Ale przeważnie chodziło się do Sali Kongresowej albo na Halę Gwardii. Była Muzykorama, do kongresowej zjeżdżali się wielcy muzycy – Niemen, Niebiesko Czarni. Ale nie było tego tyle, co teraz. Wtedy to było kilka koncertów w roku, a dziś – kilka w miesiącu, a nawet w tygodniu.

Dużo pan szalał za młodu?
Były imprezy różne. (śmiech)

Bo widzę, że fryzura to jak z dawnych lat?
No tak. Kiedyś jak byłem młody, to prowadziłem dużo imprez w akademikach. Puszczało się muzykę i młodzież się bawiła. Tak jak teraz. Pokupowałem dużo płyt z tamtego okresu, żeby sobie przypomnieć. Naprawdę fajna muzyka do tańczenia.

A gdzie chodził pan na imprezy się bawić?
Po domach. To były tzw. prywatki. Brało się płyty albo magnetofon z taśmami, kumpel miał wolną chatę, kupowało się wino tanie.

Papierosy...
A jak! Koniecznie. Zapraszało się dziewczyny. I się piło, i słuchało, bawiło tańczyło i rzygało. Tak jak teraz. Tylko że teraz nie słucha się z winyla, tylko z komputera...

I jak się to odbywało?
Brało się 3,4 płyty, gramofon, jeśli nie było na miejscu i się szło. Ale to nie był najlepszy pomysł, bo jak sobie towarzystwo popiło, to każdy chciał puszczać, zmieniać. I to porysował, to wylał wino, to upuścił.

Czego się słuchało?
Zespołów, które puszczali w radio, które potem nagrywano na płyty. Wtedy leciała przyzwoita muzyka. Nie to, co teraz. Puszczają na okrągło jedną piosenkę tego samego wykonawcy. Nikt nie wie, że on nagrał 12 innych na long playu.

Ale mam taką płytę z tamtego okresu - z 71 r. Składanka „Przeboje non stop”. Co tydzień zabierałem ją na imprezę i cały czas ładnie grała. Zatrzymałem ją sobie z sentymentu. To taka jedyna płyta z tamtego okresu. Muzyka mojej młodości.

Jakie utwory są na niej?
To składanka różnych utworów, które nigdy nie były wydane na płytach. „Kronika podróży” Krzysztofa Klenczona, „Prezent od wiosny” ABC, „Topiel” Pięciu, Bobas – bardzo rzadka rzecz.

Ma pan jeszcze jakieś perełki z polskiej muzyki?
Mam. To są rzeczy bardzo rzadkie. Na przykład taka seria - „Złote lata polskiego beatu”. Było 14 płyt w tej serii. Różni wykonawcy polscy. Stan Borys, Skaldowie, Niemen. Niektóre z tych utworów nie były wydane na żadnej płycie. To po prostu nagrania radiowe, powyciągane z archiwów. Świetna jakość dźwięku. To są utwory z 64 roku, ale płyta została wydana w 91. Teraz już tej serii nigdzie nie ma. Trzeba by stanąć na głowie, żeby zdobyć cały komplet.
Mam jeszcze płyty mojego ulubionego zespołu – Breakout. Pierwszy polski zespół rockowy z prawdziwego zdarzenia. Ich pierwsza płyta z 69 roku - „Na drugim brzegu tęczy”. Mam jedną mono, jedną stereo, która jest bardzo cenna.

Mam również rzadkie płyty, które zostały wydane w Niemczech. To nagrania polskich zespołów z lat 60., których nie ma na żadnych płytach. Dzikusy, Polanie, Chochoły. Wszystko zespoły warszawskie, które ponagrywały po epce, ale na ogół po prostu grywały w warszawskich klubach studenckich, po szkołach.

Skąd ta pasja do muzyki?
Taki się urodziłem. Jak miałem 8, 10 lat, to pierwszy raz usłyszałem w radio Beatlesów. Od razu poleciałem do sklepu na Marszałkowskiej i kupiłem sobie płytę. Wtedy to była taka płyta pocztówkowa, z jedną piosenką. Pracował tam taki koleś, co nagrywał na płyty to, co się pojawiało w radio, wywieszał listę i luzie przychodzili i kupowali.

Potem były polskie płyty. A potem kupiłem swojego pierwszego longplaya – Jimiego Hendrixa. To był 69 rok. Wtedy Hendrix był na topie. Mam tę płytę. Nie tę samą, bo tamtą mi ukradli.

Za ile pan ją wtedy kupił?
Około 500 zł. To była pensja sprzątaczki w szkole podstawowej. Jak szaleć to szaleć.

Skąd pan wziął pieniądze?
No nie pamiętam. (śmiech) Coś tam się uciułało, posprzedawało się butelki, od rodziców się dostało, coś się wykombinowało. Wtedy to był majątek. Za jedną płytę Budgie w 75 roku dałem 1200 zł. Ktoś przywiózł z Anglii i chciał sprzedać. Wtedy akurat jeździłem jako kierowca ciężarówki i dużo zarabiałem. Stać mnie było, żeby po pół roku pracy kupić gramofon z głośnikami za 12,5 tysiąca złotych. Nie miałem na co wydawać, co tydzień chodziło się na imprezy i zbierało się na gramofon.

Co jest fajnego w słuchaniu muzyki z winyli?
Przede wszystkim przyjemność ze słuchania fajnego, analogowego dźwięku. Tak jak płyta została nagrana, tak jej się słucha. Poza tym ta cała otoczka jest magiczna. Wyciąga się płytę z koperty, kładzie na talerz, za chwilę trzeba przełożyć na drugą stronę. Trzeba uważać, nie łapać brudnymi rękami, obchodzić się delikatnie. Z kopertami również, bo można podrzeć. To takie całe misterium, rytuał. Teraz to się włącza komputer i cały dzień komputer może grać milion piosenek, nieważne w jakiej jakości.

Czyli, żeby docenić muzykę z winyli, trzeba w ogóle umieć słuchać?
Co innego jest słyszeć, a co innego słuchać. Jak obieram kartofle w kuchni i radio sobie chodzi, to ja słyszę, że coś mi tam w tle gra. Ale jak ja chcę sobie naprawdę posłuchać czegoś fajnego, to zamykam drzwi, puszczam płytę, biorę sobie piweczko, siadam i się delektuję. Za każdym razem, bez względu na to ile razy już słyszałem daną płytę, odkrywam coś nowego.

Dziękuję za rozmowę.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto