Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wolontariat choć raz na tydzień

Karolina Kowalska, Maria Kanabus
Katarzyna Eksztajn i jej córka Anna Midzio od lat pomagają pensjonariuszom konstancińskiego Kociego Azylu
Katarzyna Eksztajn i jej córka Anna Midzio od lat pomagają pensjonariuszom konstancińskiego Kociego Azylu Bartłomiej Ryży/POLSKA
- Tak naprawdę oni dają nam więcej niż my im. Poczucie sensu życia jest bezcenne - przekonują Karolinę Kowalską i Marię Kanabus wolontariusze Fundacji Aktywnej Rehabilitacji, Kociego Azylu i Fundacji Orange dla pracowników firmy.

W poniedziałkowy wieczór Agnieszka Pietrzak tryska energią, a powinna padać ze zmęczenia. Od ósmej rano była w pracy (jest fizjoterapeutką w jednej ze stołecznych przychodni), pomagała przyjaciółce leżącej na patologii ciąży, a w międzyczasie zdążyła jeszcze wpaść na basen i pomagała dzieciom z porażeniem mózgowym najpierw przesiąść się z wózków do basenu, potem oswoić się z wodą, a na końcu umyć i ubrać.

- To żadne bohaterstwo. Sama na tym korzystam, bo mam basen za darmo - mówi, kiedy z podziwem kręcę głową. Do Fundacji Aktywnej Rehabilitacji 26-letnia dziś Agnieszka trafiła jako słuchaczka studium medycznego na Grenadierów. Wykładowczyni kinezyterapii zaprosiła na zajęcia paraplegika (osobę z niedowładem nóg, w przeciwieństwie do tetra-plegika, który ma też ograniczoną sprawność rąk). Wytłumaczył przyszłym fizjoterapeutom, jak to jest poruszać się na wózku i jak skutecznie pomagać niepełnosprawnym pacjentom. Na koniec zaprosił chętnych do Fundacji Aktywnej Rehabilitacji. Agnieszka poszła.

Poznała Kasię Mielczarek, pływaczkę, która po maturze po nieszczęśliwym skoku do basenu wylądowała na wózku. Kobietę, która 16 lat po wypadku nadal pływa, zdobywa medale międzynarodowych zawodów dla niepełnosprawnych i prowadzi aktywne życie towarzyskie.

- Kasia potrzebowała asysty podczas wypraw na treningi i na samej pływalni. Pomagałam jej się przebrać, czasem dotrzeć na basen na piechotę lub komunikacją miejską. Potem zaczęłam jeździć z nią na zawody, dopingować, przeżywać każdy start. Nie masz pojęcia, ile taka rywalizacja daje adrenaliny. Nawet, jeśli jesteś tylko asystentem, obserwatorem. Ta trema, gorączka, ci się udziela.

Bo też musisz się spiąć, żeby w porę pomóc Kaśce przebrać się w kostium, sprawdzić, czy ma czepek, okularki, czy już pora wejść na słupek - kiedy Agnieszka opowiada o pływaniu, świecą jej się oczy.

Chłopak z wolontariatu
To przez Kasię Agnieszka poznała Artura, swojego chłopaka, rugbistę na wózku. Na początku byli tylko przyjaciółmi. Agnieszka zaprosiła Artura do Międzyleskiego Szpitala Specjalistycznego, gdzie po skończeniu studium przez rok pracowała na wydziale neurologii. Zresztą, też jako wolontariuszka. - Trafił tam chłopak po skoku, 20-letni Marcin. Chciałam mu pokazać, że jego życie się nie skończyło, że na wózku można świetnie funkcjonować. Artur wytłumaczył Marcinowi, że poza sztywnymi wózkami ortopedycznymi są wygodniejsze, dostosowane indywidualnie - wspomina Agnieszka.

W związku z Arturem nigdy nie czuła się jak opiekunka: - On sobie świetnie radzi. Ja pomagam tym, którzy naprawdę potrzebują pomocy - mówi poważnie. Kiedy pytam, jak znajduje czas, patrzy zdziwiona: - Czy to tak trudno wygospodarować dwie godziny w tygodniu? Poza tym, to działa w dwie strony. Czasem myślę, że to oni dali mi więcej niż ja im. Kontakt z Kasią i Arturem pomógł mi otworzyć się na ludzi, rozwiązać własne problemy. Pomagać można na różne sposoby i niekoniecznie ludziom.

Irena Jarosz, twórczyni i właścicielka Kociego Azylu, przytuliska dla kotów, które urządziła we własnym domu w Konstancinie, nie pomogłaby tylu zwierzętom, gdyby nie wolontariusze.

Katarzyna Eksztajn i jej 24-letnia córka Anna Midzio o Kocim Azylu, przytulisku dla kotów w Konstancinie, usłyszały cztery lata temu. - Zawsze miałyśmy fioła na punkcie zwierząt. Ale ile można znieść do domu bezdomnych zwierząt? Koci Azyl pozwolił pomagać w sposób ukierunkowany - tłumaczy pani Katarzyna.

W urzędzie miasta, gdzie pracuje, ogłosiła, że zbiera stare kołdry, ręczniki i gazety, o które nietrudno w ratuszu. Z gotowymi paczkami jeździła do azylu, gdzie po specjalnymi zadaszeniami na kocich grzędach wylegują się wąsaci ocaleńcy z piwnic, opuszczonych budynków i rąk chuliganów. - Kto raz tam pojechał wie, że ilość kociego nieszczęścia jest nie do przerobienia i przyda się każda para rąk. A że mieszkamy niedaleko, szybko stałyśmy się współpracowniczkami pani Ireny - opowiada pani Eksztajn.

Wystarczy pięć puszek
Dziś działają jak pogotowie. Kiedy coś się dzieje i potrzeba wolontariuszy, Irena Jarosz wystukuje numer Katarzyny albo Anny.

Do dziś pamięta swoją pierwszą interwencję. Pracowała wówczas na Pradze-Południe, w budynku, w którym działała też drukarnia. Jej pracownicy przygarnęli dwa bezdomne koty. Zwierzęta były maskotką całej okolicy. Wszyscy o nie dbali, znosili im jedzenie. Aż z dwóch kotów zrobiła się cała gromada i życzliwym dotąd szefom zaczęło to przeszkadzać. - Trzeba było coś przedsięwziąć.

Zgłosiłam się do urzędu Pragi-Południe po fundusze na sterylizację, szczepienia i odrobaczenie. A potem, wyleczone już kociaki, rozparcelowałam po nowych domach. Zachodu było przy tym wiele, ale jaka satysfakcja! - opowiada pani Katarzyna. Dziś woli współpracować z panią Ireną. - Pewnie, gdybym miała dużo pieniędzy, zasilałabym azyl finansowo.

A tak mogę zaoferować czas i dwie ręce. Pomaganie nic nie kosztuje. Wystarczy kilka godzin w tygodniu - przekonuje pani Katarzyna. Uważa, że pomóc może każdy. - Przecież tak niewiele potrzeba. Wystarczy kupić pięć, nawet najtańszych puszek - przekonuje. Choć do emerytury sporo jej jeszcze brakuje, już dziś planuje, że spędzi ją czynnie: - Zamiast siedzieć w domu, będę pomagać. Nareszcie na pełen etat - zapowiada.

Szef maluje ślimaki
Ale nawet praca w korporacji nie wyklucza pomagania. W wielkich koncernach coraz częściej działają fundacje ułatwiające pracownikom działalność społeczną. Fundacja Orange odnawia szpitale dziecięce. To dzięki niej w szpitalu przy ul. Niekłańskiej powstanie kolejny, już siódmy, w Polsce Bajkowy Kącik.

Z pędzlami, farbami i szablonami z papieru dorośli wyglądają trochę jak robotnicy, a trochę jak zajęte zabawą przedszkolaki. Za chwilę zamienią szare pomieszczenie w kolorowe miejsce tylko dla dzieci. I zawieszą tabliczkę z napisem: Bajkowy Kącik.

- Kiedy nasi koledzy odwiedzali przed świętami chore dzieci w szpitalach, w oczy rzuciły im się zaniedbane salki, które miały służyć najmłodszym do zabawy. Postanowili to zmienić - opowiada Krzysztof Rykowski, koordynator wielu fundacyjnych akcji. Na odzew reszty pracowników nie trzeba było długo czekać.

- Prześcigali się w pomysłach, jak zamienić zniszczone sale w krainę jak z bajki - opowiada Izabela Kręgiel. Zauważyła, że każdy z kolegów koniecznie chciał zostawić swój ślad. Chociaż mieli przygotowane specjalne szablony do malowania z postaciami, poza słonikami i ślimakami pojawiły się autorskie kolorowe chmurki i śmieszne stwory. Szpital odnawiało około 30 osób. Pracownicy angażowali do akcji rodziny.

Bajowe kąciki powstają co kilka miesięcy w różnych częściach Polski. Samo malowanie i urządzanie zajmuje tylko weekend, jednak organizowanie pracowników i materiałów to już ponad miesiąc wytężonej pracy. - Konieczne jest uzyskanie pozwolenia od szpitala, namówienie partnerów, zebranie materiałów i skoordynowanie ludzi. To wszystko trwa - wylicza Krzysztof Rykowski.

Motywacji jest tyle, ilu wolontariuszy. Wierzą, że kolorowe ściany i przyjazne wnętrza pomogą im wyzdrowieć. Niektórzy pomagają, bo ich dziecko samo kiedyś leżało na zniszczonym oddziale. - Wszyscy czekają na uśmiech schorowanego dziecka - uważa Izabela Kręgiel.

I opowiada, jak podczas malowania dzieci podglądają wolontariuszy. Ich wielkich ze zdziwienia oczu nie da się za pomnieć. Po remoncie "podglądacze" bawią się z dobroczyńcami podczas oficjalnego otwarcia, pełnego balonów, serpentyn i dietetycznych tortów. Maluchy na chwilę zapominają, że są chore.

Fundacja Grupy TP prowadzi wiele akcji wolontariackich, takich jak "Telefon do mamy", "Dźwięki marzeń", "Edukacja z internetem" oraz pojedyncze akcje, których pomysłodawcami są sami pracownicy. Pomóc może nawet praktykant. - Wolontariat pracowniczy nie tylko niesie pomoc chorym, ale również świetnie integruje pracowników. Tylko w Bajecznym Kąciku kierownik działu musi słuchać poleceń swojego podwładnego, który koordynuje tworzenie danej salki - żartuje Izabela Kręgiel.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak przygotować się do rozmowy o pracę?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto