Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wybory samorządowe 2018. Mieszkańcy Warszawy mają dość aktywistów? "To kółko towarzyskie"

Redakcja
Wybory samorządowe mogą być w Warszawie najciekawsze od lat
Wybory samorządowe mogą być w Warszawie najciekawsze od lat Sylwia Dąbrowa
Jesienne wybory samorządowe to nie tylko starcie Prawa i Sprawiedliwości z Koalicją Obywatelską. Swoje listy w wielu miastach tworzą aktywiści. W Warszawie ruchy miejskie z niemal wszystkich dzielnic skupiły się wokół stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, które od 2013 działa na rzecz małych i dużych problemów mieszkańców stolicy. Teoretycznie wszyscy zainteresowani przerwaniem dominacji dwóch partii politycznych na szczeblu samorządowym, powinni w ciemno poprzeć jesienią ruchy miejskie. Okazuje się jednak, że w Warszawie powstaje ruch, który na działalność aktywistów patrzy zupełnie inaczej.

Wszystko zaczęło się od utworzenia na Facebooku profilu "Aktywista wie najlepiej czego chcesz". Strona wyśmiewała działalność aktywistów, pokazując słabości głoszonych przez nich haseł. Profil stworzył obserwator życia politycznego, na co dzień pracownik dużego banku. Szybko przekonał się, że osób myślących w podobny sposób o aktywistach jest więcej. Wtedy przyszedł pomysł, żeby z prześmiewców, stać się merytorycznym głosem o sytuacji w Warszawie. Tak powstała fundacja Ad Urbem.

Dlaczego na Facebooku powstał profil "Aktywista wie najlepiej czego chcesz"?
Ad Urbem:
Pomysł wziął się z moich osobistych obserwacji. Zauważyłem, że retoryka medialna w Warszawie zrobiła się bardzo jednostronna. Brakowało miejsca do wymiany informacji czy poglądów, które pozwoliłoby spojrzeć na wizję rozwoju infrastruktury Warszawy z innej strony.

Z innej, tzn. jakiej?
KK:
Nasz punkt widzenia, to zrównoważony rozwój miasta, ale realizowany w inny sposób, niż to co proponują ruchy miejskie, głównie zebrane wokół stowarzyszenia Miasto Jest Nasze czy też aktualna ekipa rządząca Warszawą. Zrównoważony rozwój miasta w naszym rozumieniu powinien odpowiadać na potrzeby wszystkich grup społecznych, nie tylko rowerzystów czy mieszkańców ścisłego centrum stolicy. Trzeba brać pod uwagę osoby żyjące na przedmieściach Warszawy czy w całej aglomeracji.

To była inspiracja do stworzenia prześmiewczego profilu?
KK:
Tak. Nazwa na pewno jest ironiczna czy prześmiewcza, ale poruszana tematyka jest jak najbardziej poważna. Przeglądając internet i komentarze, które pojawiają się pod artykułami najważniejszych warszawskich portali czy dziennikarzy, zauważyłem, że osób myślących zupełnie inaczej, niż ruchy miejskie, jest bardzo dużo. Oni są sfrustrowani wieloma proponowanymi pomysłami czy wprowadzanymi zmianami. W wielu miejscach nie mogli się wypowiedzieć bez narażenia się na zmasowaną krytykę autorów, dlatego uznałem, że potrzebna jest nowa przestrzeń, gdzie swoboda wypowiedzi będzie trochę większa.

Jakie były pierwsze reakcje osób obserwujących profil na Facebooku?
KK:
Muszę przyznać, że odzew bardzo mnie zaskoczył. Dopiero wtedy tak naprawdę zorientowałem się, dla jak wielu osób, ta problematyka jest bardzo ważna. Odbieram nawet po kilkadziesiąt wiadomości prywatnych dziennie, najczęściej ze słowami poparcia, oczywiście zdarza się również krytyka, ale także z konkretnymi przykładami od mieszkańców np. Mokotowa, jak ich komfort życia pogarsza się, poprzez wprowadzone w życie projekty inspirowane przez ruchy miejskie czy pomysły, które mają zostać wkrótce zrealizowane. Nie mówię tutaj o miejscach parkingowych, których zawsze będzie zbyt mało, ale chociażby o mitycznym zwężaniu jezdni. O tym ludzie najczęściej piszą.

Wtedy pomyśleliście, żeby z prześmiewców, stać się poważnym uczestnikiem życia publicznego w Warszawie?
PM:
Można tak powiedzieć. My poznaliśmy się właśnie przez Facebooka. Najpierw upewniłam się, że działamy na serio, a potem rozpoczęliśmy drogę do formalizacji naszych działań. Zakładamy, że pierwotne idee, dzięki którym powstawały ruchy miejskie były dobre, ale teraz jest to realizowanie własnej polityki, zasłaniając się przy tym określonymi grupami mieszkańców. Często przecież słyszymy, że chociażby zazielenienie ulic ma służyć dzieciom czy emerytom. Poszukaliśmy innych osób, które myślą w ten sposób, a retoryka narzucana przez ruchy miejskie ich irytuje. Ponieważ ta grupa okazała się dosyć liczna, postanowiliśmy działać na poważnie.
KK: Łatwo jest trollować i wyśmiewać, trudniej coś zaproponować. My proponujemy inny punkt widzenia. Naszym zdaniem, polityka realizowana przez miasto, i przy okazji wspierana przez ruchy miejskie, nie jest optymalną drogą dla rozwoju Warszawy. My nie chcemy zalać miasta samochodami i stworzyć dla każdego prywatnego parkingu, ale uważamy, że zanim coś komuś zabierzemy, np. kierowcom, najpierw powinniśmy rozwinąć transport publiczny do tego stopnia, żeby korzystanie z niego było faktycznie korzystne.

Czyli jest jednak coś, co łączy was z ruchami miejskimi. Dla nich rozwój transportu publicznego też jest priorytetem.
KK:
Oczywiście. Nie wszystko, co robią ruchy miejskie jest w naszej opinii złe. Z niektórymi ich pomysłami się zgadzamy, ale mamy wrażenie, że w wielu przypadkach brakuje trochę innego punktu widzenia. My jesteśmy przede wszystkim za działaniem z zachowaniem prawidłowej kolejności. Najpierw trzeba coś dać, np. zdecydowanie bardziej użyteczną komunikację miejską, a dopiero potem coś ewentualnie zabrać, czyli np. narzucić na kierowców pewne ograniczenia. Aktualna polityka miasta, wspierana przez ruchy miejskie, jest formą opresji, pewnej dyskryminacji, która ma zmusić ludzi do zmiany ich sposobu życia. To nieprawda, że warszawiacy jeżdżą samochodami dla wygody. Każdy ma mózg i potrafi kalkulować. Gdyby faktycznie, opłacałoby się bardziej jeździć komunikacją, to wiele osób takie rozwiązanie by wybierało.
PM: Nie można także generalizować. Jeśli mam dwoje dzieci, jedno chodzi do przedszkola, a drugie do podstawówki, a sama potem jadę do pracy na drugi koniec miasta, to nie jestem w stanie wszystkich sprawnie porozwozić komunikacją, a potem zająć się jeszcze swoim dojazdem, bo to się zwyczajnie czasowo nie kalkuluje. To wszystko sprawiło, że postanowiliśmy założyć fundację.

Jak się będzie nazywała?
KK:
Ad Urbem. Naszym pierwszym celem jest czynny udział w komisji dialogu społecznego ds. transportu, która jest ciałem doradczym dla Warszawy i opiniuje projekty związane z infrastrukturą oraz komunikacją. W naszych oczach, ta komisja stała się patologicznym organem aktywistów. Skład tej komisji jest publicznie dostępny. To kółko towarzyskie osób, które doskonale znają się prywatnie, ale co gorsze, osób, które prezentują na wszystkie sprawy ten sam punkt widzenia, który dla wielu warszawiaków jest nie do przyjęcia. Nie jest sztuką zgromadzić kilkanaście myślących w ten sam sposób osób, spisać z tego protokół, a następnie wysłać go do urzędu i powiedzieć - taka jest wola mieszkańców. To jest zróżnicowane 2-milionowe miasto, które jest skomplikowanym organizmem i nie da się go zaplanować w prosty, zero-jedynkowy sposób. Aktywiści często myślą, że jeśli zamkną drogę dla samochodów, to ktoś się przesiądzie na rower. Tak nie działa żadne miasto na świecie. Jeśli mam do pracy 25 km, to wsiądę w samochód i pojadę inną drogą.

Dalsza część rozmowy na następnej stronie

Nie macie wrażenia, że podejmując takie działania, sami stajecie się tymi wyśmiewanymi aktywistami miejskimi?
KK:
Trochę tak, ale przy okazji chcemy odkłamać opinię na temat aktywistów, którzy są postrzegani jako brodaci hipsterzy w modnych okularach, którzy poruszają się tylko na rowerze i gardzą mieszkańcami Bemowa czy Białołęki. Chcemy odwrócić chory trend zawłaszczenia głosu mieszkańców przez organizacje, które wielu mieszkańców wykluczają z dyskusji. Komisja dialogu społecznego ds. transportu pracuje w trybie rocznym, więc w tym roku na pewno już do niej nie wejdziemy, ale liczymy na to, że w przyszłym roku nam się to uda. Wtedy może się okazać, że w dwumilionowym mieście, ktoś ma inne zdanie, niż kilka grup aktywistów, które tworzą osoby prywatnie wspólnie chodzące na obiady.

Co jeszcze was irytuje poza zwężaniem ulic?
KK:
Mnie strasznie nie podoba się kategorycznie zamykanie miasta i narzucanie swojego sposobu myślenia wszystkim pozostałym. Z ust aktywistów usłyszałem, że przemieszczanie się, nie jest biologiczną potrzebą człowieka. Pani Joanna Erbel, aktywistka, mówi o tym, że chciałaby stworzyć centra aktywności lokalnej, które sprawiłyby, że ludzie z przedmieść nie będą zmuszeni do podróży. Nie rozumiem, dlaczego ruchy miejskie chcą decydować o tym, kto ma prawo wjechać do miasta, a kto zostać na przedmieściach. Nienawidzimy też narzucania swojego zdania innym ludziom, zasłaniając się przy tym grupami społecznymi, które przedstawia się jako pokrzywdzone.

PM: Pomijany jest też często fakt, że pewnymi rzeczami muszą zająć się po prostu specjaliści, inżynierowie ruchu czy fachowcy w tematach planowania miasta. Podobnie jest z konsultacjami społecznymi, które organizowane są niewłaściwy sposób. Po pierwsze mieszkańcy nie są o nich dostatecznie dobrze informowani. Po drugie mamy wrażenie, że stały się one dobrą wymówką, żeby przepychać mało popularne wśród mieszkańców decyzje, jak chociażby zwężenie ul. Górczewskiej, z czego ratusz się szybko wycofał, widząc skalę niezadowolenia w mieście. Nie podoba nam się też, jak ruchy miejskie przedstawiają mieszkańców Warszawy.

Jak?
KK:
Jako wygodnych mieszczuchów, którzy wszędzie jeździliby samochodem i są wielkimi egoistami, którzy mają w nosie środowisko.

A może ruchy miejskie przedstawiają warszawiaków, jako osoby bardzo aktywne fizycznie, które uwielbiają poruszać się na rowerze, ale brakuje im do tego infrastruktury?
KK:
Ja przejeżdżam na rowerze 10 tys. km rocznie i nie narzekam na brak ścieżek. Musimy pamiętać o tym, że my mieszkamy w dużym mieście. Tutaj nigdy nie będzie powietrza czystego jak w Bieszczadach, ludzie zawsze będą chcieli poruszać się samochodami, bo tak działa każde miasto na świecie. Nawet w podawanym często za przykład przez aktywistów Berlinie, są czteropasmowe autostrady niemal w centrum miasta.

W takim razie w Ad Urbem znajdą się wyłącznie specjaliści od planowania miasta?
PM:
Niekoniecznie, chociaż ja skończyłam studia z planowania przestrzennego, a kolega skończył Politechnikę Warszawską i jest inżynierem, więc mamy pojęcie, o czym mówimy.

Czy Ad Urbem ma konkretny pomysł, jak szybko uzdrowić Warszawę komunikacyjnie?
KK:
Przy tak dużym i zróżnicowanym mieście, nie da się na pewno nic zrobić od razu. Kierunek, który nam wydaje się najbardziej logiczny, to inwestowanie w transport szynowy - czyli szybką kolej miejską oraz metro. Nie autobusy, które stoją w korkach czy tramwaje, które co kilkadziesiąt sekund stają na światłach, ale szybka kolej naziemna oraz podziemna. Nie rozumiem też dlaczego w naszym mieście walczy się ze skutkami problemów, a nie ich przyczynami? Przykład Mordoru na Domaniewskiej pokazuje, jak bardzo miasto pozostaje bierne wobec zapędzenia 100 tys. osób do miejsca beznadziejnie skomunikowanego. Dlaczego ratusz nie wyjdzie z inicjatywą i nie zaproponuje ulg firmom, które np. zadeklarują, że jeden dzień w tygodniu co najmniej 10% ich załogi, będzie pracowało zdalnie. To tylko przykład. Możliwości jest wiele, ale nikt o nich nie mówi.

Czy jeśli koalicja ruchów miejskich otrzyma w wyborach samorządowych w Warszawie poniżej 5%, to przestanie się tytułować głosem mieszkańców?
KK:
Nie. Mamy już ku temu pierwsze przesłanki. Pani Justyna Glusman, która jest kandydatką ruchów miejskich na prezydent Warszawy, mówi, że czuje się niedostatecznie promowana przez duże koncerny medialne i to one będą odpowiedzialne za jej słaby wynik. Nie mam złudzeń, że nawet sromotna porażka wyborcza nie zmieni ich sposobu komunikacji oraz poczucia zadowolenia z samego siebie, ponieważ ich głównym paliwem jest sprawianie wrażenia, że są głosem mieszkańców.

Za ile lat Warszawa może być fajnym miastem, w którym kierowcy i rowerzyści przestaną wzajemnie na siebie narzekać?
KK:
Przy tym tempie rozwoju, myślę, że za ok. 10 lat. Przy skończeniu drugiej linii metra, znacznym przyśpieszeniu rozwoju szybkiej kolei miejskiej, moglibyśmy zacząć mówić o zmianach, które przynajmniej w części adresują aktywiści miejscy, czyli np. zwężaniu ulic.

Co jest dzisiaj nie tak z Warszawską polityką komunikacji?
KK:
Naszym zdaniem, bardzo złym momentem, datuję go mniej więcej na 4-5 lat temu, było powierzenie jakiejkolwiek decyzyjności osobom, które zaczęły bardzo głośno krzyczeć o codziennej krzywdzie oraz dyskryminacji rowerzystów i pieszych. To był osoby z ruchów miejskich, które w pewnym momencie zostały zatrudnione w urzędzie miasta i zaczęły mieć realny wpływ na to, w którym kierunku Warszawa będzie się rozwijać. W naszych oczach wygląda to tak, że ludzie, którzy nagle zostali wpompowani do organizmu decyzyjnego, nie mają czasu, żeby poczekać kilkanaście lat na ukończenie budowy metra oraz innych inwestycji, tylko chcą swoich ścieżek rowerowych oraz wąskich ulic już dzisiaj, kiedy transport publiczny nie jest jeszcze na tyle atrakcyjny. My nie mówimy, że polityka transportowa miasta jest zła. Ona po prostu jest robiona nie po kolei.

Dalsza część rozmowy na następnej stronie

Jaki jest sposób, żeby nie popełnić błędów, które Ad Urbem zarzuca aktywistom miejskim, którzy waszym zdaniem zadławili się własną popularnością i oderwali od faktycznych potrzeb miasta?
PM:
To jest oczywiście kwestia indywidualna i ciężko przewidzieć, co się wydarzy za kilka lat. Grunt, żeby pozostać przy wartościach, które dały impuls do utworzenia naszej grupy i nie zapomnieć, po co i dla kogo, tak naprawdę się działa.

Czy widzicie siebie jako zarejestrowany komitet w wyborach samorządowych np. za 4 lata?
KK:
Za wcześnie, żeby o tym mówić, ale my nie jesteśmy, ani nie będziemy politykami. Nie trzeba też być politykiem, żeby wejść do rady dzielnic, bo jeśli spojrzymy na ich składy, to jest tam masa osób reprezentujących małe lokalne organizacje, które nie podlegają wpływom żadnych partii politycznych. Kropla drąży skałę. Od pojedynczych radnych wszystko się może zacząć.

Co może być pierwszą kroplą Ad Urbem, która zacznie cokolwiek drążyć?
KK: To już się zadziało. Decyzja ratusza o odłożeniu w czasie debaty na temat zwężenia ul. Górczewskiej pokazuje, że nasz głos, czyli głos zupełnie przeciwny do ruchów miejskich, został zauważony.

Kto powinien zostać prezydentem Warszawy?
PM:
Miasto powinno być tworzone bez ideologii, więc najlepiej, gdyby nie był to człowiek, który upolityczni urzędy miejskie, a raczej obsadzi je specjalistami.

Czyli najlepiej jak wygra Justyna Glusman, aktywistka, która nie jest politykiem.
KK:
Nie. Po pierwsze naszym zdaniem pani Glusman jest politykiem, a po drugie, nie ma w tym momencie dobrego kandydata, który by całościowo myślał o faktycznych problemach Warszawy. Ale to problem nie tylko naszego miasta.

Kto ma zostać prezydentem Warszawy? Zapytaliśmy mieszkańców stolicy

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto