Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wybory samorządowe w Warszawie 2018: W ratuszu nikt nie cieszy się na myśl o wyborach

Witold Głowacki
Wybory samorządowe w Warszawie 2018: W ratuszu nikt nie cieszy się na myśl o wyborach
Wybory samorządowe w Warszawie 2018: W ratuszu nikt nie cieszy się na myśl o wyborach Marek Szwadyn
Wybory samorządowe w Warszawie 2018. Rządy Hanny Gronkiewicz-Waltz w Warszawie trwały 12 lat - dłużej niż epoki Platformy i PiS w polityce krajowej razem wzięte. Jak na polskie warunki to niemal wieczność. Szczegóły w artykule poniżej.

W warszawskim ratuszu nikt nie myśli o nadchodzących wyborach bez lęku. Przez ostatnich dwanaście lat świat warszawskich urzędników rządził się stałymi regułami. Zawirowania i wstrząsy zdarzały się tu naprawdę rzadko - a jeśli nawet przybierały rozmiary trzęsienia ziemi (jak te po aferze reprywatyzacyjnej), to dotyczyły jedynie niewielkiego wycinka ratuszowej rzeczywistości, jednego pionu, jednego biura, jednej specjalizacji. Generalnie było to wyjątkowe miejsce w polskiej polityce - również tej samorządowej. Bardzo spokojny, bardzo stabilny świat, w którym przez trzy kadencje relatywnie naprawdę niewiele się zmieniało. I w którym sporo było tylko kontynuacją polityki kadrowej wcześniejszych kadencji - i tej Lecha Kaczyńskiego, i tych Pawła Piskorskiego czy nawet Marcina Święcickiego. W tym świecie spokojnie mogła sobie przez ćwierć wieku funkcjonować i wspinać po szczeblach kariery na przykład Ewa Gawor, obecna dyrektor stołecznego Biura Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego, której przeszłość w departamencie PESEL MSW PRL i stopień podporucznika MO oburzyły przed momentem prawicowych publicystów i oburzałyby dalej, gdyby nie fakt, że była milicjantka pracowała także w warszawskiej administracji Lecha Kaczyńskiego. Bo tak to właśnie dotąd wyglądało - kto raz znalazł swe miejsce w strukturach ratusza, ten raczej mógł być spokojny o przyszłość.

Tym razem jednak nadchodzi nieuchronne tsunami. Od wyniku wyborów zależy tylko jego skala - ale nie to, czy nastąpi.

Wygrana Patryka Jakiego oznaczałaby oczywiście czystkę po całości - w żadnym wypadku nie należy się spodziewać, że kandydat PiS potraktowałby Warszawę inaczej niż jego partia potraktowała wszystkie ważniejsze instytucje państwa od poszczególnych resortów po media publiczne. Dlatego ewentualne zwycięstwo Jakiego jest oczywiście tym, czego warszawscy urzędnicy boją się najbardziej - i wcale nie dotyczy to tylko tych najwyżej postawionych.

W ratuszu nikt nie wierzy w możliwość wygranej Jana Śpiewaka - kandydata koalicji Wygra Warszawa, startującego z ramienia SLD Andrzeja Rozenka - czy kandydatki ruchu Miasto Jest Nasze - Justyny Glusman. Warto jednak zauważyć, że także ci kandydaci startują z hasłami bardzo głębokich reform i cięć w warszawskiej administracji. Nie ma ani jednego kandydata, który twierdziłby, że ratusz działa idealnie i wymagałby jedynie polityki kontynuacji.

Ale i zwycięstwo Rafała Trzaskowskiego nie byłoby wcale taką dobrą wiadomością przynajmniej dla części dworzan z warszawskiego ratusza. Od roku 2006, kiedy Hanna Gronkiewicz-Waltz obejmowała urząd, w Platformie zdążyło się zmienić dosłownie wszystko - i to po kilka razy. Od układów sił na poziomie ogólnopolskim, aż po relacje w warszawskich strukturach partii. W tym samym czasie w ratuszu zmieniało się bardzo niewiele. Rafał Trzaskowski przychodziłby więc do ratusza niczym przybysz z przyszłości. Ludzie, którzy dziś są w hierarchii ratusza naprawdę wysoko, zawdzięczają to rekomendacjom sprzed 12 czy 8 lat. Dziś z warszawską Platformą nie łączy ich często niemal nic.

- Fakty są takie, że Hanna Gronkiewicz-Waltz miała w Warszawie swoje państwo w państwie. Do czasu wyjazdu Tuska trzeba przyznać, że zawsze lojalnie za nim stawała na partyjnych zarządach etc. W zamian mogła robić w Warszawie to, na co miała ochotę. Kiedy Tusk wyjechał, kompletnie zerwała się z kotwicy i płynęła tylko tam, gdzie chciała. I tak właśnie było z jej decyzjami personalnymi - tak to widzi jeden z ważnych w czasach Tuska, obecnie nieco mniej, polityków Platformy.

Wprawdzie jeszcze w 2013 roku Gronkiewicz-Waltz (będąc wiceprzewodniczą partii) została jednocześnie szefową warszawskich struktur Platformy, de facto jednak kierował nimi raczej jej partyjny zastępca - Marcin Kierwiński, równolegle szef sztabu wyborczego Gronkiewicz-Waltz w wyborach samorządowych 2014 roku. Sama Gronkiewicz-Waltz miała ze swymi partyjnymi podwładnymi relacje raczej nieregularne, jeśli już to w zakresie przydatnym jej jako prezydent Warszawy - czyli głównie z radnymi, burmistrzami i wiceburmistrzami.

To nawet zrozumiałe. Rzadko zdajemy sobie sprawę z tego, z jaką skalą szeroko rozumianego politycznego posiadania wiąże się prezydentura Warszawy. W publicystyce stale krąży - sam stosowałem - nieco oklepana fraza, że polityczna pozycja prezydenta któregokolwiek z największych polskich miast zwykle przewyższa tę, którą może się poszczycić większość ministrów. W porównaniu z szefami resortów, którzy mniej więcej od czasów Leszka Millera muszą grzecznie stawać w szeregu na pierwsze skinienie szefa rządu i/lub partii, prezydent miasta cieszy się ogromnym zakresem autonomii. Ma mandat od swych wyborców i jego polityczna przyszłość w znacznie większym stopniu zależy od tego, jak radzi sobie we „własnym” mieście niż od widzimisię partyjnych szefów czy układów szabli w partii.

O ile jednak prezydentura Poznania czy Gdańska gwarantuje w polskiej polityce komfortową pozycję politycznego barona, którego nawet najsilniejsi możni mogą jedynie grzecznie prosić o przysługi czy szable, o tyle w wypadku Warszawy mamy do czynienia z czymś w rodzaju udzielnego księstwa. To już coś więcej niż autonomia.

Hanna Gronkiewicz-Waltz i jej ekipa funkcjonowali w ramach takiej autonomii wyjątkowo długo, bo przez 12 lat. Gdy została prezydentem, premierem był Jarosław Kaczyński. Była prezydentem za czasów premierostwa Donalda Tuska, Ewy Kopacz i Beaty Szydło. Jest prezydentem za czasów Mateusza Morawieckiego. Na tle polityki krajowej to naprawdę długie trwanie.

A ratusz to naprawdę państwo w państwie. Warszawa zatrudnia armię ludzi. Miasto ma w swych strukturach łącznie ok. 22 tysięcy etatów, co sprawia, że jeden pracownik miejskich struktur przypada na około 78-81 mieszkańców stolicy. Wśród tych 22 tysięcy etatów ok. 8 tysięcy to stanowiska urzędnicze. To więcej niż cała kadra urzędnicza w niejednym mniejszym europejskim kraju. Warszawa jest zresztą ogromnym pracodawcą nawet w porównaniu ze strukturami polskiego państwa.

Dla porównania - w lipcu „Fakt” obliczył, że - we wszystkim ministerstwach za wyjątkiem MSWiA (które nie ujawniło danych) pracuje łącznie ok. 12 tysięcy urzędników. W dodatku liczba ta miała wzrosnąć od początku rządów PiS o ok. 1200 etatów, co dla „Faktu” było smakowitym newsem, a dla rządu powodem do pokrętnych tłumaczeń i oskarżania gazety o publikację „fake newsów”, w czym celował wicepremier i minister kultury Piotr Gliński. Z kolei łączne zatrudnienie w resortach i podległych im strukturach można szacować na ok. 40 tysięcy osób - jak widzimy, również tutaj stanowiska sensu stricte urzędnicze są w mniejszości. Ergo: Warszawa ma tylu urzędników co mniej więcej 2/3 całego rządu. A zatrudnia łącznie mniej więcej tylu pracowników, co połowa wszystkich polskich ministerstw.

W ratuszu praca jest pewna i stabilna. A do tego naprawdę nieźle płatna. Wiele pisano o pensjach wiceprezydentów stolicy (zarabiają do dwukrotności pensji samej prezydent) i ok. trzydziestu dyrektorów biur ratusza - zarabiają po ok. 20 tysięcy złotych. Ale oni to tylko wąska elita elit w świecie warszawskiej administracji.

W warszawskim ratuszu ponad dwa tysiące osób pracuje na stanowiskach głównych specjalistów (i jest to najliczniejsza grupa urzędników w stolicy) - w tej randze można zarobić nawet do ok. 11 tysięcy złotych. Niższa ranga inspektora daje możliwość zarabiania do ok. 8 tysięcy złotych. Szału nie ma natomiast na najniższym poziomie urzędniczej kariery - młodszy referent zarabia 3,8 tysiąca. Zaznaczmy jednak od razu, że to i tak o ponad tysiąc złotych więcej niż na analogicznym stanowisku w niektórych resortach. Co nawet frapujące, w ratuszu informatyk zarabia mniej więcej tyle samo, co… kserografista - czyli ok. 6000 zł. Nieźle płatna jest również posada telefonistki - ok. 4 tysięcy, a tym bardziej starszej telefonistki - prawie 5 tysięcy zł.

Lepsze niż w administracji państwowej są w ratuszu nie tylko pieniądze. Kodeks pracy jest rygorystycznie przestrzegany, na porządku dziennym są kwartalne premie, pracuje się na etatach - a nie jak całkiem często w administracji rządowej na śmieciówkach.

Warszawa to także ogromne pieniądze w skali całego budżetu, naprawdę większe niż te, którymi dysponuje spora część ministerstw. Roczny budżet stolicy zakłada w roku 2018 wydatki na poziomie 17,7 miliardów złotych. Dla porównania - polskie państwo wydaje rocznie ok. 11,5 mld na policję, służby, straż pożarną i bezpieczeństwo wewnętrzne. 6,7 mld - takie wydatki z kolei przewidziano w budżecie MON na rok 2018 w ramach wieloletniego programu modernizacji polskiej armii. Na kulturę w skali ogólnopolskiej przeznaczamy w tej chwili z budżetu państwa nieco ponad 4 mld złotych rocznie - czyli prawie 4,5 razy mniej niż wynosi budżet Warszawy. Gdybyśmy zaś mogli przeznaczyć taką samą kwotę jak ta, którą dysponuje stolica, na budowę autostrad, moglibyśmy ich budować jakieś 1500-1600 kilometrów rocznie. Dla przypomnienia - łączna długość wszystkich funkcjonujących autostrad w Polsce wynosi ok. 1641 kilometrów).

Urzędniczy świat warszawskiego ratusza miał za rządów Hanny Gronkiewicz Waltz kilka kolejnych epok swej historii - bo wokół Hanny Gronkiewicz-Waltz konstytuowało się w ratuszu kilka kolejnych koterii. W pierwszej kadencji funkcjonowała tak zwana „grupa pięciu”, która rozsypała się po wyborach 2010 roku. Dwaj jej członkowie - ówczesny rzecznik ratusza Tomasz Andryszczyk i jego zastępca Marcin Ochmański wybrali wolność i odeszli do biznesu zakładając firmy PR. W ratuszu zostali przyszły wiceprezydent Michał Olszewski i Marcin Wojdat - wtedy szef Centrum Komunikacji Społecznej, a później sekretarz miasta. Mniej więcej wtedy zaczęła się epoka Jarosława Jóźwiaka, który w ratuszu pracował od roku 2006 i stopniowo rósł w siłę. Zaczynał w gabinecie prezydent Warszawy, od razu jako jego wicedyrektor - miał wtedy 23 lata. Doszedł do rangi wiceprezydenta. Jóźwiak okazał się szczególnie skuteczny w 2013 roku w trakcie kampanii przed referendum na rzecz odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz. Dość ciepło wyrażali się o nim działacze ruchów miejskich także po 2014 roku. Ale miał też licznych wrogów.

- Zaczynał od noszenia teczki, a skończył na wiceprezydencie. Typowa kariera od kapciowego do wiceprezydenta. Kochający władzę. - tak pisze w swej książce o Jóźwiaku Jacek Wojciechowicz, były wiceprezydent Warszawy, a obecnie kandydat na prezydenta.

Epokę Jóźwiaka ostatecznie zakończyła afera reprywatyzacyjna. Funkcję wiceprezydenta stracił razem z Wojciechowiczem. To właśnie mniej więcej wtedy, te dwa lata temu Platforma wprowadziła do ratusza namiestnika partyjnej centrali. Został nim Witold Pahl, zaufany człowiek z ekipy Grzegorza Schetyny, stronnik obecnego szefa Platformy nawet w najtrudniejszych dla niego czasach.

Pahl miał prowadzić gruntowny audyt spraw reprywatyzacyjnych, po części zresztą wywiązał się z tego zadania. Przy okazji zaś i on wprowadzał w ratuszu swoje porządki - przynajmniej w tych obszarach, które był w stanie kontrolować.

Wśród ważnych ludzi w warszawskim ratuszu są więc postaci z co najmniej kilku „rozdań” - zaś urzędnicy z jednej z „epok” niekoniecznie przepadają za kolegami z innych czasów, ale relacje zostały jakoś poukładane, by na przestrzeni lat zamieniać się w system niepisanych reguł i nieformalnych hierarchii, który gotowy był trwać choćby i wiecznie. Nie będzie mu to jednak dane.

Pięć lat temu do gabinetu Hanny Gronkiewicz-Waltz wtargnęli protestujący kupcy z KDT. Od tego czasu jej biuro chroni elektroniczny zamek - nie można tam wejść inaczej niż w towarzystwie urzędnika wyposażonego w odpowiednią kartę magnetyczną, co dotyczy nie tylko warszawiaków, ale i sporej części pracowników miejskich struktur.

Za trzy miesiące jednak ktoś zupełnie lub niemal zupełnie z zewnątrz dostanie od wyborców swoją kartę i wejdzie do tego zamkniętego świata na miejsce Gronkiewicz-Waltz. Ratusz czeka wtedy trzęsienie ziemi - otwarte jest tylko pytanie o jego natężenie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto