Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zmarł dr Andrzej Wiczyński ps. Antek - powstaniec warszawski, uczestnik walk na Żoliborzu. Miał 92 lata

Radzim Gaudenty
WWPHOTO/1944.pl/powstancze-biogramy.html
Zmarł dr Andrzej Wiczyński ps. „Antek” - powstaniec warszawski, żołnierz Obwodu „Żywiciel”, uczestnik walk na Żoliborzu. Miał 92 lata.

Informację o śmierci dr Andrzeja Wiczyńskiego podało Muzeum Powstania Warszawskiego.

Na barykadach Żoliborza

Andrzej Wiczyński urodził się w Warszawie 13 sierpnia 1926 r. Przed wojną należał do harcerstwa. Uczęszczał do gimnazjum im. Stefana Batorego w Warszawie.

W konspiracji działał od początku wojny. Najpierw w tajnym harcerstwie potem w Szarych Szeregach. Uczył się na tajnych kompletach. W 1942 r. ukończył „Agrykolę”, czyli konspiracyjną podchorążówkę.

Uczestniczył w wielu akcja tzw. Małego Sabotażu. Prowadził rozpoznanie kontrwywiadowcze pracowników gestapo. W latach 1943-44 uczestniczył w rozbrajaniu niemieckich żołnierzy. Jak to wyglądało? Oto anegdotka jaką przytoczył w wywiadzie dla Archiwum Historii Mówionej:

„Wiadomo, żołnierz nosił broń na wierzchu. Naturalnie staraliśmy się rozbrajać tych, którzy mieli pistolety maszynowe, a nie jakieś tam „parabelki”, bo one nas mniej interesowały. Parabellum to pistolety, a nas szczególnie frapowały pistolety maszynowe, czyli „Schmeissery” niemieckie. Ostatnie takie rozbrajanie mieliśmy dzień przed Powstaniem na Bielanach koło lotniska w Wawrzyszewie. Tam było [wówczas] lotnisko wojskowe. O mało co nie skończyło się to dla nas tragicznie. Poszliśmy z grupą trzyosobową, ja byłem czwarty [jako] ich dowódca i rozbroiliśmy trzech lotników. Zdobyliśmy dwa pistolety maszynowe i krótką broń. Nie obyło się bez strzałów, bo początkowo Niemcy na okrzyk Hände hoch nie zareagowali pozytywnie. Wobec tego oddaliśmy jeden krótki strzał w powietrze i wtedy oni się zorientowali, że nie mają wyjścia i poddali się.
Naturalnie puściliśmy ich wolno, ale już byli dla nas niegroźni, bo już nic nie mieli. Wycofywaliśmy się przez Bielany na Żoliborz. I na Bielanach, na rogu ulicy Żeromskiego i chyba Przybyszewskiego, o ile pamiętam, na pewno Żeromskiego, zatrzymał nas patrol żandarmerii niemieckiej. Mieliśmy pochowane pod płaszczami te wszystkie zdobyczne bronie i swoje własne, i oni zza rogu wyszli. Chyba Niemcy się zorientowali, że my ich zabijemy, jeżeli oni zrobią jeden ruch w naszym kierunku. Władałem językiem niemieckim. Ten ich dowódca podszedł do mnie, chłopcy moi stanęli obok i wyraźnie było widać, że się nie cofniemy. Być może oni nas zabiją, ale na pewno oni zginą też.
W Warszawie już była bardzo napięta sytuacja, dzień przed Powstaniem właściwie wiadomo było, co się kroi i Niemcy też chcieli żyć. [Ten dowódca niemiecki] zadał mi tylko pytanie, czy słyszałem strzały, bo oni usłyszeli ten nasz strzał. Mówię, że coś tam puknęło. On mówi: „To na pewno polscy bandyci atakowali niemieckich żołnierzy”. Na „Agrykoli” uczono nas, żeby wzrokiem dać do zrozumienia Szwabowi jak się [go] rozbraja, że on nie ma żadnych szans. Instruktorzy uczyli nas odpowiedniego wzroku, który miał wykazać zdecydowanie, że nie ja się boję jego, tylko on się ma bać mnie. Popatrzyłem [więc] na niego i widocznie ten mój wzrok [i słowa], kiedy mu odpowiadałem, że być może, to Polacy rozbroili Niemców, a cedziłem te słowa po niemiecku bardzo wolno, dały mu do zrozumienia, że powinien odpuścić i wycofać się. Tak [też] się stało. On nas [jeszcze] zapytał, czy wiemy, że godzina policyjna jest cofnięta z dwudziestej drugiej na ósmą, a jest godzina wpół do ósmej wieczór? I jak my się chcemy dostać do domu? Powiedziałem, że my się dostaniemy, bo mamy niedaleko. Podziękowałem mu, Auf Wiedersehen, do widzenia. Naturalnie odpowiednio ubezpieczeni wycofaliśmy się my i oni. Ich było w patrolu czterech, nas było też czterech, ale myśmy byli świetnie przygotowani. To znaczy, być może ktoś by z nas zginął, może dwóch, ale oni byli też bez szans”

W czasie powstania warszawskiego Andrzej Wiczyński walczył na Żoliborzu, w zgrupowaniu „Żyrafa II” obwodu „Żywiciel”. Miał rangę plutonowego podchorążego. Od 17 sierpnia 1944 r. dowodził plutonem 227. Bronił odcinka w okolicy skrzyżowania Krasińskiego z dzisiejszą ulicą Popiełuszki.

- Dla mnie zaszczytem do dnia dzisiejszego było i jest to, że byłem dowódcą tak wspaniałych chłopaków – wspominał po latach Wiczyński - Jedna z drużyn tego plutonu, to byli tak zwani chłopcy z Marymontu, zabijaki na sto procent. Ale muszę powiedzieć, że to byli najdzielniejsi z dzielnych, zresztą cały pluton. To byli chłopcy w wieku piętnaście [lat], szesnaście i pół [roku], ja miałem siedemnaście z groszami. Ci chłopcy szli do jednego, drugiego, trzeciego, dziesiątego natarcia z pogardą śmierci.

W rozmowie z Archiwum Historii Mówionej Wiczyński wspominał też jeden szczególnie wstydliwy epizod z okresu powstania na Żoliborzu:

„ Burzowcem, ze Starówki, to był wrzesień, wyszła rodzina żydowska, która po Powstaniu w getcie ukrywała się w suchym kanale nad Wisłą. Jakimś cudem się zorientowali, że jest Powstanie i że chodzą chłopcy między Starówką a Żoliborzem. Ta rodzina żydowska wyszła kanałami na Krasińskiego 20 z dwoma walizeczkami. Mąż, żona i dwoje dzieci. Jako dowódca placówki przejąłem tę rodzinę i odprowadziłem do dowództwa Żoliborza. Nawet do głowy mi nie przyszło, żeby otworzyć im walizki. Jak się potem okazało w walizkach było złoto i dolary. Dowództwo Żoliborza celem przesłuchania tej rodziny skierowało ją do Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Działała wówczas na Żoliborzu, zresztą nie tylko na Żoliborzu, taka jednostka, Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego – nie mylić z KBW, które niesławnie się potem zapisało w pamięci Polaków. Dowództwo tej jednostki [mieściło się] na Suzina pod numerem 3. Dowódca przejął [tę rodzinę] i otworzył ich walizki. To był wyrok śmierci dla tej rodziny, ponieważ on ukradł te pieniądze, dolary, złoto, a rodzinę zastrzelił pod murami kościoła świętego Stanisława Kostki. Zainteresowałem się następnego dnia, co się dzieje z tą rodziną żydowską. Zgłosiłem to do adiutanta pułkownika „Żywiciela”. Po nitce do kłębka doszliśmy, że ta rodzina nie żyje i jest zakopana pod murami kościoła świętego Stanisława Kostki, i że zrobił to pan porucznik, dowódca KBW. Dostał wyrok śmierci. Został natychmiast rozstrzelany w miejscu, gdzie była pochowana tamta rodzina”

Po upadku powstania Wiczyński trafił do stalagu XI A Altengrabow, a następnie został przeniesiony do obozu XI A Gross Lübars (Saksonia). Panowały tam potworne warunki.

- Altengrabow, to były betonowe koszary artylerii konnej, które jeszcze Bismarcka pamiętały. Nie było w ogóle słomy, nie było prycz i przy temperaturze w granicach minus piętnaście, minus trzydzieści stopni, przez pół roku leżeliśmy na betonie – mówił powstaniec - Na wiosnę nas przeprowadzono do Gross-Lübars, dwa i pół kilometra od Altengrabowa i tam już były baraki drewniane i prycze drewniane. Ale to już było po zimie, czyli najgorsze spędziliśmy na betonie. Tu z kolei były pluskwy i wszy. To [robactwo] tak nas żarło, że życia nie było.

- Powstanie było błędem z punktu widzenia wojskowego. To był katastrofalny błąd. Wojskowo było nieprzygotowane i to była kompromitacja dowództwa Armii Krajowej odpowiedzialnej za tę historię – oceniał zryw po latach - Z punktu widzenia społecznego i tego, że byliśmy w potwornej niewoli niemieckiej i byliśmy doprowadzeni do ostateczności – to była konieczność. Już tego zrywu nie dałoby się odłożyć.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto