Autor:

2017-01-20, Aktualizacja: 2017-01-27 12:05 źródło: Naszemiasto.pl

Klepacka: W Rajdzie Dakar mogłabym nawet podawać wodę

- Brązowy medal olimpijski już mam, teraz celuję wyżej, chcę wygrać! - zapowiada Zofia Klepacka w kontekście Igrzysk Olimpijskich w Tokio w 2020 roku. Do tego czasu mistrzyni Europy w klasie RS:X na pewno nie rozstanie się z windsurfingiem. A potem? Kto wie, może start w Rajdzie Dakar? Póki co wciąż jest w świetnej formie, niedawno wróciła z gorącej Australii, gdzie wygrała finał Pucharu Świata.

Zofia Klepacka urodziła się i od urodzenia mieszka w Warszawie. Jest reprezentantką Polski w windsurfingu, od wielu lat należy do elity światowego żeglarstwa. Do jej największych sukcesów można zaliczyć brązowy medal olimpijski z Londynu zdobyty w klasie RS:X. Jest też aktualną wicemistrzynią Europy - tytuł wywalczyła w lipcu 2016 roku w Helsinkach. Wcześniej w mistrzostwach Starego Kontynentu zdobywała złoty (2011) i brązowe medale (2010, 2014 i 2015). Ma też na koncie mistrzostwo (2007) i dwukrotne wicemistrzostwo świata (2011 i 2012). Angażuje się również w pomaganie innym przez akcje społeczne i charytatywne.

Podobno chciała Pani zakończyć karierę po zdobyciu medalu na igrzyskach w Rio, ale życie zweryfikowało plany i deklaruje pani chęć walki o medal w Tokio. Nie miała Pani problemu z podjęciem decyzji o przedłużeniu kariery aż o 4 lata?

Nie miałam problemu z podjęciem decyzji, bo cały czas jestem w najwyższej formie. 2016 rok był jednym z moich najlepszych sezonów. Oprócz jednej imprezy na wszystkich zawodach byłam w pierwszej trójce. Szkoda byłoby to zmarnować i zrezygnować, więc podjęłam decyzję, że chcę kontynuować swoją karierę. Choć tak naprawdę do Tokio jest jeszcze mnóstwo czasu, przez 4 lata wiele może się wydarzyć. Ale moim założeniem jest trenowanie do następnych.

Jak zareagowała rodzina? Przez kilka lat chyba wypracowała Pani dobry model, by pogodzić treningi z obowiązkami rodzinnymi?

Dzieci są przyzwyczajone i wszystko mam tak poukładane, żeby spędzać jak najwięcej czasu z rodziną. Mam indywidualny tok przygotowań, który pomaga mi w byciu mamą i wyczynowym sportowcem. Rodzina zawsze będzie na pierwszym miejscu. Sport sportem, ale rodzina jest dla mnie najważniejsza.


© Szymon Starnawski



Oglądała Pani zmagania Polaków na akwenie w Brazylii, czy jednak odczuwała Pani za duży żal, że Pani tam nie ma?

Nie, nie, jak najbardziej oglądałam! To moi koledzy, którzy startowali przecież na jednej z najważniejszych imprez. Jeśli ktoś trenuje dyscyplinę olimpijską, to te zawody są dla niego jak świętość. Nie powiedziałabym, że miałam żal. Taki jest sport. Zdarzyło się tak, że dobrą formę miałam akurat w sezonie olimpijskim, ale eliminacje do Rio były rok wcześniej.

Poza nieobecnością na IO, sezon był dla Pani udany. Z których zawodów jest Pani najbardziej zadowolona, które dały najwięcej radości?

Na pewno kwietniowy Puchar Świata we Francji. Niedawno też wróciłam z Australii, gdzie wygrałam finał Pucharu Świata. Te dwa sukcesy uważam za największe w tym roku. Chociaż dodałabym do tego jeszcze srebrny medal mistrzostw Europy… Ale to z tych dwóch Pucharów Świata jestem najbardziej zadowolona.

A gdzie było najtrudniej pod względem warunków atmosferycznych? W ogóle jakie warunki na wodzie Pani najbardziej preferuje?

Najtrudniejsze były zawody mistrzostw Europy w Helsinkach. Wiał bardzo zmienny wiatr, panowała też bardzo niska temperatura. Na dworze było 11 stopni Celsjusza. Woda była pewnie jeszcze zimniejsza (śmiech). Ja bardzo lubię, kiedy wieje, w końcu trenuję windsurfing. Zdarza się startować przy słabym wietrze, ale z tym też trzeba się zmierzyć i umieć sobie poradzić. Ale ja zdecydowanie jestem fanką żeglarskich warunków i mocnego wiatru – wtedy aż chce się pływać!


© Tomasz Bołt



Zapowiedziała Pani walkę o medal w Tokio. Wielu sportowców deklaruje, że interesuje ich tylko złoto. Pani też jest w tym gronie?

Jestem nastawiona na złoty medal, chociaż oczywiście każdy krążek jest wielkim sukcesem i radością. Brązowy medal już jednak mam, więc teraz celuję wyżej i stać mnie na to, żeby wygrać. W żeglarstwie czasem szczęście sprzyja innym, liczą się nie tylko umiejętności. Ten sport jest trochę nieobliczalny. Póki co, pływam w ścisłej czołówce i chcę utrzymać formę przez najbliższe lata. Nie planuję też na razie trzeciego dziecka, bo ciężko byłoby mi wrócić do wysokiej formy. Nie ukrywam, że po pierwszym i drugim porodzie miałam dwa lata wyłączone z pływania i sporo trudności, aby znów pływać na wysokim poziomie. Zwłaszcza po drugim dziecku. Ale udało się i fajnie! Wszystko przede mną. Mam nadzieję, że będzie dobrze.

Wiele osób kojarzy Panią nie tylko ze sportem, ale też z zaangażowaniem w pomaganie innym. Można przytoczyć chociażby historię o oddaniu medalu olimpijskiego na aukcję, aby pomóc chorej sąsiadce. Czy już przed startem albo będąc na wodzie, myśli Pani, że chce wygrać nie tylko dla siebie, ale też dla innych?

Jadąc do Londynu, miałam jeden cel – zdobyć medal, aby pomóc Zuzi. Mocno mnie to motywowało, nic wcześniej mnie tak nie mobilizowało, jak ta myśl. A byłam już na igrzyskach wcześniej dwa razy.
To moja sąsiadka, znam ją od urodzenia, wiem, z jaką chorobą się zmaga i jak kosztowne jest leczenie, więc chciałam jej pomóc. A mogłam to zrobić tylko w taki sposób, bo sama nie mam dużo pieniędzy. Wiedziałam, że przede wszystkim sprawa zdobędzie rozgłos i wszyscy będą mówić o tej aukcji. O to najbardziej mi chodziło – aby sprzedać ten medal i zdobyć pieniądze dla Zuzi.

I sprawić radość nie tylko sobie, ale też innym.

Tak, no pewnie!

Zaintrygowała mnie Pani chęć wzięcia udziału w Rajdzie Dakar. Kiedy pierwszy raz Pani o tym pomyślała?

Kiedy byłam w Argentynie. Widziałam wtedy przejeżdżających trzy metry ode mnie zawodników i bardzo mnie to zafascynowało. Od jakiegoś czasu jeżdżę na motorach crossowych i miałam okazję testować też na torze Volkswagena Amaroka. Spodobało mi się, ale żeby wystartować w Rajdzie Dakar, trzeba mieć kilkumilionowy budżet i sponsorów. Może kiedyś się uda, nawet nie jako zawodniczce, tylko osobie od podawania wody innym (śmiech). Fajnie by było po prostu przejechać wyścig, bo samo jego pokonanie to już wielki sukces.

Jeździ Pani na motocyklach, ale trenerzy podobno nie są zbyt przychylni temu hobby?

Nie są zadowoleni, bo to kontuzjogenny sport. Staram się uważać, jeżdżę ostrożnie. Ale co mogą zrobić? Jestem dorosłą osobą, nie mogą mi powiedzieć: „Nie możesz robić tego, tego i tamtego”. Ale motocross ma też swoje dobre strony. Nie dość, że trzeba mieć siłę w rękach, to jeszcze uczy koncentracji. Wsiadając na motocykl, trzeba być cały czas skupionym.


© Tomasz Bołt



Wiele osób nadal uważa rajdy samochodowe za typowo męskie zajęcie, chociaż w Dakarze brały udział przecież Martyna Wojciechowska czy Klaudia Podkalicka (choć ona nie jako zawodniczka). Czy kobiety, kiedy już załapią się do teamu, faktycznie mają trudniej? Czy to ten stereotyp „baby za kierownicą”?

Nie wydaje mi się. Mężczyźni może są silniejsi, ale niekoniecznie mentalnie (śmiech). Skoro pani Martyna dała radę i pani Klaudia też tam była, to czemu mnie miałoby się nie udać?

Gdyby wystartowała Pani w Rajdzie Dakar, byłaby Pani jak Adam Małysz, który przeniósł się do rajdów z zupełnie innego sportu i ukończył ten morderczy wyścig 4 razy z 5 startów.

Pan Adam też, kiedy zaczynał, nie był najlepszy i wszyscy, którzy znali się na rajdach, trochę się z tego podśmiewali. Ale czas pokazał, że można dojść do wysokiego poziomu, nawet jeśli kiedyś z rajdami nie miało się nic wspólnego. Trzeba wytrwale dążyć do celu, a to zawsze przyniesie prędzej czy później sukces.

Poprosiłaby pani Adama Małysza o rady?

Pewnie tak! Myślę, że mogłabym to zrobić (śmiech).

Dakar to zupełnie inne warunki niż te, które panują w sportach wodnych, a co za tym idzie, również inny typ przygotowań. Jak Pani myśli, co stanowiłoby dla Pani największe wyzwanie, na co najtrudniej byłoby się przestawić?

Najtrudniejsze byłoby siedzenie tyle godzin w samochodzie (śmiech). Musiałabym się do tego przygotować.

A temperatury? Klaudia Podkalicka opowiadała mi, że aby się przystosować, chodziła do sauny w kombinezonie rajdowym.

Do tego też na pewno trzeba byłoby się przygotować, ale zawody żeglarskie też czasem organizowane są w krajach, gdzie jest gorąco. Mieszkałam kiedyś w Argentynie, gdzie temperatura sięga czasem 40 stopni Celsjusza. To kwestia aklimatyzacji, człowiek do upałów przyzwyczaja się tak samo, jak do mrozu. Choć z pewnością nie jest łatwo spędzić tyle godzin w nagrzanym samochodzie i kombinezonie. Ważne jest wtedy nawadnianie organizmu.

Małysz momentami prawie płakał podczas zeszłorocznego rajdu, Klaudia Podkalicka opowiadała mi o 2-3 godzinach snu i ludziach wypadających ze zmęczenia z samochodu. Nie przeraża to Pani? Czy może to jest właśnie ta najbardziej pociągająca i ekscytująca strona rajdu?

Czy przeraża? Wiadomo, że kiedy jest mało snu, organizm jest bardziej wycieńczony. I dotyczy to nie tylko zawodników, ale całych sztabów ludzi, którzy jeżdżą z miejsca na miejsce razem z ekipami.
Rajd Dakar jest trochę jak Ironman czy inne zawody ekstremalne. To okazja, aby przełamać swoje bariery. Człowiek chce skończyć taki wyścig, żeby sobie coś udowodnić.


Pani też?

W moim przypadku byłaby to ciekawość, czy w ogóle dałabym radę przejechać ten wyścig. To też byłoby sprawdzenie siebie, swojej psychiki, możliwości fizycznych. Może kiedyś się to marzenie spełni (śmiech). Do Tokio na pewno windsurfing, a później? Czemu nie spróbować! Tym bardziej, że mam w rodzinie argentyńską krew, więc może byłoby łatwiej (śmiech).

Kibicuje Pani również Legii Warszawa. Zabolała Panią sytuacja z zamykaniem trybun na mecze?

Niefajnie, że zamknęli trybuny. Wielu kibiców, którzy nie mogli polecieć do Madrytu, chciało iść na mecz w Warszawie. Nie podobała mi się ta decyzja, ale nic się z tym nie zrobimy, to jest ponad nami.

Można Panią spotkać na „Żylecie”, czy raczej preferuje Pani kibicowanie na spokojnie?

Chodzę i na „Żyletę”, i do sektora rodzinnego, bo czasami zabieram ze sobą dzieci.

Ma Pani motocykle, jest kibicem piłki nożnej, elementem Pani treningów jest też boks. Nigdy nie przeszło Pani przez myśl, aby zmienić dyscyplinę? Czy windsurfing jest jednak ponad to?

Woda mnie fascynuje, jest dla mnie najważniejsza, ale lubię też inne sporty, np. zimowe. Jeżdżę na nartach i na snowboardzie. Uwielbiam próbować swoich sił w różnych dyscyplinach.

Lubi Pani ryzyko?

Zdecydowanie mogę powiedzieć, że lubię ryzykować.

Jakie plany startowe w tym sezonie? Które zawody będą najważniejsze?

Pierwsze zawody to Puchar Europy na Majorce w marcu. Najważniejsze są jednak zawody Pucharu Świata i mistrzostwa świata w Tokio, które odbędą się na akwenie olimpijskim. Będzie więc szybka okazja, aby zapoznać się z miejscem i sprawdzić się.

Rozmawiała Aleksandra Podgórska, dziennikarka warszawa.naszemiasto.pl
Zdjęcie główne: AFP/EAST NEWS/FRANCISCO LEONG
  •  Komentarze

Komentarze (0)