Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Adam Sajnuk: "Seryjnym mordercą jest zazwyczaj zakompleksiony synek mamusi" [rozmowa NaM]

Maja Margasińska
mat. prasowe /Teatr WARSawy
Warszawska premiera spektaklu "Akompaniator" odbyła się 12 grudnia w Teatrze WARSawy. Główne role zagrali Edyta Olszówka i Piotr Polk. Z Adamem Sajnukiem, reżyserem spektaklu rozmawiała Maja Margasińska, czyli vlogerka Facetka od Kultury.

O czym jest ta sztuka?
Ponieważ jest to thriller psychologiczny, to nie mogę ani nie chcę zdradzić za dużo. Chciałbym, żeby widz miał przyjemność z odkrywania tego i niepewności związanej z fabułą. Mowa jest oczywiście o naszej wersji, bo myśmy podkręcili to w kierunku thrillera z dreszczykiem, trochę w stylu Finchera, trochę zainspirowanego "The Room". Zatem nie ma co opowiadać o treści, a w ogólnikach zawsze się trudno mówi, nie zdradzając, o czym jest spektakl. Na pewno jest o chorej, psychopatycznej wręcz miłości, która ma dość tragiczne konsekwencje. Ale jest też w takim wymiarze współczesnym o wentylu tworzenia sobie alternatywnej rzeczywistości na życie, która sprawia, że nie musisz się angażować jeden do jednego w relacje z ludźmi, które są bardziej wymagające i sprawiają, że trzeba się bardziej postarać, które są obciążone ryzykiem niepowodzenia i tak dalej. I ja mam wrażenie, szczególnie jak obserwuję dzisiaj mieszkańców wielkiego miasta, powiedzmy w moim wieku, że często się wycofują i nie angażują w głębokie relacje, a tworzą – w przenośni, bo może to być gra komputerowa, a może być imprezowanie, to może być praca albo joga czy chiński – mnóstwo światów, w których nie ma bliskości. Tak samo jest z naszym bohaterem, który tworzy sobie pewien świat wyobrażony, przez lata sobie go umacnia w swojej głowie, buduje i coraz bardziej zaczyna w niego wierzyć, a to wszystko dzieje się kosztem tego, że nie ma prawdziwego życia. Musi to doprowadzić do tragedii. Przede wszystkim jego osobistej tragedii.

mat. prasowe Teatr WARSawy

A z drugiej strony mamy bohaterkę, która też jest sama, stawia na karierę i nagle przekracza ten Rubikon wieku, w którym jest już za późno na rodzinę, za późno na stworzenie czegoś większego, bo całe życie była w tym kieracie kariery i pędu z jednej opery do drugiej, bo to jest śpiewaczka operowa, i też budzi się pod wpływem tego zdarzenia i robi rachunek sumienia, że też być może coś przegapiła i że wcale nie jest w dużo lepszej sytuacji niż ten psychopata, który sobie uroił wielką miłość do niej. Ich życia w paradoksalny sposób są na tym samym etapie i w tej samej ciemnej dziurze.

Czytając ten tekst, miałam poczucie, że on oczywiście zmierza w kierunku thrillera psychologicznego, ale że to jednak komedia na pograniczu kiczu.
Ja oczywiście pozostawię widzom ocenę, w którą stronę udało się pójść, ale to było dla mnie szalenie kuszące, że dostałem tekst, który w pierwszym czytaniu wydaje się farsą. Słyszałem nawet, że był do tej pory wystawiany dokładnie w takiej formule. I proszę sobie wyobrazić, że na premierę toruńską przyjechała autorka i po spektaklu powiedziała – nie mnie osobiście, ale na forum, przy wszystkich – że wreszcie ktoś zrobił inscenizację, która była zgodna z jej pierwszą myślą. Czyli na poważnie. Ja miałem od początku takie założenie, i mówiłem to aktorom: a co by było, gdybyśmy wycięli z tego całą farsowość i różne mniej lub bardziej tanie żarty, i potraktowali taką sytuację poważnie? Przecież to się zdarza, wystarczy otworzyć gazetę czy internet. Spróbujmy pokazać naprawdę zakochanego faceta, w obłędzie, naprawdę samotną, starzejącą się diwę i tę sytuację, w której oni się spotykają, i spróbujmy wygenerować prawdziwe zagrożenie. Takie, które naprawdę się czuje. A on naprawdę traci kontakt z rzeczywistością i zaczyna być nieobliczalny. Nie róbmy cudzysłowu, nie róbmy dystansu, nie mrugajmy okiem do widza.

Nie byłem pewien, czy to wyjdzie, czy tekst to udźwignie. Czy jest na tyle dużo dobrej psychologii w tych literach, że nam pozwoli zrobić z tego coś poważnego. Ale tak wygląda praca w teatrze: siedzi się nad tym ileś czasu. Ingerowaliśmy w ten tekst, budowaliśmy jakieś obrazy, które są poza tekstem, po to, żeby ten nasz pomysł wesprzeć i uwiarygodnić, a czy się to udało, to bardzo proszę przyjść i to zobaczyć.

Widziałam wystawienie tej sztuki, w którym bohater był safandułą, takim Dulskim. Piotr Polk w ogóle tak nie wygląda.
I w ogóle taki nie jest. Nie, nie. Podczas procesu konstruowania postaci zmierzaliśmy w taką stronę, że on ma być niebezpieczny. Żeby widz czuł to napięcie. W zasadzie punkt wyjścia jest taki, że on jest ciapą, ale to się rozpędza w takim kierunku, że ten gość ma plan, który realizuje już od wielu lat. My te karty odkrywamy powoli, że jest nieobliczalny i stanowi zagrożenie dla bohaterki, a jeśli dla niej, to i dla widza. W takich najbardziej niepozornych, szarych ludziach tkwi często największy potencjał zbrodni. Weźmy na przykład seriale o seryjnych mordercach: to nigdy nie są macho wytatuowani, z wielkimi mięśniami, tylko to zazwyczaj zakompleksieni onaniści, których czyny wynikają z jakichś frustracji, kompleksów, niespełnienia. I taki właśnie jest nasz bohater. Pełen kompleksów, energii seksualnej, której przez lata z siebie nie wyrzuca, synek mamusi...

Ale też niespełniony muzyk, bo przecież nie jest artystą, a tylko akompaniatorem...
No właśnie, i coś w nim rośnie, rośnie, rośnie... aż w końcu musi mieć gdzieś ujście. Poszliśmy tym tropem, ale oczywiście to autorka narzuciła, bo to jest w tekście, że bohater jest właśnie taki, a nie żaden onanista z patologicznej rodziny.

mat. prasowe Teatr WARSawy

Czytając tę sztukę zwróciłam uwagę na śpiewane fragmenty. Czy Edyta Olszówka śpiewa?
Nie. Ja postawiłem na aktorkę, bo można było wziąć śpiewaczkę operową. Edyta nie śpiewa, ale to jest bardzo muzyczne przedstawienie.

Czyli muzyka tam gra, jest?
Muzyki jest mnóstwo i ona napędza ten spektakl. Rzecz dzieje się w tym środowisku, pomiędzy akompaniatorem a śpiewaczką operową. Między nimi znajduje się fortepian, który jest bardzo ważnym elementem przedstawienia. Powiedziałbym nawet, że jest to trójkąt. Piotrek Polk świetnie gra na fortepianie i ja to wykorzystałem, jak tylko się dało. Jest też dużo muzyki zewnętrznej. Można powiedzieć, że jest to muzyczny spektakl, w którym nie ma piosenek ani śpiewania. A jednak muzyka jest jego bohaterem.

Tak chyba powinno być.
No tak, bo my robimy "Akompaniatora", opowiadamy o ludziach, którzy poświęcili swoje życie muzyce i w ten sposób się ze sobą komunikują. To specyficzne środowisko, odklejone od rzeczywistości, żyjące w swoim dziwnym kokonie. A konstytucją tego środowiska, czy może nawet preambułą do tej konstytucji jest muzyka. Jest punktem wyjścia do wszystkiego, co się wokół nich dzieje. Więc nie mogło jej zabraknąć w spektaklu.

Pana spektakle zwykle dotyczą pewnego rodzaju obsesji. To, co pan opowiada o Akompaniatorze, natychmiast skojarzyło mi się z Ofiarą, tym terroryzowaniem kogoś, doprowadzeniem do obłędu, skrajności poprzez rodzaj kropli drążącej skałę, serii delikatnych nacisków, manipulacji.
Rzeczywiście, schemat jest podobny. Wiadomo, że to nie jest tekst tego kalibru, co Ofiara. Nie obrażam tutaj absolutnie autorki, po prostu Saul Bellow, noblista, mówi o Holokauście. To jest zapowiedź Zagłady – oczywiście w mikroskali, ale o to przecież chodziło.

Jestem ogromnie ciekawa tego spektaklu i z przyjemnością go zobaczę. Dziękuję bardzo za rozmowę.

Spektakl jest produkcją Teatru Muzycznego w Toruniu


od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto