Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Agnes Obel: Boję się powiedzieć coś, co wszystko zniszczy

Marcin Śpiewakowski
Marcin Śpiewakowski
mat. pras. / Alex Bruel Flagstad
Muzyka tej artystki to połączenie minimalistycznych partii pianina inspirowanych twórczością Erika Satie i subtelnych ballad kojarzących się nieuchronnie z Tori Amos, z którą zresztą Agnes Obel jest na każdym kroku porównywana. Choć Dunka pisze bardzo intymne piosenki, na co dzień jest niezwykle skromną i nieśmiałą osobą. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że podczas koncertów próbuje się schować za pianinem, a opowiadanie o własnej muzyce jest dla niej ponurym obowiązkiem, od którego najchętniej uciekłaby jak najdalej.

Można powiedzieć, że kariera muzyczna była Agnes Obel pisana od samego początku. Artystka dorastała w domu wypełnionym kolekcjonowanymi przez jej ojca instrumentami, a matka była uzdolnioną pianistką - stąd pewnie decyzja o wyborze właśnie tego instrumentu. Debiutancki album Agnes został świetnie przyjęty w Danii, zapewniając jej pięć najważniejszych nagród: dla najlepszego albumu, najlepszej płyty pop, najlepszego debiutu, najlepszej artystki i najlepszego kompozytora piosenek. Teraz ma już na swoim koncie trzy albumy, z których ostatni, "Citizen of Glass" ukazał się jesienią 2016 r.

Agnes Obel wystąpi w Polsce na dwóch koncertach: 11 listopada w Gdańsku w Starym Maneżu i 12 listopada w warszawskiej Stodole. Bilety zostały już tylko na pierwszy z tych występów - możecie je kupić od 99 złotych.

Słuchając "Citizen of Glass" mam wrażenie, że motywem przewodnim Twojej nowej płyty jest prywatność i niechęć do pojawiania się w publicznym świecie.

Tytułowy „szklany obywatel” to termin z dziedziny prawa określający, ile państwo wie o konkretnej osobie, ale chodziło nie tylko o kontrolę państwa nad obywatelami. Podoba mi się samo zestawienie słów. Połączenie suchego, prawniczego słowa z delikatnością szkła wydaje mi się bardzo poetyckie. Pisząc piosenki nie myślałam też tylko o sobie. Mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach mamy do czynienia z kulturą dokumentowania samych siebie, odsłaniania najbardziej prywatnych stref swojego życia w mediach społecznościowych. To w prostej linii prowadzi do tego, że sztuka musi być coraz bardziej osobista. I choć jestem osobą, która bardzo mocno ceni prywatność, z drugiej strony w piosenkach muszę odsłaniać pewne aspekty, które mało kto zna…

Właśnie to miałem na myśli. Piszesz intymne piosenki, a później – tak jak choćby w tej chwili – musisz o nich opowiadać i odsłonić się jeszcze bardziej.

To prawda. Dlatego wydawanie nowego albumu jest strasznie gó***aną sytuacją (śmiech). Z drugiej strony, jestem bardzo wdzięczna, że ktoś w ogóle chce rozmawiać o mojej płycie. Tak już jest, takimi prawidłami rządzi się rynek. Tym razem jest mi łatwiej, bo to płyta, której przyświecała konkretna koncepcja, o której mogę opowiadać bez oporów i z dużo większą swobodą.

mat. pras. / Alex Bruel Flagstad

W takim razie opowiedz o niej.

To płyta o tym, jak wyglądamy, gdy spojrzymy na siebie z zewnątrz, postaramy się wyeliminować ten świadomy element i popatrzymy na siebie z dystansu, jak na obiekt. To zresztą typowe dla naszych czasów, o czym zresztą zaczęłam mówić. Fascynuje mnie to nowe spojrzenie na samych siebie jak na produkt, który kreujemy i promujemy. To tworzy ten paradoks, o którym mówiłam wcześniej - cenię sobie prywatność, mam swoje sekrety, jak każdy, ale jednocześnie tworzę muzykę, w której zdradzam rzeczy, o których nie mówię nikomu. Wiesz, kiedy wysłałam mamie tę płytę, zadzwoniła do mnie cała we łzach, bo usłyszała tam dużo rzeczy, o których nigdy nie rozmawiałyśmy.

Możesz to rozwinąć, czy to zbyt osobiste pytanie?

Wiesz, są na tej płycie tematy, które poruszyłam po raz pierwszy. Myślę, że moja mama cieszyła się, że się pojawiły, ale z drugiej strony nie była specjalnie zachwycona, bo oznaczało to, że musimy o tym porozmawiać. (śmiech) Naprawdę nie mogę powiedzieć więcej. Pamiętaj, że nie rozmawiałam o tym z własną matką, więc sam rozumiesz, że tym trudniej rozmawiać mi o tym z kimś obcym. Zresztą w ogóle rozmowa o muzyce nie jest łatwa, bo w idealnym świecie wszystko, co masz do powiedzenia, przekazujesz w piosence.

mat. pras. / Alex Bruel Flagstad

No właśnie. Jako artystka podczas wywiadu jesteś w trudnej sytuacji. Musisz rozmawiać albo o muzyce, co jest trudne i – jak sama zauważyłaś – na ogół niepotrzebne, albo oczekuje się od Ciebie, że zabierzesz głos w poważnych, trudnych kwestiach - z pozycji autorytetu.

Ja miałabym być autorytetem?

Jako artystka, w stereotypowym ujęciu – tak. W końcu od muzyków oczekuje się mocnych deklaracji…

…i komentowania świata. To prawda. Ja w ogóle nie patrzę na siebie w taki sposób, ale rozumiem, co masz na myśli. Czasy trochę się zmieniły i w wywiadach zadaje mi się coraz więcej politycznych pytań. Trzy lata temu nikogo to nie obchodziło, teraz pyta się mnie o przyszłość Europy, imigrantów, feminizm… Rozumiem to i nie przeszkadzają mi takie pytania, choć nie bardzo rozumiem, dlaczego zadaje się je właśnie mnie. To są proste tematy. Ale rozmawianie o muzyce jest trudne. Bardzo się boję, że powiem coś, co wszystko zniszczy, że samym mówieniem zamknę piosenkę na interpretacje, zamiast ją otwierać. Powiem tak: jeśli jako artysta nie musisz opowiadać o tych rzeczach, masz naprawdę dużo szczęścia.

Okej, porozmawiajmy w takim razie o czymś lżejszym. Czytałem, że wychowywałaś się w domu wypełnionym „dziwnymi przedmiotami i instrumentami”. Co się za tym kryje?

Mój ojciec zbierał te wszystkie dziwactwa, różne instrumenty - zarówno te nietypowe, jak i zwykłe, jak na przykład kontrabas. Kiedyś, dawno temu, był gitarzystą w zespole jazzowym. Musiał później z tego zrezygnować i nigdy już nie wrócił do grania. Myślę, że bardzo mu tego brakowało. W pewnym momencie postanowił chyba przelać swoją miłość do muzyki na kolekcjonowanie instrumentów. Dorastałam wśród tych wszystkich niesamowitych przedmiotów i miałam tę przyjemność i szczęście, że mogłam spróbować gry na wielu z nich. Niestety któregoś dnia mój ojciec wyprowadził się i zabrał je wszystkie, a potem zmarł. Została mi po nim tylko książka kucharska.

Czyli rozumiem, że trautonium, tajemniczy instrument, na którym grasz na „Citizen of Glass”, nie pochodzi z kolekcji Twojego ojca?

Nie, znalazłam go sama. Trafiłam na człowieka, który zajmuje się produkcją tych instrumentów i który zbudował go specjalnie dla mnie. Obawiam się tylko, że już się tym nie zajmuje, bo nie jest to najbardziej dochodowy biznes. Stworzenie mojego zajęło mu rok. Potem zbudował jeszcze jeden - i okazało się, że nikt więcej nie chce go kupić. Trautonium jest w pewnym sensie podobne do pianina, tyle tylko, że grasz nie na klawiaturze, a na drucie… Im więcej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonana, że to nie przypadek, iż nie jest to najbardziej popularny instrument na świecie. (śmiech) To zresztą nie jest mój pierwszy, dziwaczny instrument. Zwożę je z całego świata i moje mieszkanie powoli zaczyna przypominać dawne mieszkanie mojego ojca w Kopenhadze.

Ty sama w Kopenhadze już nie mieszkasz. Dziesięć lat temu przeprowadziłaś się z Danii do Niemiec. Szybko odnalazłaś się w nowym miejscu?

To bardzo różne kraje, choć sąsiadujemy ze sobą. Ciężko mi mówić o całych Niemczech, bo mieszkam w Berlinie, a to wyjątkowe miejsce, pełne przeplatających się kultur. Tam każdy jest z innego miejsca, ale mimo to tworzymy wspólnotę. Mieszka tam mnóstwo artystów. Bardzo szybko poczułam się tam jak u siebie.

mat. pras. / Alex Bruel Flagstad

W Kopenhadze jest, zdaje się, miejsce o dość podobnej filozofii.

Tak, Christiania. W Berlinie nie ma jednak aż tak otwarcie hipisowskiej atmosfery, więc to jednak nieco inne zjawisko (śmiech). Kilku moich przyjaciół wychowało się w Christianii i to bardzo, bardzo specyficzne miejsce. Teraz dzieje się tam dużo złych rzeczy. Społeczność była tam bardzo otwarta, więc szybko pojawili się dealerzy, a za nimi problem narkotykowy. Ciężko było coś z tym zrobić, bo jak wyrzucać kogoś z miejsca, w którym w założeniu każdy jest mile widziany? Na tym polega słabość wszystkich idealistycznych systemów – bardzo łatwo je wykorzystać. Teraz Christiania próbuje się ich pozbyć i wygląda na to, że to miejsce zmieni się na zawsze.

Skoro już o tym mowa - brakuje Ci Danii?

Nie. Powiedzmy, że brakuje mi tego kraju w tym sensie, że żałuję świetnej opieki medycznej i mniej biurokratycznego podejścia do życia, ale to wszystko. Mam wrażenie, że - paradoksalnie - w Danii moja muzyka jest powszechnie źle rozumiana. Cieszę się, że wyjechałam.

To dziwne, bo w Europie – może poza Szwecją – panuje przekonanie, że Dania to raj na ziemi.

Wiesz, ja jestem bardzo krytyczna wobec mojego kraju. Dzieje się tam coraz mniej dobrych rzeczy. My Duńczycy mamy zakorzenione takie absurdalne przekonanie, że do wszystkiego trzeba podchodzić na luzie, więc w efekcie nikt niczego nie traktuje w tym kraju na poważnie. W Niemczech wiadomości w telewizji to prawdziwe wiadomości; w Danii dominuje podejście „super się bawimy, jest ok!” W imię tego luźnego podejścia forsuje się popkulturę, w telewizji nie można już zagrać inaczej niż z playbacku. Możliwe, że dzieje się tak wszędzie, ale tego nie dostrzegam, bo nie śledzę do końca współczesnej sceny muzycznej. Natomiast w Danii staje się to naprawdę powszechnym problemem.

Rozmawiał Marcin Śpiewakowski, dziennikarz warszawa.naszemiasto.pl

mat. pras. / Alex Bruel Flagstad

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto