MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

"Nie chcę od Niemców pieniędzy!", czyli historia pewnej kuli

Beata Biały
Z tego domu, we wrześniu 1944 r. Zbyszka Olejnika zabrało SS / Fot. Archiwum rodzinne państwa Olejników
Z tego domu, we wrześniu 1944 r. Zbyszka Olejnika zabrało SS / Fot. Archiwum rodzinne państwa Olejników
Na wojnie teoretycznie łatwo jest wskazać wroga. To ten, który do nas strzela, ten, do którego my strzelamy. Czasem jednak rzeczywistość przestaje być czarno-biała, "źli" stają się dobrzy i odwrotnie.

Na wojnie teoretycznie łatwo jest wskazać wroga. To ten, który do nas strzela, ten, do którego my strzelamy. Czasem jednak rzeczywistość przestaje być czarno-biała, "źli" stają się dobrzy i odwrotnie. Po latach widać to znacznie lepiej.

Pan Zbigniew Olejnik ma dziś 77 lat. Kiedy zbliża się wrzesień, często wraca myślą do tamtego, wrześniowego dnia 1944 roku, gdy jako czternastoletni chłopiec został zabrany z rodzinnego domu do kopania okopów. Jego ojciec, Kazimierz, walczył w Powstaniu, on sam z matką i młodszym rodzeństwem mieszkał w Choszczówce - podwarszawskiej miejscowości, leżącej na północ od miasta, po praskiej stronie Wisły, tuż na skraju ciągnących się do Legionowa lasów.

Do Choszczówki dotarł front. Stacjonujący opodal Niemcy zaczęli zachowywać się coraz bardziej nerwowo. W okolicznych lasach słychać już było gwizd sowieckich kul. Pewnego dnia do drzwi państwa Olejników załomotały niemieckie kolby. Esesman, który wszedł do domu, szczeknął krótko, by wszyscy mężczyźni wyszli przed dom - pójdą kopać okopy. Mężczyzn nie było - był tylko czternastoletni chłopak. Nie pomogły łzy pani Janiny Olejnikowej. Jej syn, Zbyszek, wywleczony został z domu i wraz z kilkoma innymi chłopakami, wygarniętymi z okolicznych domów, pognany do lasu.

- Dali nam łopaty i kazali kopać - wspomina pan Zbigniew. - Znałem niemiecki (tata powtarzał, że trzeba znać język swoich wrogów i kazał mi się go uczyć), więc rozumiałem ich polecenia. Zresztą, nie było co rozumieć, wszystko było jasne. Kopaliśmy, a kule gwizdały nam wokół głowy. Sowieci byli już coraz bliżej... W pewnym momencie poczułem silny ból w prawym ramieniu, dokładnie na wysokości łokcia. Dopiero po chwili zorientowałem się, że oberwałem.

Sowiecka kulka, niemiecki szpital, polska Odyseja

- Zostałem ranny drugiego dnia pracy, w nocy. Najzabawniejsze, że kulka była sowiecka. Niemcy zabrali mnie z pierwszej linii, na tyły. Zaraz potem, wraz z rannymi żołnierzami, wywieźli furą do Legionowa. Był tam przyfrontowy szpital, zorganizowany w budynku szkoły. Nie bardzo wiedziałem, co mnie czeka. Trochę się bałem, bo wokół byli sami Niemcy. Wkrótce zabrano mnie na salę operacyjną. Niemiecki chirurg zoperował mi rękę - oczyścił ranę z odłamków kości, zdezynfekował i założył opatrunek. Bardzo fachowo to zrobił - ułożył mi rękę na takiej specjalnej szynie, pod kątem prostym do ciała. Ten rodzaj opatrunku nazywaliśmy "samolotem" [śmiech].

Następnego dnia Zbyszek przewieziony został do szpitala w Nowym Dworze. Z frontu napływało coraz więcej rannych i w legionowskim szpitalu brakowało miejsca. W tym drugim szpitalu personel był już polski. Pacjenci także. Pod koniec października front podszedł pod Nowy Dwór. Chłopak doszedł do wniosku, że pora uciekać do domu. Jednak przedostanie się na drugą stronę Wisły nie było łatwe.

- Na moście stała niemiecka żandarmeria i puszczała tylko swoich. Sam nie miałem szans. Znowu jednak mi się poszczęściło. W szpitalu leżał ze mną chłopak, którego ojciec był folksdojczem. Poprosiłem, by mi pomógł. Ten folksdojcz przewiózł mnie przez most swoim samochodem... Nawet nie wiem, jak się nazywał. Potem przedzierałem się przez Kampinos - do Babic i dalej do Pruszkowa. W lesie nadziałem się na niemiecki patrol. Musiałem wyglądać strasznie - zawszony, zaświerzbiony, owinięty w jakąś płachtę. Niemcy pokiwali tylko głowami - wyglądało to na współczucie. Nawet mnie nie zaczepili. Za to w Babicach, kiedy poszedłem na plebanię i poprosiłem o pomoc, ksiądz mnie pogonił... W Żyrardowie wreszcie spotkałem się z mieszkającymi tam krewnymi mamy. To niesamowite, ale nieco wcześniej dotarł tam mój ojciec. Tego spotkania nigdy nie zapomnę...

Prawo prawem, ale czy to w porządku?

Od tamtych wydarzeń minęło ponad sześćdziesiąt lat. Niedawno znowu zaczęło być głośno o odszkodowaniach dla ofiar II wojny światowej. Zbigniew Olejnik miałby na nie spore szanse - ręka była przestrzelona, na pamiątkę pozostała duża blizna i sztywność w stawie łokciowym. Po wojnie został lekarzem, ale o pracy chirurga nie mógł marzyć. Kiedy jednak wspomina się przy nim o ewentualnych roszczeniach, obrusza się.

- Nie chcę od Niemców pieniędzy! Pewnie mógłbym je dostać - w końcu wzięli mnie wbrew mojej woli i zostałem ranny. Tyle, że kulka była przecież sowiecka. A Niemcy potraktowali mnie na równi ze swymi rannymi żołnierzami. Zabrali do szpitala. Niemiecki chirurg uratował mi rękę, albo i życie. Często myślę, że gdyby ten postrzał przytrafił mi się po sowieckiej stronie, dziś pewnie nie miałbym ręki. Może bym nie żył. Gdybym zażądał odszkodowania, czułbym się nie w porządku.

Nie wiadomo, dlaczego Niemcy tak się zachowali. Może czuli, że koniec jest blisko i zrobili się bardziej ludzcy? A może był to po prostu szczęśliwy splot okoliczności - trafili się ludzie, którzy nie zapomnieli, że wojna nie zwalnia z obowiązku bycia dobrym człowiekiem? Pan Zbigniew uważa, że to nie ma większego znaczenia.

- Kiedy zbliża się wrzesień, ta blizna zaczyna mi trochę doskwierać [śmiech]. Myślę wtedy o tym wszystkim. Na wojnie niby wszystko jest jasne - wróg to ten, który do nas strzela, i do którego my strzelamy. Ale czasem to przestaje być takie czarno-białe. "Źli" stają nie nagle dobrzy i odwrotnie. A po tylu latach widać to znacznie lepiej.

Autorka dziękuje swojemu ojcu, Zbigniewowi Olejnikowi za opowiedzenie tej historii i wyniesioną z niej lekcję.

od 7 lat
Wideo

Zamach na Roberta Fico. Stan premiera Słowacji jest poważny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: "Nie chcę od Niemców pieniędzy!", czyli historia pewnej kuli - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto