Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Antoni Syrek-Dąbrowski: Ludzie myślą, że stand-uper jest jak ksiądz

Przemysław Ziemichód
Przemysław Ziemichód
- Stand-up to pewna konwencja - podkreśla Antoni Syrek-Dąbrowski, komik, członek grupy Stand-up Polska. Szerszej publiczności znany jest przede wszystkim z "roastów", czyli kabaretowej formy, w której gwiazda wieczoru zostaje wyśmiana. Z Antonim rozmawialiśmy m.in. o tym, że stand-up to znacznie więcej niż obraźliwe żarty i przekraczanie kolejnych granic, roaście Kuby Wojewódzkiego i dowcipach o papieżu.

Trudno zajmować się w Polsce stand-upem? Część osób pewnie uważa, że to proste zajęcie, które właściwie każdy może wykonywać?

Szczerze? Scena przeraża ludzi. Pierwszy raz spotykam się z opinią, że stand-up jest łatwy. Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś powiedział: “To proste. Będę to robił” (śmiech).

Mam tu na myśli przekonanie, że stand-up to nie branża, w której należy mieć jakieś konkretne wykształcenie, jak w przypadku prawników czy architektów.

Ludzie mają pewien magiczny sposób myślenia o stand-upie. Sądzą, że to forma pewnego powołania, tak jak w przypadku księdza.

Uważają, że trzeba mieć przede wszystkim talent. Oczywiście, talent na pewno jest przydatny, ale widziałem wielu utalentowanych chłopaków, którzy “odpadali”, bo nie mieli dostatecznej motywacji, nie wytrzymywali albo nie chcieli podejmować ryzyka finansowego. Natomiast ci, którzy byli średnio utalentowani, sporo pracują i zaczynają osiągać niesamowite efekty.

Talent to jedno, ale takie zajęcie wymaga także odwagi. Wiem, że w Twoim stand-upie "dostaje się" wszystkim, często nawet publiczności. Można powiedzieć, że “jedziesz po bandzie”.

Jadę po bandzie, to prawda. Odwagi wymaga na pewno wyjście na scenę, przełamanie się. Nie planowałem być stand-uperem, chciałem tylko raz wyjść na scenę, zobaczyć, jak to jest. Żeby sobie poradzić, musiałem wypić piwo “na hejnał” przed wejściem na scenę i drugie zaraz po zejściu ze sceny. Następnego dnia po moim występie tak się denerwowałem, że zacząłem chodzić po pokoju i mówić do siebie na głos: “Ja pierdzielę, co ja narobiłem? Już tego więcej nie zrobię”. Z czasem człowiek się jednak przyzwyczaja. Teraz występ jest dla mnie tylko trochę bardziej pobudzającą sytuacją niż normalna rozmowa, jak ta teraz między nami.

Antoni Syrek - Dąbrowski: Chciałbym roastować pisarzy (DO MAGAZYNU)

Spotkałem się z opinią, że komicy każdy materiał sprawdzają najpierw przed małą kameralną publicznością, a dopiero potem wychodzą z nim "w świat”.

Tak. Mamy tak zwane “work in progress”. Robimy sobie z chłopakami ze stand-upu dwa razy w miesiącu takie testy. Wychodzimy z nowym materiałem, po około 10 minut każdy. To są darmowe imprezy, na które każdy może przyjść. Publiczność wie, że to może być kompletna porażka, choć również coś superśmiesznego. Jeśli tak jest, to materiał trafia do normalnego programu, na profesjonalny występ.

Zdarza się, że na etapie pisania czy testowania materiału dochodzisz do wniosku, że musisz przystopować i myślisz: “Kurcze, może jednak za mocno jadę?”

Nie. To nie jest nigdy problem tego, czy “za mocno jadę”, a tego, czy “jadę umiejętnie”. To kwestia podania materiału. Mam kilka potwornych żartów w nowym materiale. Gdybym to usłyszał stojąc “obok”, pomyślałbym: “ten koleś jest porąbany”, ale na szczęście mam tyle doświadczenia, że umiem takie żarty odpowiednio “sprzedać”, podać je w taki sposób, że ludzie się śmieją i rozumieją, że to żart. Tak jest z roastami. Pamiętasz żarty o Ukrainkach Wojewódzkiego i Figurskiego? To jest okropny temat, ale da się go odpowiednio “sprzedać”. Dla mnie nie jest ważne to, o czym się żartuje, ale w jaki sposób się to robi.

Masz jakieś tematy tabu? Rzeczy, z których nigdy byś nie zażartował?

Absolutnie nie. Jedynym kryterium jest to, czy mnie coś “jara” i czy cieszy mnie zrobienie jakiegoś żartu. Tak jest na przykład z żartami na temat pedofilii. Nie chodzi o to, że uważam, że to moralnie nieczyste. Tyle jest już żartów o księżach pedofilach, że mnie to już po prostu “nie jara”. Scena komediowa jest zróżnicowana. Są komicy, którzy będą opowiadać o tym, że poduszki na kanapie się nierówno układają. Ludzie będą się z tego śmiać, matki z dziećmi będą się na takim występie świetnie bawić. Z drugiej strony będą stand-uperzy opowiadający superhardkorowe żarty. Na ich występy też znajdą się chętni. To kwestia gustu, tak jak z filmami. Jeden lubi horrory, inny filmy sensacyjne, a jeszcze inny komedie.

A jak jest z popularnością? Ludzie rozpoznają Cię na ulicy?

Raczej nie. To znaczy, czasem ktoś rozpozna mnie w autobusie. To jest właśnie poziom polskiego stand-upu (śmiech). Wczoraj szedłem ulicą, jakiś gość z grupki ludzi krzyknął: “Antek, przyjdę na twój stand-up!”. Odpowiedziałem, że to super i zaprosiłem go. Wieczorem na scenie pytam, czy są ci ludzie na sali, a tu cisza.

Antoni Syrek - Dąbrowski: Chciałbym roastować pisarzy (DO MAGAZYNU)

Pytam o to, bo ciekawi mnie, czy czasem ktoś podchodzi do Ciebie i mówi, że na przykład przesadziłeś z jakimś żartem?

To się zdarza tylko w Internecie. Ludzie komentują filmy na YouTube, ale w twarz nikt mi nie mówi, że coś było za mocne. Wydaje mi się, że musiałbym w jakąś konkretną strunę naprawdę mocno uderzyć. Jeśli komuś się podobało, to czasem na imprezie do mnie podejdzie i zagada. To najczęściej pijani kolesie. Czasem się to zdarza, ale na szczęście rzadko.

Jeszcze do nie dawna stand-up w naszym kraju kojarzył się głównie z występami, na przykład, Cezarego Pazury, który wychodził na scenę, opowiadał dwa, trzy “grzeczne” żarty i publiczność była zadowolona. Polacy chyba nie są przyzwyczajeni do takiego poziomu humoru jak ten, który prezentujesz w ramach Stand-up Polska.

Wydaje mi się, że zmiana nastąpiła wraz z erą Internetu. Młodzi ludzie przestali praktycznie oglądać telewizję, nie mają nawet telewizora. W sieci pojawiły się seriale typu “Family Guy” czy “South Park”. Okazało się, że można zobaczyć świetne stand-upy z Zachodu. Młodzi przestali oglądać telewizyjne kabarety, bo to “kaszana”, żenada.
Wydaje mi się, że wzrost popularności stand-up’u wynika z tego, że ludzie zapragnęli trochę innego rodzaju humoru. Może także trochę ostrzejszych żartów, ale nie chciałbym definiować stand-upu przez pryzmat ostrego dowcipu. Jest on na pewno łatwo zauważalny i jaskrawy, ale za jakiś czas zaczną w tej branży pojawiać się też abstrakcyjni, alternatywni komicy, wkręcający w swoje występy publiczność.

Andy Kaufman na przykład pakował publiczność do autobusu, wyjeżdżał z klubu, zabierał ich na lody, a potem wracał i to był jego występ. Wojtek Fiedorczuk razem z Michałem Kempą zrobili “spacer po rzeczywistości”. Zapytali znajomego, który mieszkał niedaleko, czy mogą przyprowadzić mu do domu publiczność, zabrali widzów i oprowadzili ich po jego mieszkaniu. Mimo to ludzie wolą rozmawiać o roastach, chamstwie i przekraczaniu granic. Myślą, że to właśnie jest najbardziej reprezentatywna część stand-upu, ale to tylko początek. Otwieramy się na nowe gatunki, scena cały czas się rozwija.

Niemniej chamskie żarty i przekraczanie granic to rzeczy, które mediom najłatwiej jest wychwycić z takiego występu.

Dokładnie. Nikt nie pokaże, jak Hubert Urbański spaceruje ulicą z dziećmi. Bardziej sensacyjne byłoby, gdyby dał komuś w twarz. To oczywiście wina tego, że takie tematy się lepiej "sprzedają".

Pokazywanie takich kontrowersyjnych żartów zwiększa też Waszą rozpoznawalność.

To prawda. Ale sądzę, że z czasem ludzie skumają, że to tylko konwencja.

A propos roastów, czy przygotowując taki występ, omawia się tematy, których nie wolno roastującym poruszać?

Tak. W roastach nie chodzi o to, żeby komuś dowalić i sprawić, że ta osoba przestanie się do Ciebie odzywać. Kumamy wszyscy, że to pewna konwencja. Chodzi o to, żeby się pobawić, a nie o to, żeby kogoś skrzywdzić. Jeśli goście mówią, że nie ma tematów tabu, to "jedziemy" po wszystkim. Jeśli są takie tematy, to ich nie ruszamy. Nigdy.

Taka lista zakazanych tematów jest zazwyczaj długa?

Nie. Czasem to jest kilka tematów. Michał Wiśniewski na przykład powiedział, że nie chce, żebyśmy żartowali z jego dzieci. Natomiast kilka lat temu osobie roastowanej zmarł jeden z rodziców i to było za wcześnie, żeby z tego żartować.

W przypadku głośnego roastu Kuby Wojewódzkiego, pokazanego w TVN-ie, ta lista nie była chyba specjalnie długa?

Tak, ale zapytaliśmy wcześniej każdego z uczestników, czy ma jakieś tematy tabu. Powiedzieli, że nie, luz.

Anna Dereszowska nie miała o ten roast pretensji?

Nie. Przynajmniej, nic nie powiedziała. A o co właściwie chodzi, dlaczego miałaby mieć pretensje?

W Twoim roaście powiedziałeś na przykład, że znasz ją z planu serialu "Sfora", “gdzie była w roli prostytutki. A tydzień później reżyser obsadził ją w tej produkcji”.

To jest żart. Przecież wiadomo, że ona nie jest prostytutką.

Antoni Syrek - Dąbrowski: Chciałbym roastować pisarzy (DO MAGAZYNU)

Różna jest granica wrażliwości u ludzi…

Stand-up to jest konwencja. O mnie ktoś powiedział na przykład, że mam w domu taki syf, że karaluchy muszą mi robić interwencję i mówić, że powinienem posprzątać. Ktoś się potem spytał: “Antoni, czy naprawdę karaluchy do ciebie gadają?” To tak, jakby pytać o to, czy bohaterowie zabici w horrorze naprawdę zginęli. To jest film. Czy wy - ludzie rozumiecie różnicę między filmem a rzeczywistością?

Oczywiście, są tacy, którzy traktują doktora Lubicza jak prawdziwego doktora, ale moim zdaniem są kretynami. Nie czuje się odpowiedzialny za wszystkich widzów i za to, czy rozumieją moje żarty.

Pracując w takiej branży musisz mieć do siebie spory dystans.

Tak. Nabrałem go. Ta branża pozwala inaczej podejść do samego siebie. Polecam, to bardzo fajna rzecz. Żyje się lżej.

Miałem w swoim życiu epizod, kiedy byłem związany z kabaretem. Moją zmorą byli wtedy ludzie, którzy prosili, żebym powiedział coś śmiesznego, jakiś żarcik. Często Ci się to zdarza?

Oj tak… To jest potworne. Nienawidzę tych ludzi (śmiech). Krzysiek Unrug, który już niestety nie występuje, miał kiedyś o tym żart, na zasadzie:
- Krzysiu, jesteś stand-upperem, opowiedz nam na imprezie jakiś żart.
- OK. To skoro Adaś jest księgowym, polejcie mu wódki, to od razu wszystkim pierd***e podatki.

Ludzie oczekują, że będziesz klaunem 24 godziny na dobę. A ty nie jesteś cały dzień w pracy, masz czasem gorszy humor, nie masz ochoty żartować. To dehumanizacja. postrzeganie kogoś przez jego rolę. Ludzie nie widzą w tobie człowieka, a jedynie komika. Dlatego staram się zawsze tłumaczyć, że my też jesteśmy ludźmi. Jestem po prostu człowiekiem, który wchodzi w rolę i z niej wychodzi.

Jako komik "wchodzący w rolę", możesz powiedzieć więcej, poruszyć śmiertelnie poważny temat w żartobliwej formie.

Jest chyba taki fenomen, opisany jako “klaun może więcej”, może powiedzieć, tego czego inni nie mogą. Ja chyba jestem jednak dupkiem, bo zawsze mówiłem takie rzeczy, a teraz dodatkowo mam maskę, za którą mogę się schować (śmiech). Komedia na pewno pomaga poruszyć ciężkie tematy i jakoś je “zinternalizować”. To pozwala obcować z tematem, który przestaje być wielki i demoniczny, dzięki temu można dotykać bardzo trudnych zagadnień, pomagając ludziom jakoś je przeżyć. Tak, jak w przypadku żartów z terroryzmu czy śmierci.

Czasem to chyba obraca się przeciwko komikom. Tak jak w przypadku Abelarda Gizy i żartów z papieża.

Oczywiście, ale można być też szarym człowiekiem i żart też obróci się przeciwko tobie. Nie traktuję reakcji oszołomów, którzy wtedy się na Abelarda rzucili, jako normalnej. Obrażanie się o to, że powiedział, iż papież pierdzi, jest absurdem. To papież na przykład nie je? Nie karmią go? Jest tak święty, że żywi się światłem Boga? Ja się tym nie przejmuję, nie mogę odpowiadać za ludzi. Mogę odpowiadać za siebie, za to, co powiedziałem, ale jeśli się o to obrazisz, to twoja sprawa. Chyba, że będę się starał skrzywić cię świadomie.

To jeszcze pytanie "z innej beczki: masz w swoich programach dużo historii wziętych z życia?

Są mocno inspirowane. Inspiruję się sytuacją, emocjonalnym nastawieniem, ale język i treść są zmienione na potrzeby komedii. Jest w tym emocjonalna prawda, ale reszta jest przegięta. Choć czasem zdarzają się prawdziwe historie.

Który z komików inspiruje Cię najbardziej?

Bardzo mocno inspirują mnie Bill Burr i Stewart Lee. Bill to świetny komik, Lee jest dla mnie poetą stand-upu. Każde jego show to sztuka, z łukiem narracyjnym, na jeden temat, świetnie napisanymi żartami, wyśmiewającymi konwencje stereotypowych stand-upów. W Polsce nabijamy się z “kasztańskich” kabaretów. W Anglii stand-up jest na tyle rozwinięty, że mają tam pełno stereotypowych i “kasztańskich” stand-upów. U nas zresztą one również się pojawią.

A jest ktoś, kogo chciałbyś “zroastować”?

Do tej pory mówiłem, że Kubę Wojewódzkiego, ale teraz nie został nam już chyba nikt (śmiech). Moim osobistym marzeniem jest "roastowanie" pisarzy. Nie chciałbym, żeby ludzie kojarzyli roast tylko z chamstwem. Uważam, że można to robić w fajny i kulturalny sposób. Chciałbym do tego zaprosić poetów, muzyków alternatywnych. Można byłoby to zrobić w inny, ciekawszy sposób, dla trochę innej publiczności.

Taki kulturalny roast?

Tak. Oczywiście będą tam superchamskie żarty, ale kręcące się wokół ambitnych tematów.

A wyobrażasz sobie roast transmitowany na żywo w TV, powiedzmy w ramach "Kabaretonu"?

Szczerze mówiąc, proponowano nam już coś takiego, ale stwierdziliśmy, że to się nie nadaje. Pokazując ludziom roast, pokazaliśmy bardzo ekstremalną formę komedii, która nie jest dla wszystkich. To powinno być adresowane do ludzi, którzy oczekują takiej formy rozrywki, a nie do jak najszerszego grona publiczności, która tego nie kuma.

Rozmawiał Przemysław Ziemichód, dziennikarz warszawa.naszemiasto.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto