The Australian Pink Floyd Show wystąpili w Trójmieście
Gdy tylko dotarłem na Torwar, nie ulegało wątpliwości, że to nie będzie zwykły koncert, przeciętnego zespołu. Dawało się wyczuć atmosferę niezwykłego show, zupełnie innego niż wszystkie inne. Widać było podekscytowanie fanów oczekujących na początek występu.
Wizualny majstersztyk
Od początku zwróciłem uwagę na niesamowite oświetlenie. Gra reflektorów zainstalowanych na scenie świetnie podkreślała charakter każdego, dosłownie każdego utworu. Przez pierwszą część koncertu miałem okazję stać obok oświetleniowca i przyznaję – wykonywał kawał dobrej roboty. Ba, czynnie grał razem z muzykami, tyle, że światłem.
Szczególnego charakteru dodawały lasery tańczące ponad głowami tłumu oraz animacje pojawiające się na wielkich ekranach. Po około dwudziestu minutach dołączyły także animacje 3D. Specjalne, kolorowe okulary rozdawane przy wejściu przydały się jednak dosłownie tylko kilka razy, a sama technologia nie była najwyższych lotów – myślę, że pokaz mógłby odbyć się i bez tego.
Niepowtarzalny dźwięk przestrzenny
Bardzo dobry efekt dawał za to system kwadrofonicznego dźwięku. Co chwila odruchowo oglądałem się za siebie szukając źródła dźwięku, które nagle rozbrzmiewały za moim ramieniem.
Niestety, zapowiedź niemalże kinowego pokazu – TAPFS zrealizowali chyba aż nadto dosłownie. Niewielki kontkakt z publiką i występ realizowany pod schemat sprawił, że koncert momentami stawał się monotonny, brakowało emocji... Niekiedy miało się wrażenie, że zamiast rockowej kapeli, ogląda się jedynie nagranie DVD.
Wokal na "nie", instrumenty na "tak"
Najbardziej zawiodłem się jednak na partiach wokalnych. Po rozpadzie zespołu – po którym część ekipy utworzyła The British Pink Floyd Show – zabrakło w składzie Damiana Darlingtona i Iana Cattel'a, którzy z powodzeniem naśladowali charakterystyczny styl śpiewu Gilmoura i Watersa.
W nowym składzie TAPFS zdecydowanie tego zabrakło. Nowy wokalista zupełnie nie sprawdził się w swojej roli. Utwory, na które najbardziej czekałem – „Time” czy „Comfortably Numb” zostały wykonane bez emocji, na które bardzo liczyłem.
Z drugiej strony muszę oddać honory artystom za wykonanie pozostałych utworów. Szczególnie „The Great Gig In The Sky”, „Money”, „Wish You Were Here”, czy „Learning to Fly”.
To jednak nie Pink Floyd...
Instrumentalnie zespół pokazał najwyższy profesjonalizm charakterystyczny dla tego 'tribute bandu'. Oczywiście solówki nie mogły równać się z mistrzowskim wykonaniem Gilmoura, jednak i tak muzycy radzili sobie doskonale.
Pod koniec koncertu na scenie pojawiły się także dmuchane manekiny – kukła nauczyciela z „Another Brick In The Wall” oraz wielki kangury – muzycy podkreślili swoje korzenie.
Show, które trzeba zobaczyć
Świetnie dobrana setlista zadowoliła chyba każdego – rzeczywiście otrzymaliśmy przekrój największych hitów Pink Floyd z całego okresu ich kariery.
Po wyjściu z koncertu do domu jechałem z wypiekami, emocje buzowały i chyba większe było tylko wrażenie żalu, że to już za mną. Dopiero po ochłonięciu rzeczywiście mogłem ocenić czego zabrakło lub co mi nie odpowiadało.
Biorąc pod uwagę wymienione powyżej mocne i słabe strony show, mogę śmiało uznać koncert za udany – było naprawdę dobrze, jednak zabrakło tego czegoś, na co liczyłem. Jednak z czystym sumieniem mogę polecić wszystkim fanom show Floydów.
Instahistorie z VIKI GABOR
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?