Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Beata Kempa: "Ja jestem tylko po to, żeby kochać mnie"

Robert Migdał
Beata Kempa, posłanka Prawa i Sprawiedliwości z Sycowa  fot. Wojtek Wilczyński
Beata Kempa, posłanka Prawa i Sprawiedliwości z Sycowa fot. Wojtek Wilczyński
Dlaczego panicznie boi się latać samolotami, z kim szalała na dyskotece w rytmie techno, czemu nigdy nie weźmie nawet grama alkoholu do ust, czy napisze książkę, co się jej podoba w muzyce indiańskiej i dlaczego jest ...

Dlaczego panicznie boi się latać samolotami, z kim szalała na dyskotece w rytmie techno, czemu nigdy nie weźmie nawet grama alkoholu do ust, czy napisze książkę, co się jej podoba w muzyce indiańskiej i dlaczego jest porównywana do agresywnego psa. Z Beatą Kempą, posłanką Prawa i Sprawiedliwości i byłą wiceminister sprawiedliwości, rozmawia Robert Migdał

Pani rodzice byli zafascynowani piosenkami Janusza Laskowskiego, który nucił: "Z wszystkich dziewczyn z Albatrosa tyś jedyna (...) a na imię miałaś właśnie Beata, piękne imię, muszę przyznać, miła ma"?
Być może tak było (śmiech). Muszę taty zapytać. Z tego, co jednak wiem, to miałam mieć na imię Agnieszka. Ale mój tato, kiedy poszedł do urzędu stanu cywilnego, żeby mnie "zarejestrować", podał imię Beata. A na drugie dał mi Agnieszka...

To mama musiała być nieźle zdenerwowana na niego. Pewnie zapisała mu na karteczce, jak nazwać córeczkę, a on i tak zrobił po swojemu.
Totalny patriarchat. Musiał postawić na swoim, tak jak on chciał. Ale w końcu mamie imię Beata się spodobało i nie było wojny w domu. W latach 60. Beata to było szalenie popularne imię. Może to rzeczywiście przez "Beatę z Albartosa". Sama mam wiele koleżanek z mojego rocznika i mają na imię tak samo, jak ja.

A Pani jakiej muzyki słucha? Laskowski?
Oj, różnej. Bardzo dawno słuchałam radiowej "Trójki". Był taki program: "Lista, lista, lista przebojów" - tam leciały hity z całego świata. I listę przebojów Marka Niedźwieckiego wieczorami, i Radio Luxemburg. Mieszkałam w bloku, a w bloku łatwiej było słuchać Radia Luxemburg, bo antenę można było podłączyć do kaloryfera i wtedy się lepiej łapało fale. Był lepszy odbiór z takiego radia z... kaloryfera (śmiech).

Z Niedźwieckim to kiedyś był problem, przynajmniej dla mnie, bo akurat miał swoją audycję o godzinie 20 w sobotę, a wtedy w telewizji leciały westerny.
Ja wolałam słuchać Niedźwieckiego, bo westerny lubię średnio. W ogóle filmów o zabijaniu, co to mają jakieś wątki kryminalne, nie cierpię.

A teraz czego Pani słucha?
Czasami z przyjaciółmi posłuchamy jazzu, ale kiedy jadę samochodem, to słucham w radiu różnej muzyki. Wszystko to, co leci. Przebój za przebojem. A jak mi się znudzą, to puszczam sobie... muzykę indiańską.

Indiańską? Klimaty z Peru? Fletnia Pana?
Tak, instrumentalne utwory. Są fantastyczne do jazdy samochodem, zwłaszcza nocą. Nie pozwalają zasnąć za kierownicą.

A techno? To umca-umca, które powoduje, że krew zaczyna szybciej krążyć?
Nie bardzo, choć byliśmy razem z mężem na jednej z dyskotek, gdzie leciało techno i dobrze się bawiliśmy. Ale techno nie da się słuchać cały czas. Żołądek wpada w rezonans, serce drży niepokojąco. Niemiłe uczucie.

Chodziła Pani na dyskoteki?
Oczywiście. Razem z mężem. I to bardzo często. Ba. Nawet w jednej z małych miejscowości mój mąż prowadził dyskotekę. To były czasy! Razem z moim ukochanym lubimy się dobrze pobawić.

Co tydzień biegaliście na dyskoteki?
Nie, bo były małe dzieci, ale kiedy tylko mieliśmy chwilę wytchnienia, bo rodzice zajęli się dziećmi, to ruszaliśmy na tańce.

Dzieci dorosły, to teraz chodzi Pani z mężem na dancingi?
Już nie ma tak wielu dancingów, ale gdy tylko będzie jakiś w okolicy, to czemu nie.

Podoba się Pani polska muzyka?
Oj, bardzo. Zwłaszcza kiedy piosenki mają fantastyczne słowa. Kiedyś to były teksty piosenek z ukrytym podtekstem. I fajnie było odkryć tę ukrytą myśl autora. Polska muzyka kształtowała naszą świadomość. Fantastyczny był zespół Republika z Grzegorzem Ciechowskim. Byłam nimi zafascynowana.
Pamiętam, jak z jedną z moich koleżanek, kiedy zespół Republika przyjechał do Sycowa na koncert, malowałyśmy farbą na naszych czarnych butach białe paski. Chciałyśmy się wkomponować w klimat. To był jeden z lepszych koncertów, na jakich byłam. A zdarzyło się jeszcze, że potrafiliyśmy jechać bardzo daleko, na przykład na koncert Lady Pank.

A do Jarocina Pani jeździła?
Choć był niedaleko, to nigdy mnie rodzice do Jarocina nie puścili. Niestety.

Jest Pani jedynaczką?
Nie, ale w tamtych czasach różnie mówiono na temat Jarocina. Rodzice bali się puszczać dziewczyny na rockowe koncerty. Szkoda. Pewnie dużo straciłam.
Wiele osób mówi: "Kempa jest trochę sztywna, stwarza dystans"...
Niekiedy, jak o sobie czytam w gazetach, to rzeczywiście oczom nie wierzę i myślę, że piszą o kimś zupełnie innym. Może to dlatego, że do bólu trzymam się zasad, jestem pryncypialna - nie można tego ukryć.

To może trochę alkoholu na rozluźnienie?
Nie piję alkoholu. Ani grama.

A co? Jest Pani uczulona na alkohol? To straszna przypadłość: moja przyjaciółka, jak zje choć cukierka z alkoholem, to puchnie i trzeba ją wieźć do szpitala.
Nie, ja po prostu nie lubię alkoholu. Nie potrzebuję go, żeby się świetnie bawić. I bez procentów mam wyśmienity humor. Mnie po prostu alkohol nie smakuje. Pewnie będzie to dla wielu Polaków bardzo dziwne.

Myślę, że wiele osób bardziej Pani zazdrości wrodzonego poczucia humoru, zwłaszcza ci, którzy, żeby się rozruszać, muszą wypić kilka głębszych. Jest Pani życiową optymistką?
Oj, tak. Gdybym nie była, to bym nie wytrzymała w polityce ani jednego dnia dłużej. Polityka jest straszna, nieżyciowa, bezsensowna...

To po co się Pani do niej pchała?
Trafiłam do polityki trochę z przypadku. Po 15 latach pracy z ludźmi, zajmując się sprawami społecznymi, pomyślałam, żeby pójść o krok dalej, zrobić coś więcej. I zajęłam się polityką. Tak wyszło.

Ale tylko nie o polityce, proszę... Prowadzi Pani otwarty dom?
Mam grono bardzo bliskich przyjaciół i bardzo chętnie się z nimi spotykam. Nasz dom nie wyróżnia się niczym innym wśród tysiąca innych, polskich domów. Chociaż są takie dni, że zaczynam się w nim izolować od ludzi. Robię tak wtedy, kiedy mam ochotę odpocząć, pobyć tylko z rodziną, wtedy chcę mieć czas tylko dla nich.

A jak już znajomi zapukają do drzwi?
To zawsze muszę ich ugościć: kawa, herbata i domowe ciasto.

Sama Pani piecze? Co jest popisowym ciastem?
Oczywiście, że sama. Syn mówi, że najlepiej mi wychodzi ciasto z wiśniami. I babka. Piaskowa. Z kakao.

A jak już goście sobie pójdą, to jak Pani odpoczywa w domu?
Tak szczerze?

No pewnie, że szczerze.
Przyznaję się bez bicia: śpię. Wtedy najlepiej ładuję akumulatory. A jak już po wykańczającym tygodniu się wyśpię, to uwielbiam rozmawiać z dziećmi. To też mi ładuje baterie.

Duże ma Pani dzieci?
Córka ma 20 lat, jest już na studiach, a syn - 13.

13 lat. Trudny wiek.
A tak. Zadaje dużo trudnych pytań, których nie można pozostawiać bez odpowiedzi. U mojego syna nie ma uzasadnienia "Nie, bo nie".

Kiedy podejmuje Pani decyzje, to jest Pani taką osobą, która musi wszystko sobie ułożyć, przemyśleć, czy też jest Pani "w gorącej wodzie kąpana"?
To drugie. Szybko podejmuję decyzję i dopiero potem się zastanawiam, czy to była dobra czy zła decyzja, ale najważniejsze, żeby była podjęta szybko. O skutkach myślę później. Kieruję się emocjami. Ale w większości takich przypadków, takimi szybko podejmowanymi decyzjami wygrywałam.

A wiele razy się Pani sparzyła?
Tak, ale było ich mniej. Częściej podejmowałam dobre decyzje. A z tych, które z czasem okazywały się nietrafione, wyciągałam wnioski na przyszłość. Człowiek powinien uczyć się na swoich błędach. Ja wyznaję taką dewizę, że nigdy nie żałuję tego, co w życiu zrobiłam. Nie zadręczam się. Nie rozmyślam.

To ciekawe ma Pani podejście do życia: przynajmniej nie tłamsi Pani w sobie emocji, nie rozpamiętuje: "a mogłam to lepiej zrobić, a to inaczej". Tak się chyba łatwiej żyje. Człowiek się nie zamartwia.
Ja nie mogłabym normalnie żyć, gdybym każdą rzecz rozpamiętywała, dusiła w sobie, żałowała cały czas, że coś nie wyszło, że mogło być lepiej. A na dodatek, gdybym trafiła w internecie na komentarze na swój temat i bym się nimi przejmowała, to już byłaby tragedia.

Czyta Pani te komentarze frustratów, ten śmietnik na forach? Przecież to bagno, gdzie każdy, anonimowo, może pisać, co mu się podoba, obrażać.
Dlatego już nie czytam komentarzy w internecie. Nie warto. Wolę, jak mi mąż albo dzieci powiedzą, że coś było nie tak, że w czymś dałam plamę. Na szczęście są szczerzy i potrafią trafnie oceniać rzeczywistość. Niekiedy mówią; "Było super", ale i potrafią prosto w oczy powiedzieć gorzką prawdę. To w nich cenię.

Stara się Pani w życiu dokonywać rzeczy niemożliwych?
Tak (śmiech). Na przykład ostatnio, w wieku 42 lat, we-szłam na Giewont. Mam straszny lęk przestrzeni, ale postanowiłam, że pokonam go i wejdę na górę. Udało mi się, zdobyłam szczyt, ale już z zejściem było gorzej.

Trzeba było wzywać ratowników z Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego na pomoc?
Prawie (śmiech). Modliłam się w jednej intencji: żeby tylko mi się udało zejść. I zeszłam. Gdy byłam na dole, przyrzekłam sobie: "Nigdy więcej. Raz wystarczy".
A oprócz tego wejścia na Giewont, Beata Kempa planuje zrobić coś szalonego?
Może skok na linie z mostu (śmiech). I chciałabym przejechać się bolidem Formuły 1, oczywiście jako kierowca.

Ogląda Pani Roberta Kubicę?
Mąż ogląda, a ja tylko w tle słyszę ten straszny ryk silników, szum. Oglądanie wyścigów Formuły mnie nie kręci, ale bym pojeździła. Oczywiście na pustym torze, żebym nikogo nie uszkodziła.

Jest pani dobrym kierowcą?
Myślę, że tak. Prawo jazdy mam od 1983 roku. Bardzo dużo jeżdżę i jeżdżę bezpiecznie. Głównie z Sycowa, gdzie mieszkam, do Warszawy. Wolę samochodem niż samolotem. Bo mam lęk wysokości.

Boi się Pani latać samolotem?
Bardzo. Jak wchodzę na pokład, to już się trzęsę, a jak zamykają drzwi, to sobie myślę: "Chyba jestem nienormalna! Co ja zrobiłam? Dlaczego ja się dałam zamknąć w tej puszce? A jak spadniemy i się roztrzaskamy, to nas nawet nie zbiorą w jeden kawałek...". Totalna panika. Z podziwem patrzę na ludzi, którzy siadają w fotelach i czytają gazetę. Myślę sobie wtedy: "Jak oni mogą spokojnie czytać gazetę, kiedy my możemy w każdej chwili się rozbić"! Podczas lotu jestem bardzo, bardzo spięta i myślę, kiedy tylko wylądujemy. Nie wiem, co by się ze mną stało, gdyby samolot podczas lotu miał jakieś zawirowania, gdyby trafił na jakąś turbulencję. Dla mnie to byłby pewnie koniec świata.

Ale z tego, co Pani mówi, to stara się pokonywać swoje lęki: i weszła Pani na Giewont, i jednak lata samolotem.
Lęki to są wyzwania dla mnie. Muszę im stawiać czoła. Mam jeszcze sporo lęków do pokonania: na przykład lęk przed głupotą ludzką, ale tutaj walczę cały czas, w Sejmie (śmiech).

A takie typowo kobiece lęki: przed pająkami, przed myszami?
Oj, tak. Ale tutaj w walce zawsze mogę liczyć na męża. On mi przybiega z pomocą. Jest nieoceniony.

W aucie przyciska Pani gaz do dechy?
Staram się jeździć zgodnie z przepisami. Podkreślam: "Staram się" (śmiech), ale nie zawsze się to udaje, kiedy bardzo się śpieszę. Ale najważniejsze, co się tyczy jazdy samochodem: jestem wielkim wrogiem pijanych kierowców. Właśnie złożyłam projekt ustawy, która zaostrzy kary dla pijaków za kółkiem. Bo ile możemy słuchać, że w każdy weekend złapano kilkudziesięciu pijanych kierowców, że spowodowali wypadki, zabili ludzi... Trzeba położyć temu kres. Pijany kierowca - to potencjalny morderca.

Ta Pani zaciętość w stosunku do osób łamiących prawo wynika z tego, że przez wiele lat była Pani kuratorem sądowym? Napatrzyła się Pani przez te 15 lat na różne życiowe sytuacje, tragedie rodzinne?
Oj, tak. To była bardzo trudna i niebezpieczna praca. Polegała na nadzorowaniu osób, które weszły w konflikt z prawem: miały wyroki w zawieszeniu lub opuszczały zakład karny. Ta praca mnie zaprawiła w bojach. Niesamowicie. Pokazała mi inne życie, życie, którego nie znałam. Wtedy zobaczyłam, że byłam wychowywana pod kloszem. Że obok mnie jest inny świat, ludzie żyją zupełnie inaczej, mają straszne problemy, które mi się nawet w głowie nie mieściły: rozbite rodziny, biedne, poszkodowane dzieci. To mnie bardzo uwrażliwiło na przy-szłość, uwrażliwiło na ludzką krzywdę.

Na stronie internetowej Pani napisała: "mam mało czasu, ale staram się rozwijać swoje zainteresowania: literatura (...)". Jaka literatura?
Różna. Potrafię czytać wszystko, ale głównie książki historyczne. Teraz czeka na mnie książka z antytezami do "Kodu Leonarda da Vinci". Przeczytałam "Kod" i jako chrześcijanka z wieloma rzeczami intuicyjnie się nie zgadzam, a teraz chcę mieć twarde argumenty do dyskusji ze zwolennikami teorii i książki Dana Browna. A teraz staram się zmierzyć z twierdzeniem, że nauczanie Jana Pawła II to coś bardzo trudnego. Dlatego chcę się wgłębić w jego nauki, dobrze je zrozumieć, skupić na nich. To wielkie pokłady wiedzy: psychologicznej i filozoficznej.

A z takiej mniej poważnej, lekkiej literatury: Monika Szwaja...
... i Katarzyna Grochola. Pewnie, że tak. Właśnie się zabieram za jej "Kryształowego anioła". Cudownie pisze. I nie tylko dla kobiet. Ona jest też fajna dla wrażliwych facetów.

A kryminały?
Nie. Nie lubię. Ani czytać, ani oglądać. Może dlatego, że kryminalne sprawy mam w pracy.
To jakie filmy lubi Pani oglądać?
Kostiumowe. Bardzo. "Tudorowie", "Królowa Bona", "Czarne chmury", "Noce i dnie". Wszystkie, które pokazują przepiękne stroje, zamki, bogate komnaty. Może to mi się bierze z tego, że ja bardzo chciałam studiować historię.

To czemu poszła Pani na prawo i administrację?
Chyba przez delikatną namowę rodziców. Uważali, że dobrze by było, żebym poszła na prawo, bo potem będę miała w ręku dobry zawód, szanowany, i dobre pieniądze. Podchodzili do tych spraw racjonalnie: "Historię możesz sobie zrobić jako drugi kierunek, a poza tym na prawie i tak jest dużo historii" - mówili mi. Dałam się przekonać.

Dużo Pani czyta, a nie miała Pani ochoty sama napisać jakiejś książki?
Moja praca, ta dzisiejsza i ta poprzednia - kuratora - stępiła mój język literacki. Teraz posługuję się językiem bardzo urzędowym, politycznym. Pewnie gdybym napisała książkę, to krytycy nie zostawili by na mnie suchej nitki. Tego się boję i pewnie dlatego nie napiszę książki.

Trudno być jednocześnie i politykiem, i matką, i żoną?
Bardzo trudno. Trochę muszę być taką mamą na telefon - to jest bardzo niedobre. Najgorsze jest to, że tę rozłąkę z dziećmi bardzo trudno nadrobić. Staram się w weekendy cały czas poświęcać dla nich - ale wiem, że to im nie wynagrodzi tego, że mnie nie ma w tygodniu w domu. To bardzo boli. Dom i dzieci są na głowie męża, a ja z synem i córką "wiszę" godzinami na telefonie. Na szczęście dzieci mam już duże i rozumieją to. Wiem jedno: na pewno nie mogłabym być czynnym politykiem, gdybym miała malutkie dzieci. Nigdy w życiu.

Ma Pani jakieś zwierzęta?
Psa. 9-letniego wilczura. A teraz jestem przekonywana, żeby kupić drugiego pieska.

Niekiedy polityków porównuje się do różnych zwierząt: "waleczny jak lew", "uparty jak osioł"... Pani jak by siebie określiła?
Nie wiem. Czasami porównywano mnie do agresywnego psa...

Panią? Myślałem, że Jacek Kurski to bulterier.
Porównują mnie, porównują. Ale to pewnie dlatego, że umiem się... odgryźć (śmiech). Jedno jest pewne: jestem osobą bardzo zdeterminowaną, upartą. Jak sobie postawię cel, to muszę go osiągnąć.

Po trupach do celu?
Nie, aż tak to nie.

Beata Kempa ma jakieś wady?
Oj, dużo by wymieniać.

To chociaż jedną...
Mam zmienne nastroje: coś mam ochotę zrobić, a zaraz zmieniam zdanie i robię na odwrót. Mąż mówi na takie moje zachowanie: "atrakcje". No największa wada: to, że nie potrafię się ugryźć w język.

Walczy Pani z tym?
Staram się. Jak jestem wzburzona, to liczę do dziesięciu, zanim się odgryzę.

Julia Pitera powiedziała kiedyś o Pani: "Zmiana poselskiej ławy na scenę w przypadku pani Kempy nie byłaby taka zła. Mielibyśmy w końcu szansę na zwycięstwo w festiwalu piosenki w San Remo".
Pewnie jej chodziło o mój występ w teatrze Groteska w Krakowie. Co roku politycy są zapraszani do występu na deskach teatru w czymś, co się nazywa "Reality Szopka Szoł": śpiewają satyryczne teksty z życia polityki. Długo się nie dawałam namówić.

Co Panią przekonało?
Dwie rzeczy. Po pierwsze organizatorzy powiedzieli, że kiedyś proponowali Janowi Rokicie i odmówił - i co się z nim stało? Wyleciał z polityki (śmiech). Ale bardziej mnie przekonał drugi argument: na deskach teatru Groteska występował Karol Wojtyła. Wtedy się przekonałam.
__Trema była?
Bardzo duża. Musiałam zaśpiewać tekst satyryczny na melodię jednej z piosenek, które śpiewała Marlena Dietrich: "Ja jestem tylko po to, żeby kochać mnie, to tylko PiS wie i nikt więcej"... Bardzo trudny utwór. A na dodatek pełno ludzi na sali. Zmroziło mnie. "A jak zaczną gwizdać?" - zastanawiałam się.

I jak poszło?
Dobrze. Dostałam wielkie brawa.

Rzuca Pani politykę dla wielkiej sceny?
Niestety, za stara jestem (śmiech).

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Beata Kempa: "Ja jestem tylko po to, żeby kochać mnie" - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto