Z głośników słychać rytmiczny dźwięk – to tarantela, dziki włoski taniec, który według ludowych wierzeń był jedynym remedium na tajemniczą chorobę spowodowaną ukąszeniem pająka. Na proscenium tańczy aktorka (Sylwia Boroń), jej prowokacyjne ruchy imitują spazmatyczny stosunek seksualny. Nad nią, na kurtynie, dwie prawosławne ikony. Tak Cezary Iber zaczyna swój spektakl „Blanche i Marie"- mocnym akcentem.Już pierwsze minuty przedstawienia zapowiadają to, co czeka widza przez następne dwie godziny: walkę przeciwieństw. Mamy więc w spektaklu zderzenie sacrum i profanum, kobiecości i męskości, pasji i rozsądku, emocji i nauki – a wszystko rozpisane na cztery głosy: Blanche Wittman, Marii Skłodowskiej, Jeana Charcot i Zygmunta Freuda.
Iber wziął na warsztat dramat Pera Enquista, historię przyjaźni dwóch niezwykłych kobiet. Maria Skłodowska i Blanche Wittman spotkały się w Paryżu. Polka była wówczas uznaną badaczką, pracującą nad nowymi pierwiastkami, ikoną nauk ścisłych; Francuzka – najsłynniejszą pacjentką psychiatry Jeana Charcota, ikoną wariatek, „królową histeryczek", bohaterką pokazów, które co tydzień mogła oglądać ówczesna elita intelektualna, w tym m.in. Freud.
Reżyser serwuje nam rodzaj zbiorowej psychoanalizy czworga bohaterów. Umieszcza ich w ascetycznej, kubistycznej szarej przestrzeni i każe im rekonstruować swoje życia. W tle opowieści cały czas zaś przewija się pytanie o istotę miłości – choć wprost zadaje je wyłącznie Blanche. Nic dziwnego, że to właśnie ona wybija się na pierwszy plan. Anna Ilczuk kreuje postać francuskiej histeryczki oszczędnie, swoje kwestie wypowiada zwykle beznamiętnym tonem. Nawet gdy opowiada o zabiciu własnego ojca albo zwierza się ze swojej miłości do Charcota, robi to spokojnie, jakby cały czas myślami była gdzie indziej. Emocje wyraża przede wszystkim ciałem; konwulsyjnymi i prowokującymi pozami pyta, czym naprawdę jest miłość.
Maria (Marta Zięba) wydaje się być jej przeciwieństwem – pozornie skoncentrowana wyłącznie na nauce, w rzeczywistości zadaje sobie jednak to samo pytanie, przypominając o swoim romansie z Paulem Langevinem i upokorzeniach, jakie ją z tego powodu spotkały. Obie kobiety ostatecznie znajdują wyjaśnienie swoich niepowodzeń we własnej płci. „Nic takiego by się nie stało, gdybym była mężczyzną" – piszą na ścianach.
Nie zgadzają się z tym obserwujący obie kobiety psychiatrzy. Freud ironicznie i seksistowsko komentuje zachowania Blanche, a noblistkę traktuje z wyższością i pobłażaniem. Charcot (znakomity Wiesław Cichy) upatruje przyczyn histerii Blanche w jej zaburzonym układzie neurologicznym. Próbuje więc zbadać „niezbadany kontynent, jakim jest kobieta", zakochany we własnej pacjentce. Równocześnie kłóci się z Freudem, oskarżając go o brak naukowego podejścia". W rewelacyjnej scenie seansu „leczniczego" zmienia się wreszcie w Prospera mającego nieograniczoną władzę nad Blanche.
Nie ma wątpliwości – „Blanche i Marie" jest debiutem udanym. Iber ciekawie skontrastował postaci dramatu. Postawił przede wszystkim na oszczędność środków wyrazu i nienachalną symbolikę. Być może właśnie przez ten minimalizm pierwszej połowie spektaklu wyraźnie brakuje napięcia. Postaci prowadzą monologi i nawet przerywanie ich dobrymi wstawkami muzycznymi nie pomaga – dla widzów, którzy nie znają rzeczywistej historii Skłodowskiej i Wittman początek przedstawienia może być nużący i nieco przegadany. Spektakl spuentowany jest opowieścią Włoszki (ponownie Sylwia Boroń) ukąszonej przez pająka. To, co miało być klamrą, staje się jednak zbyt dosłownym zakończeniem, niepotrzebnym, łopatologicznym. Iber mógł zaufać inteligencji widzów – nic takiego by się nie stało.
Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?