MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Bronisław Cieślak - może podpisałem cyrograf

Ryszarda Wojciechowska
fot. Krzysztof Mystkowski
fot. Krzysztof Mystkowski
O tym, kiedy Pan Bóg pęka ze śmiechu i o różnicy między porucznikiem Borewiczem a detektywem Malanowskim, z Bronisławem Cieślakiem rozmawia Ryszarda Wojciechowska Znowu został Pan odhibernowany.

O tym, kiedy Pan Bóg pęka ze śmiechu i o różnicy między porucznikiem Borewiczem a detektywem Malanowskim, z Bronisławem Cieślakiem rozmawia Ryszarda Wojciechowska

Znowu został Pan odhibernowany. Tym razem w serialu o detektywie Malanowskim.
Może Pani nie uwierzy, ale mnie było całkiem dobrze w tej, jak Pani nazywa, hibernacji.

Nie jestem panem swego czasu - usłyszałam, umawiając się na rozmowę. Wygląda Pan na nieszczęśliwego z tego powodu, że znowu gra...
Wie Pani, to jest bardziej skomplikowane, niż się wydaje. Kiedyś popłynąłem z rybakami dalekomorskimi w rejs. Trochę się im przyglądałem. I widziałem, że oni, będąc w morzu, perwersyjnie wręcz tęsknią za domem. A kiedy są w domu, to ich ciągnie nad morze. Tak jest ze mną. Jestem tu, a chciałbym być tam. Ja zresztą temu dziwnemu rozdygotaniu losu przez całe lata podlegałem. I to mi widocznie weszło w krew.

Przez lata kręcił się Pan między dziennikarstwem, aktorstwem...
...i polityką, która się na parę lat w moim życiu przybłąkała.

To, co Pan wpisuje w rubryce zawód?
Nic, bo nie wypełniam takich rubryk. Ale jakbym musiał, to jednak dziennikarz.

Od lat niepraktykujący.
Znam i lubię takie powiedzenie, że dziennikarstwo to charakter, a nie zawód. A ja kolekcjonuję różne, życiowe przygody, oglądam życie z wielu stron. Myślę, że gdybym się skupił i pokonał w sobie lenistwo, mógłbym już to opisać w formie wspomnień.

Pana los dosyć bogato obdarował. Po pierwsze, to aktorstwo, ni z gruszki ni z pietruszki. Bez specjalnych starań. Trochę niesprawiedliwie.
Na los nie mam się prawa uskarżać. Co więcej - uważam, że w życiu liczy się amplituda zdarzeń. Źle jest wtedy, kiedy życie idzie nam gładko, jak po płatkach róż. I jeszcze gorzej, kiedy nam tylko płynie po cierniach. Smakowałem życia w eleganckich sferach. Ale też upadałem, na przykład handlując gumą do żucia w Domu Turysty. Mając już za sobą wielkie porywy popularności.

No to ma Pan prawdziwie show-biznesowy życiorys.
Wie Pani, pochodzę z takiej dzielnicy w Krakowie - teraz modnej, a przed laty szemranej - która nazywa się Kazimierz. Do szkoły podstawowej chodziłem z prawdziwymi zakapiorami. Dość szybko dzięki nim dojrzałem. Kiedy miałem trzynaście, czternaście lat wiedziałem już, że każdy z nas ma jedno życie. I co więcej, wiedziałem, że wbrew pozorom, nie musi być ono długie. Starałem się więc być człowiekiem aktywnym. Wiercącym się. W młodości szkoda mi było czasu na sen.

Co tak naprawdę zawdzięcza Pan porucznikowi Borewiczowi, poza popularnością i pieniędzmi?
Powiem Pani pyszałkowato, że my z Borewiczem nawzajem mamy sobie sporo do zawdzięczenia. To Borewicz sporo zawdzięcza Cieślakowi.

Zawdzięcza panu twarz...
Nie tylko. Krzysztof Szmagier pisząc cztery pierwsze odcinki "07, zgłoś się" nie znał mnie jeszcze. Ale potem, już kolejne, pisał pode mnie, można powiedzieć. Myśmy ten serial kręcili przez dwanaście lat. To nie przypadek, że Borewicz nie jeździł konno. Bo ja prywatnie nie umiałem. Za to często pływał, bo pływanie jest moją mocną stroną. Krzysztof Szmagier wykorzystał też historię mojego złamanego nosa. Odżywialiśmy się sobą nawzajem.

Można powiedzieć, że Borewicz ukradł Panu twarz. Bo teraz widz mówi Cieślak, a myśli Borewicz.
Ja nie mogę się na to skarżyć. Miało to parę niewygodnych konsekwencji. Bo robić za rozpoznawalną małpę nie jest wygodne. Ale coś za coś.

A teraz jest Pan detektywem Malanowskim w nowym serialu fabularno-dokumentalnym.
Ale to nie jest kontynuacja "07, zgłoś się". To nie jest ten sam facet, co Borewicz.

Tak jak Borewicz nie był Bondem.
Takie uogólnienia stosują jednak dziennikarze. Podczas zdjęć tłumaczyłem w mediach, że to inny gatunek serialu. I tak gadałem, gadałem. A potem szedłem do kiosku i kupowałem na przykład "Tele Tydzień". A tam na rozkładówce czytałem: wielki powrót porucznika Borewicza. Dzwoniłem do dziennikarza: Panie, czy pan oszalał? Przecież rozmawialiśmy. I wtedy słyszałem: A bo to jest nośne i się dobrze sprzeda. No więc jeżeli ktoś z widzów się rozczaruje, że Malanowski to nie Borewicz - trudno. Ja próbowałem być uczciwy.

Co ten Malanowski może Panu dać, poza powrotem na ekran telewizyjny?
Po jakimś czasie, kiedy odszedłem z Sejmu, zaangażowałem się w nowy projekt serialowy dla TVP. Nazywał się "Mrok". Jeśli prześledzi Pani historię upadku tego serialu, to dotknie prawdziwie mrocznej strony polskiej telewizji. Serial bowiem został zamówiony przez ekipę Jana Dworaka. Najpierw miało powstać osiem odcinków próbnych, a potem planowano kontynuację. Po pewnym czasie zmieniło się szefostwo telewizji. Przyszedł mój imiennik Wildstein. Jego miotła wymiotła ludzi Dworaka. I ich pomysły. Nowa ekipa nie bardzo wiedziała, co począć z nakręconym już "Mrokiem". Wyemitowano więc po dwa odcinki przez cztery wtorki, w tym samym czasie, kiedy Dwójka prezentowała "M jak miłość". No i skończył się "Mrok". Zabiła go miłość, można powiedzieć. Ale życie toczy się dalej.

I Pan się obraził?
Nie, pojechałem wiosną zeszłego roku na trawkę. Do swojej wsi ze stuletnim domem. Tam sobie siedziałem jak u Pana Boga za piecem. Chodziłem z psem na spacery. I naprawdę było mi dobrze. Tyle tylko, że na mojej działce, na tych krzakach i drzewach rośnie wszystko, co Pani chce, z wyjątkiem pieniędzy. Zgłosił się producent "Malanowskiego i partnerów". A ja przystałem na pomysł.

Jak się gra w takim serialu fabularno-dokumentalnym?
Ten gatunek został ochrzczony nazwą docu crime. Nie jestem człowiekiem, który ma prawo uważać się za zawodowca. Nie kończyłem stosownych szkół. Nie mam dyplomów aktorskich. Ale po 30 latach pracy na planie w różnych filmach nie mogę udawać, że jestem kompletnym naturszczykiem. Znam zasadę polegającą na tym, że aktorzy w dobrym partnerstwie nawzajem się niosą. Nic tak nie winduje w górę sceny jak doskonały partner, na przykład Piotrek Fronczewski. A w "Malanowskim..." grają ze mną tylko amatorzy.

Mamy teraz jakiś wysyp amatorstwa.
Dla mnie to fantastyczne doświadczenie obserwować te setki ludzi mających aspiracje aktorskie. Są firmy castingowe, które tworzą całe katalogi amatorów. Chce Pani człowieka z garbem na lewej łopatce albo młodego, szczerbatego? Proszę bardzo...

Wszyscy marzą o sławie. To słowo wytrych w naszych czasach. Sława...
Niemniej z amatorami gra się trudno. I tyle. Na dodatek scenariusze takich półgodzinnych opowiastek są często pisane na skróty. Jeśli Pani wejdzie do internetu i wystuka: Sławomir Borewicz, to o tym facecie dowie się Pani wszystkiego. Skąd się wziął, a także o tym, że jego babcia rąbała drzewo na Syberii, jakie języki znał i że miał kiedyś żonę. A o Malanowskim? Obejrzy Pani 50 odcinków i zapyta mnie - kim jest ten facet, poza tym, że goni złodziei. Tu nie ma czasu na rzeźbienie niuansem sylwetek.

Podobno nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Ale to nie dotyczy tych, którzy już pływali w polityce, jak Pan. Ciągnie do parlamentu?
Nie.

Słowo oficera? Słowo Borewicza?
Hamletyzuję w różnych sprawach. Ale moja ośmioletnia przygoda z polityką jest definitywnie zamknięta. I nikt nie namówi mnie do ponownego startu w jakichkolwiek wyborach.

Ale tam jest przyzwoita łąka z pieniędzmi.
Boże święty, ja się mogę oczywiście zaklinać, że nie o to mi szło. Pani ma prawo nie wierzyć. Ale pieniądze nie są w tym wszystkim najważniejsze. Gdyby to się tylko sprowadzało do pieniędzy, to pożal się Boże z tą całą naszą polityką.

I pożal się Boże.
Świętej pamięci Gustaw Holoubek powiedział mi przed laty: Kiedy słyszę, jak ci twoi polityczni koledzy mówią "polska scena polityczna", to się wściekam. Bo ja jestem aktorem i dla mnie scena jest słowem śmiertelnie poważnym. Może powiedz tym swoim kumplom, żeby raczej mówili estrada. I to jest trafna anegdota, moim zdaniem. Bo ta nasza polityka to jest dopiero amatorstwo.

Czy teraz sypią się propozycje grania?
Ten serial o Malanowskim to tak zwany format, kupiony w Niemczech. I tam jest realizowany już od sześciu lat. Podpisując umowę z firmą produkującą go, zastanawiałem się, czy to nie jest cyrograf na życie. A czy jeszcze w czymkolwiek innym zagram? Nie potrafię na to odpowiedzieć. Więc co tu planować. Znam taki żart. Wie Pani, kiedy Pan Bóg pęka ze śmiechu?

Nie.
Kiedy słyszy, jak ludzie planują. Patrząc wstecz na swoje życie, wiem jedno - naprawdę nie zaplanowałem tego, że będę filmowym wykonawcą, żeby nie powiedzieć artystą (śmieje się). To, że znalazłem się w Sejmie - też nie było jakoś szczególnie planowane. Może powiem coś niepedagogicznego. Dzieci uczone są w szkole, że człowiek jest kowalem swego losu. A ja wiem, że przypadek w życiu odgrywa ogromną rolę. Najdziwniejsze jest to, że ten przypadek z reguły trafia nieprzypadkowo.

Bronisław Cieślak (1943). Najpierw był dziennikarzem radiowym i telewizyjnym, a potem stał się bożyszczem małego ekranu. Przez dwie kadencje był posłem do Sejmu (SLD). Aktorem został przez przypadek. Wielką popularność przyniosła mu rola porucznika Borewicza w "07, zgłoś się". Wcześniej grał inżyniera Zawadę w "Znakach szczególnych". Cieślaka można też było oglądać w "Kung-Fu", w "Latających machinach kontra Pan Samochodzik", w serialach: "Tak czy nie?" oraz w "Świecie według Kiepskich", a od 9 lutego występuje jako detektyw Malanowski w polsatowskim serialu "Malanowski i partnerzy".

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Ewa Swoboda ze swoją Barbie!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto