Byłem dzieckiem... byłem i starszym [cz. 101]
W styczniu nadeszła sroga zima. Przez dłuższy czas utrzymywały się "syberyjskie" mrozy. Chodziliśmy na wydziały ubrani w grube swetry, zakutani w kufajki, z czapkami-uszankami na głowie. W budynkach było ciepło, więc nie marzliśmy przy pracy. Jeżeli jednak naprawa wypadła na świeżym powietrzu, to klękajcie narody! Świeże to ono było. Tyle że był to jedyny plus. Cała zaś praca... elektryk nic nie naprawi ani nie wymieni w rękawicach na dłoniach. Niestety. Trzeba było pracować gołymi rękoma. Kilka minut i były już zgrabiałe. Przerwa na rozgrzanie dłoni i od nowa.
To była mordęga. Kto nie wierzy, niech poczeka aż nadejdą co najmniej 10-stopniowe mrozy, i popracuje wtedy kilka minut narzędziami. Poodkręca śrubki, spróbuje wygiąć i wymienić przewód elektryczny. Do tego większość przewodów była wtedy jeszcze z bardziej kruchego aluminium a nie miedzi. Łatwo więc przy naprawie pękały.
Po każdej takiej pracy na zewnątrz, mieliśmy dosyć i z utęsknieniem czekaliśmy na zelżenie mrozów. Dlatego z zazdrością i podziwem patrzyliśmy w te dni na zakładowego malarza - 150 kilo żywej wagi, dłoń jak bochen chleba i...chyba był nieczuły na mróz albo receptory czuciowe mu nie działały. My chodziliśmy okutani po czubek nosa. On zaś spacerował z drabiną i sprzętem malarskim między wydziałami w koszuli lub samym podkoszulku. Dosłownie! Kiedy pierwszy raz zobaczyłem to „dziwo", wprost oniemiałem. To był widok! Ja zakutany, dodatkowo szalikiem obwiązałem twarz, bo oprócz mrozu zacinał lodowaty wiatr. A on szedł z naprzeciwka w zwykłym podkoszulku i jeszcze pogwizdywał! Widok, który każdego mógłby zamienić w sopel lodu... a przecież nie był Sybirakiem z urodzenia! Wystarczyło jednak spojrzeć na jego potężną posturę. To 150 kilo, w tym wiele tłuszczu, tak trzymało ciepło...
Krótko po tym pierwszym spotkaniu, malarz niespodziewanie pojawił się u nas w warsztacie. Dostał zlecenie odmalowania naszej podstacji transformatorowej. Pomieszczenie to w zimie bardzo lubiliśmy, ze względu na panujące w nim przyjemne ciepło. Do pomocy i dla bezpieczeństwa malarza (z obu stron korytarzyka pracowały pod napięciem transformatory), szef wyznaczył mnie. Byłem bardzo zadowolony. Zawsze co ciepełko to ciepełko; nie musiałem chodzić przez dwa dni na awarie...
Byłem dzieckiem... byłem i starszym [cz. 103]
Wszelkie prawa zastrzeżone.Podobieństwo do osób, miejsc i zdarzeń może być przypadkowe.
Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?