Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

- Chcę grać to co lubię - mówi sieradzanin Maciej „Błona” Błoński z thrashmetalowego Redback

Paweł Gołąb
Fot. Paweł Gołąb
Rozmowa Maciejem „Błoną” Błońskim, sieradzaninem, muzykiem krakowskiego zespołu thrashmetalowego Redback.

Ten rok jest dla Ciebie chyba szczególny. Minęło właśnie 30-lecie thrash metalu, a Redback doczekał się prawdziwego płytowego debiutu „Path of life”. Dalej więc mocno hołdujecie temu gatunkowi. Po tak długim czasie pozostało w nim jeszcze coś do odkrycia?
- Już kiedyś stwierdziłem, że w swojej muzycznej pasji nie zamierzam niczego odkrywać, chcę po prostu czerpać pełnymi garściami z tego co jest. Po swojemu, dlatego staram się chociażby o to, żeby mój wokal był charakterystyczny. Ale niczego na nowo nie odkrywam, bo przy tylu zespołach, które przewinęły się w thrashu faktycznie niczego się nie da. Chcę więc zwyczajnie grać to, co lubię.
Dla przyjemności?
- Tylko i wyłącznie. Jako zespół jesteśmy po trochę agencją charytatywną. Gramy za przysłowiowe piwo, bo takie są warunki w Polsce, że z reguły występuje się za zwrot kosztów, więc…
Z drugiej strony jednak pewnie macie misję? Jeździcie i gracie przecież chyba i po to, by wasz ulubiony gatunek muzyki nie zniknął?
- Nigdy nie zapominamy, że jest ktoś z drugiej strony sceny. I cieszy nas, że na koncerty przychodzi dużo ludzi nie tylko tych starszych, ale i młodych. Robimy to dla siebie, ale to, że ktoś nas słucha, też oczywiście ma znaczenie.
Od lat w tym szeroko pojętym rockowym światku narzeka się, że z tym graniem w Polsce nie jest łatwo. Ale jak widać zapotrzebowanie i na te mniej przebojowe dźwięki jednak jest?
- Dostajemy niejeden taki sygnał. Po wydaniu płyty mieliśmy taki nawet z Rosji. Pojawiła się propozycja, żeby zagrać tam trzytygodniową trasę. Niestety, nie udało się z różnych przyczyn, ale to było miłe zaskoczenie. Generalnie nie gramy dużo, bo każdy ma swoje życie prywatne czy zawodowe i nie wszystkie rzeczy jesteśmy w stanie pogodzić. Tym bardziej każdy sygnał świadczący o zainteresowaniu cieszy.
Jak wygląda tworzenie materiału w Redback? Co jest dla Was w tym procesie najważniejsze?
- Układam numery i piszę teksty, co nie oznacza, że zamykam się na propozycje innych. Drugi gitarzysta Kantor, który jest w zespole, ma zupełnie inne podejście i razem znakomicie się uzupełniamy. Nie toczymy wojen, jest pełna demokracja, jeśli więc przyniosę jakiś pomysł czy gotowy kawałek i usłyszę, żebym dany riff uprościł czy wywalił, to ja się z tym zgadzam, bo zwyczajnie mogę mieć spaczone spojrzenie na swoje dzieło. On dokłada swoją cegiełkę, co otwiera kolejne drzwi w kierunku dobrego utworu. Szukamy złotego środka, nie upieramy się, że wszystko jest z góry założone i nie może być inaczej. Jesteśmy zespołem w pełnym znaczeniu tego słowa. Słuchamy też uwag perkusisty czy basisty. Jeśli zaproponują, że warto byłoby coś zmienić, to próbujemy i potem odsłuchujemy, Jeśli wszystko dobrze zagra, jest to przyjęte.
„Path of life” to Wasz pełnoprawny debiut. Wcześniej była demówka. Patrząc na te dwa materiały w tej samej stylistyce - jaki macie patent, żeby następca się jednak wyróżnił?
- Kawałki z naszej demówki znalazły się na „Path of life”, ale zostały zagrane trochę zagrane inaczej. Staraliśmy się, żeby na krążku panowała różnorodność, nie było jedno tempo, jeden rytm. Po to, by ktoś słuchając wiedział, że to pierwszy, drugi czy dziesiąty kawałek, a nie wciąż ten sam. I w tej różnorodności jest chyba ten patent. W muzyce musi się coś dziać, musi być ciekawie, a nie na zasadzie „zwrotka-refren, zwrotka-refren, dziękujemy i do widzenia”. Tak się tworzy muzykę popową, choć szczerze mówiąc nie wiem, bo nigdy za taką się nie zabrałem.
Jakie zadanie stawiacie przed swoją płytą? To ma być tylko wizytówka i satysfakcja dla Was samych czy jednak i próba zaistnienia za jej sprawą szerzej?
- I jedno i drugie. Gdy tylko ochłonęliśmy po wydaniu tej płyty, ruszyliśmy z promocją. Zajęliśmy się wysyłką, nawiązujemy kontakty, szukamy miejsc do koncertów. „Path of life” na pewno otwiera nam wiele drzwi, bo mamy wreszcie coś konkretnego w ręku. Coś, czym jesteśmy w stanie się pochwalić nie kończąc na obiecankach.
Z promocją „Path of life” trafiliście ponownie do Sieradza grając w klubie Prorock. To Twoje rodzinne miasto, więc to pewnie i sentymentalny powrót?
- Uwielbiam tutaj występować. Gdy mogę w Sieradzu zagrać, a do tego popatrzeć na te wszystkie znajome twarze, których nie widziało się latami, to jest to super fajne uczucie. Z drugiej strony mam zawsze trochę stres przed takimi koncertami. Nie ma co ukrywać, że zespół Nameless, w którym grałem niegdyś w Sieradzu, miał renomę i nie chciałbym tego teraz zepsuć.
Nameless doczekał się statusu kultowej kapeli sieradzkiego metalu. Gdybyś miał porównać tamten zespół, a swój obecny to…
- My gramy na pewno ciężej, tamten skład był bardziej heavy, my gramy thrash, który cały czas chodził mi po głowie i chyba już zostanie. To były też inne czasy, ale ten wspólny pierwiastek w postaci chęci wspólnego grania był ten sam.
W historii Redback pojawi się cover Nameless?
- Był już taki plan i chęć nagrania sztandarowego kawałka, czyli „Bezimiennego”, ale nie udało się go do tej pory zrealizować. Kto wie, może następnym razem. Chciałbym to zrobić, bo to fajowe wspomnienie i pewnie łezka by mi się w głowie zakręciła.
Redback to skład sieradzko-krakowski, bo tak się złożyło, że masz w zespole u boku jeszcze jednego człowieka z Sieradza. Patrząc humorystycznie od tej strony, z kim się lepiej dogaduje: z sieradzaninem czy krakusami?
- W takich kategoriach nawet tego nie rozpatruję. Ja i perkusista Wiktor jesteśmy z Sieradza, Kantor jest z Krakowa, a nasz basista Grzegorz mieszkał przez wiele lat pod Wawelem, ale wrócił do swojego Buska-Zdroju. Tak na dobrą sprawę łączą nas więc aż trzy miasta, ale tym bardziej nie ma więc pod tym względem żadnych podziałów.
Jest płyta i dogadujący się skład. No i pewnie dobra zabawa muzyką. A jest też nadzieja, żeby poszło to dalej?
- Patrzę na to na trzeźwo – po prostu chciałbym grać dobre koncerty. Liczę, że ta płyta pozwoli nam zagrać jako support przed wieloma innymi zespołami. Ale już teraz pracujemy nad nowym materiałem. Ten nagrywaliśmy bardzo długo, własnym sumptem, przy pomocy przyjaciół i pożyczonego sprzętu, staraliśmy się więc wykorzystać czas maksymalnie. Powstało dużo kawałków i już w tym momencie mamy połowę materiału na kolejną płytę. Lecimy więc dalej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sieradz.naszemiasto.pl Nasze Miasto