W „Jądrze ciemności” kolonialna Afryka jest rewersem bogatej Europy. Cywilizowani biali trzymają pod butem czarnych i ciemnych. U Moniki Strzępki (reżyseria) i Pawła Demirskiego (scenariusz) XIX-wieczny kolonializm przeplata się ze współczesnym postkolonializmem. Kiedyś byli biali panowie, dziś są wielcy prezesi. Mimo że minęło ponad sto lat, problemy zapisane przez Josepha Conrada wciąż są aktualne. Uciskane są nie tylko biedniejsze kraje, ale także pracownicy korporacji, a nawet dzieci - przez wyrodne matki. Problem pozostał, tylko dziś jest ubrany w eleganckie garnitury, a tortury zastąpiono gnębieniem psychicznym. W skrócie: bogaci się bogacą, biedni biednieją.
Lewicowy sznyt - charakterystyczny dla Strzępki i Demirskiego - został utrzymany. Tym razem na rewolucję nie ma szans. Rozwarstwienie jest zbyt głębokie, a równość jest jedynie marzeniem. Problem w tym, że spektakl „Ciemności” kończy temat na surowej i strasznej diagnozie. Po pół godziny wiemy już, że historia zatoczyła koło. Problem kolonializmu nie został przepracowany, a kłopoty będą się tylko nawarstwiać. Z poczuciem zażenowana z własnej kultury oglądamy kolejne sceny. Przekonani, że jest źle. Niestety spektakl urywa się nie dając żadnej nadziei. W „Ciemności” nie znajdziecie katharsis.
Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?