Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Cuda we wsi Frankensteina

Dorota Abramowicz
Fot. archiwum prasowe SAS
Fot. archiwum prasowe SAS
Duninowo to z pozoru jedna z wielu podobnych popegeerowskich wsi, jakich nie brak w okolicach Słupska. A jednak zarówno jego historia, jak i jego teraźniejszość, czynią zeń miejsce wyjątkowe. W Duninowie pachną lipy.

Duninowo to z pozoru jedna z wielu podobnych popegeerowskich wsi, jakich nie brak w okolicach Słupska. A jednak zarówno jego historia, jak i jego teraźniejszość, czynią zeń miejsce wyjątkowe.

W Duninowie pachną lipy. Ta, stojąca tuż przy kościele, z obciętymi konarami i i figurką Matki Boskiej umieszczoną w pniu, może mieć nawet 600 lat. Niewykluczone, że jest starsza od słynnej, 525-letniej lipy ze wsi Cielętniki na Śląsku, którą uważa się za najstarszą w Polsce. Zapach odurza, a ja czuję się jak łakomczuch w sklepie z łakociami. Kuszą mnie najróżniejsze smakowite historie, nie wiem od której zacząć. Czy od tej o polskim współlaureacie Nagrody Nobla, który zachwycił się wykorzystaniem przez miejscowego proboszcza energii, płynącej z ziemi? A może od proroczego snu narzeczonej Piotra Gudela, dzięki któremu udało się odnaleźć ukryte w organach stare księgi? Jest jeszcze mniej radosna opowieść o okrutnym dziedzicu Frankensteinie, który rabował podróżnych, lub o Wilku Krummelu, który zabił księdza przy ołtarzu. I całkiem przewrotna historia o złodziejach, którzy uratowali od zniszczenia zabytkową ambonę.
Nowoczesność, historia i cuda mieszają się z całkiem zwykłą opowieścią pani Marianny, która w 1946 roku przyjechała z kieleckiego do podsłupskiej wsi. I mówi: - Życie tu jest całkiem zwyczajne...

Energia spod ziemi

Profesor Dariusz Butrymowicz z Instytutu Maszyn Przepływowych PAN w Gdańsku ma 40 lat, mnóstwo wiedzy i pasji. Jako wiodący autor raportu Międzynarodowego Zespołu do spraw Zmian Klimatu (IPCC) został uhonorowany dyplomem za znaczący wkład w uzyskanie Pokojowej Nagrody Nobla 2007. Profesor otwarcie przyznaje, że jest zafascynowany Duninowem, wsią położoną niedaleko Ustki. Wsią z bogatą historią, kilkoma zabytkami, garbem popegieerowskim, a przede wszystkim - z budynkami ogrzewanymi energią odnawialną.
- Organizuję dla swoich studentów wyjazdy naukowe w teren, szukamy miejsc, gdzie wykorzystuje się niekonwencjonalne źródła energii - mówi profesor Butrymowicz. - W Duninowie trafiłem na schronisko młodzieżowe, średniowieczny kościół i plebanię ogrzewane energią płynącą z ziemi i energią słoneczną.

Tuż przy zabytkowych budynkach gospodarczych, zaadaptowanych na schronisko, przypominające średniej klasy hotelik dla 50 osób, rozciąga się pokryte murawą boisko. Pod murawą, na głębokości półtora metra biegną rury, wypełnione freonem. Rury mają trzy i pół kilometra długości i prowadzą do piwnicy pod plebanią, gdzie procesem ogrzewczym steruje skomplikowana maszyneria. Inwestycja nie była tania, ale pomogli fundusz ochrony środowiska i hojni sponsorzy.
- Nic by z tego nie wyszło, gdyby nie miejscowy proboszcz, ks. Jerzy Wyrzykowski - opowiada profesor. - To wyjątkowy człowiek! Przyjmuje u siebie dzieci z Białorusii, organizuje obozy Oazy, remontuje zabytki, szuka śladów historii. Warto pokazać takiego człowieka światu.
Słucham profesora i myślę: Pasjonat spotkał pasjonata.

Im dalej od Duninowa, tym głośniej o księdzu Jerzym. Australijska, Niezależna Fundacja na Rzecz Wspierania Kultury Polskiej POLCUL, przyznała mu przed czterema laty nagrodę. W uzasadnieniu zacytowano słowa Szekspira: "Nie ma takiej fantazji, której wiara i rozum ludzki nie zdołałby przekształcić w rzeczywistość".
Ksiądz pieniądze z nagrody przeznaczył na sfinansowanie wyjazdu wiejskich dzieci do Rzymu.

Sen narzeczonej pana Piotra od organów

Ksiądz Jerzy - dotychczas wikary w Słupsku - przyjechał do Duninowa w styczniu 1982 roku. Ostra zima, pierwsze tygodnie stanu wojennego. Okoliczności były nadzwyczaj smutne - 1 stycznia zmarł pierwszy, wieloletni proboszcz tutejszej parafii, ks. Józef Czerkies.
- Umarł z rozpaczy - mówi ks. Wyrzykowski, spoglądając na usytuowany tuż przy kościele grób poprzednika. - Kościół się walił, dach zapadł do środka, zabytkowemu obiektowi groziła poważna katastrofa budowlana. Organista uciekł, cmentarz zarósł drzewami i krzakami.
Parafia była uboga. Zmarły ksiądz leżał na drzwiach, nie było go nawet w co do trumny ubrać. Brakowało benzyny, jedzenie było na kartki. Pogrzeb udało się zorganizować dopiero po dziesięciu dniach. Na pogrzebie pojawiła się para osobliwych gości: Piotr Gudel, konserwator organów z Sopotu wraz z narzeczoną.

Duninowie na "organowej" mapie świata było niegdyś ważnym miejscem. To tu w 1859 r. powstał znany w całym Cesarstwie Niemieckim, a także w Rosji i w Afryce Wschodniej warsztat Christiana Volknera, producenta organów. Gudel przyjechał jednak nie z powodu zabytkowego instrumentu. Sprowadził go tu... sen narzeczonej.
Narzeczona w noc sylwestrową z 1981 na 1982 r. wyśniła księdza. Nieznajomy, stary człowiek w podniszczonej sutannie prosił o pomoc. Opowiedziała o śnie Piotrowi, razem poszli do znajomego prałata w Słupsku, by mu o tej dziwnej i sugestywnej wizji opowiedzieć. Usłyszeli, że poprzedniej nocy zmarł stary ksiądz w Duninowie. Uznali, że powinni wziąć udział w jego pogrzebie.
- To był cud - jest dziś pewien ks. Wyrzykowski. - Podróże w tamtych dniach nie były łatwe. Wszędzie posterunki wojskowe, sprawdzanie dokumentów. Kiedy trochę na piechotę, trochę okazją, młodzi dotarli do Duninowa. Kobieta w zmarłym proboszczu rozpoznała księdza z sennej wizji. A pan Piotr, widząc organy w zdewastowanym kościele poprosił, bym zlecił mu ich remont. Czuł, że przez ten sen, ksiądz Czerkies coś chciał im przekazać. Nie było mnie stać na taki wydatek, ale zgodziłem się, by Gudel obejrzał organy.

Gudel odsunął deski. Za rzędem piszczałek leżały trzy stare, dobrze zachowane księgi, dokumentujące historię kościoła. Jak się okazało poświęcono go 25 czerwca 1374 roku. Wybudowany w stylu gotyckim na fundamencie z polnych kamieni, po latach dopiero przebudowany został na barokowy.
- Wcześniej myślano, że kościół jest o dwieście lat młodszy - mówi proboszcz Wyrzykowski. - Księgi udowodniły, że jest to obiekt klasy zero, który bezwzględnie należy odnowić. W ten sposób ksiądz Czerkies, już po śmierci, przyczynił się do uratowania swojego kościoła.

Łapanka na rowerzystów

Ale to ratowanie nie było wcale takie proste. Pieniędzy - jak zwykle - brakowało. Chętnych do pracy społecznej na rzecz parafii także. Ludzie, którzy nie żyją na danej ziemi z dziada pradziada, odczuwają znacznie mniejszy zapał do pracy na rzecz wspólnoty. A współcześni duninowianie przywędrowali tu dopiero po wojnie z kieleczczyzny i zabuża.
- W 1946 roku całe wsie przyjeżdżały z kieleckiego - wspomina Marianna Jaskólska, mieszkająca od kilkudziesięciu lat w starym domu z czerwonej cegły. - Nam nikt niczego za darmo nie dawał. Musieliśmy wykupić nasze domy, pracować na ziemi. Stary ksiądz Czerkies biedny był, ale nigdy nie zdarzyło się, by na kolędzie nie poczęstował dzieci cukierkiem. Kiedy przyszedł proboszcz Wyrzykowski, wszystko było w ruinie. Nie miał gdzie spać, z kościoła zostały same mury. No i wziął się do roboty. Miał sposób: wychodził na drogę i łapał przejeżdżających rowerami ludzi. Jak człowiek był po piwie, to jakby chętniej dał się namówić.

Aby zachęcić wiernych do większej identyfikacji z parafią i jej sprawami, zaczął też organizować pielgrzymki. Większość mieszkańców wioski wcześniej nie podróżowała nawet poza granice powiatu. A tu nagle - Rzym, Compostella, Lourdes, spotkania na prywatnych audiencjach z Ojcem Świętym. Świat, stojący otworem. Zachwycone dzieci wracały z podróży, a rodzicom było już wtedy trudno odmówić pracy na rzecz Kościoła.
I tak konsekwentnie, krok po kroku, świątynię odremontowano.

Wilk siecze proboszcza

Kolejną pasją proboszcza było poszukiwanie informacji o dziejach parafii.
Najstarsze zapiski o Duninowie pochodzą z 1337 r., kiedy to po raz pierwszy opisano wieś w umowie słupskich radnych ze Święcami.

W kronikach kościelnych zachowała się legenda z czasów przed reformacją, w której występuje niejaki Wilk Krummel, miejscowy dziedzic i wyjątkowy raptus. Wilk zdenerwował się na widok starszej kobiety, którą ksiądz odesłał od ołtarza, bo w ofierze przyniosła do kościoła zaledwie trzy jajka. Wpadł więc Wilk do świątyni i zabił proboszcza przy ołtarzu. W ramach pokuty musiał potem nieco swych dóbr oddać Kościołowi, a następnie udać się boso na piechotę do Rzymu.

Legendą nie jest natomiast informacja o pielgrzymach z całej Europy, przechodzących przez Duninowo do sanktuarium na górze Rowokół. Tamtejsze sanktuarium Maryjne było bowiem jednym z niewielu miejsc, gdzie - za zgodą papieża - odpuszczano możnym i sławnym rycerzom grzech zabójstwa.

Legendą nie jest też opowieść o przedstawicielu rodu, którego nazwisko dziś znane jest nie tylko miłośnikom horrorów.

Ksiądz Wyrzykowski prowadzi mnie na północną stronę świątyni, gdzie obok kościelnych murów leży rozbita na pół płyta nagrobna Otto Frankensteina i jego żony Ulriki. Płytę rozbili, szukając skarbów, żołnierze zwycięskiej Armii Czerwonej.
- Ów Frankenstein żył z napadania na podróżnych, przejeżdżających w pobliżu jego włości. Grabił, mordował. Wieść o tym rozniosła się po okolicy i wędrowcy omijali te ziemie. Wtedy żądny pieniędzy dziedzic najechał siostry Norbertanki w Golęcinie. Niewiele źródeł wspomina o tym wydarzeniu...

Ksiądz potrafi godzinami opowiadać o historii. O kościelnej wieży, która służyła żeglarzom jako latarnia morska. O gotyckim dzwonie. O stojącym obok kościoła obelisku, poświęconym bohaterom wojny trzydziestoletniej. O pobliskiej Górze Polanowskiej...
- Niemiecka historia - macha ręką jeden ze starszych mieszkańców wsi. - Nikt z nas się tym nie interesował.

Błogosławiona wina

Lekceważenie historii, a nawet niszczenie jej materialnych śladów, może przynieść - paradoksalnie - pozytywne skutki.
Święty Marek, Łukasz, Mateusz i Jan - czterej ewangeliści wspierają barokową ambonę z XVIII wieku, stojącą wewnątrz duninowskiego kościoła. W latach osiemdziesiątych do świątyni weszli złodzieje. Brutalnie wyrwali figurki świętych, łamiąc im ręce, a Aniołowi towarzyszącemu ewangelistom połamali skrzydło.
- Powiadomiliśmy milicję, informacja o kradzieży dotarła także do słupskiego wojewódzkiego konserwatora zabytków oraz do wszystkich antykwariuszy w okolicy - wspomina proboszcz.

Minęło trochę czasu. Nadzieja na odzyskanie zabytkowych figurek malała z każdym tygodniem. Aż tu pewnego dnia konserwatora zabytków odwiedził pewien znany antykwariusz. Porozmawiał na różne, ważne tematy, pożegnał się i wyszedł.

Po jego wyjściu w korytarzu konserwator odnalazł worek postawiony przy ścianie. A w nim - troskliwie zawinięte figurki barkowych świętych. Obyło się bez intensywnego śledztwa i szukania winnych. Przy okazji jednak konserwator kazał dokładnie obejrzeć specjalistom postacie ewangelistów. Okazało się, że figurkom, tak jak i całej zabytkowej ambonie grozi zniszczenie - po cichu zjadały ją kołatki. Ambonę uratowano przed niechybnym zniszczeniem, przeprowadzając renowację, kołatki wytępiono. A ksiądz Wyrzykowski, wspominając czyn złodziei, mówi dziś: Błogosławiona wina.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto