Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Do Polski przestał płynąć rosyjski gaz

Jakub Mielnik
Dziś rozstrzygną się losy wojny gazowej Rosji z Ukrainą. Konflikt dotknął już połowę krajów UE, w tym także Polskę. Wczoraj Władimir Putin zdecydował o zamknięciu dostaw gazu dla europejskich odbiorców, do których ...

Dziś rozstrzygną się losy wojny gazowej Rosji z Ukrainą. Konflikt dotknął już połowę krajów UE, w tym także Polskę. Wczoraj Władimir Putin zdecydował o zamknięciu dostaw gazu dla europejskich odbiorców, do których surowiec płynie tranzytem przez Ukrainę.

- Nie wznowimy dostaw, jeśli na granicy Ukrainy i Rosji nie pojawią się obserwatorzy z UE - ogłosił wczoraj premier Putin. Właśnie ich misji ma być poświęcone spotkanie przedstawicieli Gazpromu i ukraińskiego Naftohazu, które rozpoczyna się dziś w Brukseli.

Obie strony sporu zgadzają się na monitoring. Chce go też Unia, która dotąd wzbraniała się przed zajęciem stanowiska w sprawie trwającego od początku roku konfliktu Moskwy i Kijowa. Doprowadził on wczoraj do odcięcia Europy od tranzytu rosyjskiego gazu przez Ukrainę. Płynie tamtędy aż 80 proc. surowca kupowanego od Gazpromu w Unii.

Wczoraj po południu szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski zadzwonił do szefa MSZ Rosji Ławrowa i wicepremiera Ukrainy Niemirii. Sikorski starał się wysondować nastawienie obu rządów przed dzisiejszym spotkaniem w Brukseli.

- Są powody do ostrożnego optymizmu, strony sporu mają znacznie bardziej zbliżone stanowiska, niż wynika to z medialnych relacji - mówi nam Piotr Paszkowski, rzecznik polskiego MSZ. Jednocześnie z rozmowami w Brukseli z inicjatywy premiera Donalda Tuska dziś w Bratysławie planowany jest nadzwyczajny zjazd szefów państw grupy wyszehradzkiej. Premierzy Polski, Czech, Węgier i Słowacji nieprzypadkowo wybrali na miejsce zjazdu stolicę Słowacji. Kraj ten jest całkowicie uzależniony od dostaw z Rosji. Od dwóch dni panuje tam stan wyjątkowy w przemyśle w związku z odcięciem dostaw przez Ukrainę.

Unia ma niewielkie możliwości nacisku na Rosję. Na Wspólnocie mści się brak wspólnej polityki energetycznej, której wprowadzenia domaga się Polska. - Obecnie solidarność energetyczna jest jedynie polityczną deklaracją bez żadnych regulacji - mówi Jacek Saryusz-Wolski, szef Komisji Spraw Zagranicznych Parlamentu Europejskiego.

W obliczu zagrożenia bezpieczeństwa energetycznego nie tylko Polski, ale i całej Unii szczególnie dotkliwy wydaje się brak traktatu lizbońskiego, który wprowadza zasadę solidarności energetycznej w obieg prawny UE. Wprowadzenie wspólnej polityki energetycznej nie ma szans na powodzenie bez wciągnięcia Ukrainy do tego projektu.

- Ukraina powinna być kluczową częścią tej strategii, tak by ukraińskie sieci przesyłu gazu stały się częścią sieci europejskiej, a nie obszarem współpracy UE i Rosji - mówi Paweł Zalewski, członek sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych.

Brak wspólnej koncepcji bezpieczeństwa w sferze energetyki odbija się na polityce UE. Mimo radykalnej decyzji Rosjan Unia Europejska nie zdobyła się wczoraj na żadne zdecydowane działania. Skończyło się na niejasnych pogróżkach czeskiego premiera Mirka Topol%E1nka, którego kraj przewodniczy UE. Wystąpienie towarzyszącego mu w Pradze szefa Komisji Europejskiej przypominało farsę.

- Premier Putin powiedział mi, że Rosja dostarcza gaz, ale jest problem z tranzytem przez Ukrainę. Rozmawiałem też z premier Julią Tymoszenko, która powiedziała mi, że po stronie ukraińskiej nie ma żadnych problemów - mówił Jos%E9 Manuel Barroso. W tym czasie najwięksi w Polsce odbiorcy gazu: koncern PKN Orlen i Zakłady Azotowe "Puławy", zostały poinformowane o kilkunastoprocentowym ograniczeniu dostaw paliwa. Polska nie była wyjątkiem. Niemcy, jeden z głównych odbiorców rosyjskiego gazu w Europie, obawiają się o swoje zakłady chemiczne i huty. Włoski minister przemysłu Claudio Scajola nawoływał wczoraj publicznie do szybkiego rozwoju elektrowni atomowych.

Najgorsza sytuacja panowała w krajach, które są całkowicie zależne od Gazpromu. Węgrzy i Słowacy uruchomili rezerwy strategiczne i odłączyli gaz w zakładach przemysłu ciężkiego. Bułgarzy pospiesznie przestawiają swoje opalane gazem elektrownie na ropę, by zapewnić ogrzewanie w milionach domów w obliczu%0720-stopniowego mrozu.

Zgoda na wysłanie obserwatorów unijnych to i tak znaczny postęp, bo dotąd Bruksela upierała się, że zataczający coraz szersze kręgi kryzys jest jedynie sporem handlowym dwóch spółek: Gazpromu i Naftohazu.

Unijna misja jest niezbędna do ustalenia, co tak naprawdę dzieje się wzdłuż głównej linii tranzytowej rosyjskiego gazu do Europy. Dotąd Ukraina i Rosja nawzajem obarczały się winą za załamanie dostaw. Władimir Putin dopiero wczoraj po południu wziął na siebie odpowiedzialność za zakręcenie kurka z gazem dla odbiorców z UE. Wcześniej przez cały dzień Moskwa uparcie obwiniała Kijów o przerwanie dostaw.

- Nie ma fizycznej możliwości na zakręcenie kurka po ukraińskiej stronie rurociągu, tylko Rosjanie mogli przerwać dostawy i tylko Rosjanie mogą przywrócić przepływ gazu - odpierał zarzuty Ołeh Dubyna, szef ukraińskiej spółki Naftohaz. Tymczasem wiceszef rosyjskiego giganta gazowego zwołał konferencję prasową, na której roztaczał przez europejskimi odbiorcami gazu apokaliptyczne wizje.

- Nieużywane gazociągi przy obecnym mrozie mogą ulec uszkodzeniu, który na długo sparaliżuje dostawy surowca do UE - mówił Aleksander Miedwiediew, powtarzając, że Ukraińcy podkradają gaz przeznaczony dla odbiorców europejskich.

- By zachować techniczną obsługę sieci przesyłowych, pompujemy do rurociągów gaz z własnych zapasów - ripostował Ołeh Dubyna.

Zarzuty o podkradaniu przez Kijów gazu dla Europy wydają się trudne do zaakceptowania. Ukraina posiada jedne z największych w Europie strategicznych zapasów gazu. Wynoszą one 16 mld%07m sześc., o 3 mld więcej, niż wynosi roczne zapotrzebowanie Polski i nawet biorąc pod uwagę obecne mrozy i energochłonność ukraińskiego przemysłu, zapasy te wystarczą nawet na trzy miesiące. Ukraina posiada też potężny system magazynów do składowania gazu, na który od lat ostrzy sobie zęby Gazprom. Rosyjski monopolista potrzebuje ich do składowania gazu pompowanego do Europy.

Musimy budować gazoport tak, jak robi cała Europa
Z byłym ministrem gospodarki Piotrem Woźniakiem, rozmawia Monika Libicka

Aleksander Gudzowaty mówi, że budowa taniego i krótkiego gazociągu Bernau - Szczecin byłaby najlepszym lekiem na nasze problemy z gazem.

To nie jest wyjście, bo w ten sposób podłączamy się do źródła, które wysycha za każdym razem, gdy Rosjanie zakręcają kurek. Wschodnia rubież Niemiec jest zaopatrywana wyłącznie z Rosji. Tam zbiegają się dwie wielkie sieci wschodnich rurociągów. Poza tym gazociąg Bernau - Szczecin na długie lata zablokuje pozostałe projekty dywersyfikacji.

Dlaczego?

Jeśli się na to zdecydujemy, rurociąg trzeba będzie sfinansować z przyszłych wpływów gazu, czyli podpisać kontrakt na dostawy wielkości co najmniej 2 mld ton rocznie. To oznacza, że nie opłaci się inwestować w inne kierunki.

Na czym zatem powinien skupić się nasz rząd - na gazoporcie czy na rurze z Norwegii?

Dla naszego bezpieczeństwa jednakowo ważne są obie inwestycje. Zresztą dziś wszyscy budują terminale do importu gazu płynnego. Nawet Niemcy, choć oni mają różne źródła zaopatrzenia.

Dlaczego gazoport jeszcze nie powstał?

Bo od czasów rządów Buzka nie było woli politycznej. Wszystko stanęło w 2001 r. PGNiG pozbyło się z ulgą wszelkich projektów dywersyfikacyjnych i interesuje się wyłącznie kupowaniem gazu rosyjskiego.

Na jakim etapie jest ten projekt?

Jeszcze nie wbito łopaty.

Czy skroplony gaz, który miałby docierać do naszego gazoportu, jest łatwo dostępny na rynku?

Tak, ale nie mogę zdradzać żadnych szczegółów, bo jest to objęte klauzulami handlowymi.

Czy w czasie kryzysu gazoport może błyskawicznie przepompować do kraju odpowiednią ilość gazu?

Absolutnie tak. Są tam urządzenia, które pozwalają bardzo szybko odebrać gaz ze statku i wtłoczyć go do systemu.

A co rząd może zrobić w sprawie gazociągu norweskiego?

Przyspieszyć tę inwestycję. Niestety teraz warunki jej realizacji są gorsze. W 2001 roku nie musieliśmy się martwić kosztami inwestycyjnymi, bo Norwegowie chcieli go zbudować sami.

Jak dużo trzeba zainwestować, by ten gaz popłynął teraz?

Wykonano już praktycznie 75 proc. tej inwestycji. W 2007 r. PGNiG zakupiło prawa do części złoża na Morzu Północnym i uzyskało w naturalny sposób dostęp do tamtejszych gazociągów. Weszło też w konsorcjum budujące gazociąg przez Szwecję do Danii. Duńczycy dali nam dostęp do swojej sieci przesyłowej, w związku z tym pozostaje dokończyć fragment rury między Danią a Polską.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto