Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dorota Zawadzka - Superniania - "karny jeżyk brzmi koszmarnie"

Redakcja
redakcja
Dorota Zawadzka - Superniania - opowiada o swoim udziale w "Tańcu z gwiazdami", wychowywaniu rodziców, klapsach, castingu z Boratem i o tym, że trzeba mieć czas na przyjemności.

Moi znajomi straszą dzieci Supernianią. Czy spotkała się pani z takim podejściem?
Bardzo często słyszę, że rodzice straszą dzieci. I dodatkowo jeszcze mną. To jest fatalne...
Ale pani jest raczej postrachem dla rodziców...
Powinnam być postrachem dla rodziców, bo ja wychowuję ich, a dopiero potem oni wychowują swoje dzieci według moich wskazówek. Plotką jest to, że ja wychowuję dzieci w tym kraju. To nieprawda. Każde dziecko jest wychowywane przez swoich rodziców, a ja ewentualnie podpowiadam rodzicom, co mają zrobić. Wracając jednak do straszenia. To jest tak, że rodzice zrobili sobie ze mnie protezę. Jak już nie wiedzą co zrobić, dziad nie pomaga i czarownica też, to wtedy Superniania jest na tapecie. Bo to taka postać, którą dzieci dobrze znają z telewizji.
Spotyka się pani z takimi opiniami: "Co ta Superniania wie? Ona nie jest przecież taka super, rozwiodła się z mężem… "
Wie pan, moje życie prywatne nijak się powinno mieć do mojego życia zawodowego. Czy ktoś, kto na przykład świetnie tańczy, nie może mieć szóstki dzieci? Myślę, że to jest tak, że ja jestem specjalistką od wychowywania dzieci i moi synowie są moją wizytówką, a to, że nie udało mi się z facetem... Na miłość boską, on nie jest moim dzieckiem. Swoje dzieci wychowałam absolutnie rewelacyjnie.
Czyli Superniania była supermamą?
To nie ja tak uważam. Ja oczywiście do swoich osiągnięć zawsze mam stosunek subiektywny. Ale jak pytam moich synów, jakie mieli dzieciństwo, jaką jestem mamą, oni mi mówią, że czasem się czepiałam, że byłam niesprawiedliwa, jak każda matka... Ja nie jestem cyborgiem czy pomnikiem. Jestem zwykłą kobietą z krwi i kości, która popełniła błędy jak inni, miała tak samo lepsze albo gorsze dni. Ale uważam, że moi synowie świadczą o mnie i nie pozwolę sobie tego odebrać, absolutnie.
Podobno była pani nadopiekuńcza…
Byłam i jestem trochę nadopiekuńczą mamą. Ale jak zaczynam definiować, tłumaczyć, to nadopiekuńczość jest takim wytrychem. Powiedzenie: jestem nadopiekuńcza, źle się wszystkim kojarzy. Ja jestem nadopiekuńcza, ale moim zdaniem nie w negatywnym znaczeniu. Mam bardzo dobry kontakt ze swoimi synami i nawzajem lubimy wiedzieć, co u nas słychać. Moja nadopiekuńczość być może polega na tym, że oni wiedzą, że dla mnie ważne jest dzielenie się ich życiem ze mną. Lubimy to robić, to nie jest tak, że ja ich do czegoś zmuszałam lub czegoś im zabraniałam, jak to czasem robią nadopiekuńcze matki.
Obydwaj moi synowie są niezależnymi, samorządnymi facetami. Starszy skończył studia i od kilku lat mieszka ze swoją dziewczyną. Młodszy zdał na studia i wyprowadza się z domu. To jest naturalna kolej rzeczy. Jako nadopiekuńcza matka powinnam siedzieć nad nimi do trzydziestego roku życia i gotować im obiadki. To, że dbałam o nich, byłam mamą bardzo uważającą i zawsze im mówiłam, co się może wydarzyć w takiej sytuacji, a co w innej, to dla mnie jest to definicja matki. To nie jest taka nadopiekuńczość, gdzie trzyma się dzieci krótko na smyczy - "Nic ci nie wolno, siedź i nie oddychaj", bo to jest chore. Moja nadopiekuńczość dotyczy po prostu tego, że ja o nich dbam.
Czy w pani domu gościł "karny jeżyk"?
Absolutnie nie. Karny jeżyk, czyli takie miejsce wyciszenia, które pokazywałam w moich programach, nigdy nam nie było potrzebne. Ja jestem taką osobą, która nie lubi niedomówień. Lubię gadać i wszystkie konflikty rozwiązywaliśmy rozmawiając. Wiadomo, że konflikty się pojawiały, ale ja nigdy nie musiałam karać swoich synów. Największą karą było wyrażenie dezaprobaty. "Nie podoba mi się to, co robisz", "Uważam, że robisz głupio, ale to jest twoje życie, twój wybór", "Nie chcesz się uczyć, to się nie ucz. Jeżeli takiego wyboru dokonałeś, też będę cię wspierać, ale może spróbuj innej drogi" - to w naszym domu wystarczało.
Poza tym, wie pan, ten "karny jeżyk" to fatalna nazwa. To jest polskie, wolne tłumaczenie. To powinno być takie miejsce wyciszenia i zastanowienia. Tam się nie idzie za karę, tylko żeby się uspokoić. Każdy z nas ma takie miejsce.
Czy pani miała dobre dzieciństwo?
Myślę, że miałam bardzo szczęśliwe dzieciństwo. To był dom pełen kobiet. Była mama, babcia, ciocie i jeden pracujący tata. Czułam się tam bezpiecznie, byłam bardzo "zaopiekowanym" dzieckiem.
Jako mała dziewczynka byłam raczej nudna, spokojna, bez żadnych sensacji. Okres nastoletni też przeszłam bez żadnych atrakcji. Natomiast nigdy w życiu moi rodzice nie podnieśli na mnie ręki, nie pamiętam, żeby na mnie krzyknęli. Moi rodzice też rozmawiali. Mama była nauczycielką i to było po prostu omawianie wszystkich możliwych kombinacji, co mogłaś zrobić, jak mogłaś zrobić i tak godzinami. Ja też tak wychowałam swoich synów. Zresztą mama mnie bardzo w tym wspierała i sporo jej zawdzięczam. Moi chłopcy byli bardzo z nią związani.
Ale wracając do mnie, miałam fajny dom. Zawsze mieliśmy zwierzęta. Pamiętam różne wycieczki rowerowe z tatą. Oczywiście rodzice pracowali zawodowo i wiadomo, że ten czas był ograniczony, może brakowało mi ich trochę, ale z perspektywy lat uważam, że było super.
Jakie są pani zdaniem najczęściej popełniane błędy przez rodziców?
Rodzice się nie uczą, nie podwyższają swoich kompetencji. Nie mają zielonego pojęcia o tym, jak wychowywać dziecko. Nie muszą czytać poradników, bo wychodzą z założenia, że mają jakąś wiedzę. Jak przychodzą do mnie mamy i mówią, że ich dwulatek coś tam robi nie tak, jak trzeba, to ja mówię, że wszystkie dwulatki tak robią. Brakuje im po prostu elementarnej wiedzy o rozwoju człowieka. Ja nie mówię tu o książkach psychologicznych. Ja mówię o takich zwykłych informatorach.
Rodzice się nie uczą, a wymagają, żeby ich dzieci były jakieś. Wymyślają sobie idealnego człowieczka i robią wszystko, żeby to dziecko było takie. Nie szanują jego własnych wyborów, jego osobowości i temperamentu. Jakaś matka powie: "No ale on ma być taki". Ale ja się pytam dlaczego? On jest inny i proszę to zaakceptować.
Czasami rodzice głupio kochają. Jak rozmawiam z jakąś mamą i ona mówi, że jej córka nie je obiadu, bo najada się słodyczami. To ja odpowiadam: "To dlaczego w domu są słodycze, skoro dzieci nie jedzą obiadów?" A ona na to: "Bo dzieci muszą mieć słodycze". Czyli ona jest dobrą mamą, stara się, ale robi to w głupi sposób.
Co sądzi pani o dzieciach w telewizji?
Jestem przeciwniczką tego typu przedsięwzięć. To są najczęściej ambicje rodziców. Jakieś ich niespełnione marzenia.
Czy to może wypaczyć psychicznie dzieci?
Może. Znam dzieci, które wzięły udział w jednej reklamie i przez to, że rodzice je potem źle poprowadzili, przewróciło im się w głowie. Oczywiście można też dziecko dobrze prowadzić, znam też takie przypadki. Nie wiem, czy pan widział drugi film z Boratem. Tam jest taki fragment, kiedy rodzice przychodzą do niego na casting i on pyta, czy na przykład na dziecko będzie się mogła rzucić sfora psów? "Ależ oczywiście - odpowiadają rodzice. - Nic się dziecku nie stanie". "A czy możemy wsadzić dziecko w fotelik i nadać mu duże przyspieszenie?" "Oczywiście, on lubi takie huśtawki" - mówi matka paromiesięcznego dziecka. Trzeba zjeść robaki? "Syn bardzo lubi robaki..."
Rodzice kompletnie nie myślą. To przerażające. Uważam, że zanim rodzic pójdzie z dzieckiem na casting, powinno mu się puścić ten film. Po prostu masakra.
Sądzi pani, że można pogodzić bycie dobrą matką i żoną z karierą zawodową?
Ależ oczywiście, że tak.
Udało się to pani?
Ja tę tzw. "karierę medialną" rozpoczęłam już, kiedy moi synowie dorośli. Natomiast kiedyś pracowałam normalnie jako nauczyciel akademicki na czterech uczelniach i miałam ksywę "Przeciąg", ponieważ rano wstawałam o godz. 5, przygotowywałam śniadanie i obiad, dzieci odwoziłam do szkoły, jechałam na zajęcia... Wracałam do domu, spędzaliśmy razem czas, było wspólne jedzenie obiadu... Potem znów dokądś pędziłam. Wracałam wieczorem, było odrabianie lekcji, rytuały wieczorne i jeszcze jechałam na wieczorne zajęcia. Można to wszystko pogodzić, ale to jest oczywiście potwornie wyczerpujące. Trzeba było jakoś zarabiać pieniądze, a wiadomo, że nauczyciel nie dostaje za dużo. A jednocześnie chciałam być ze swoimi dziećmi. Było np. tak, że mój syn, jak wracałam taka zmęczona do domu, sprawdzał prace moim studentom, zamalowując wszystko czarnym flamastrem, żeby mi pomóc.
W Polsce ciągle pokutuje takie myślenie o kobiecie, która powinna siedzieć w domu, zajmować się dziećmi i tym dużym dzieckiem, czyli mężem. W ogóle nie powinna się realizować. Dobrze by było, żeby pierwsze trzy lata matka spędzała z dzieckiem. Nie zawsze się tak daje w dzisiejszych czasach, więc przynajmniej ten pierwszy rok, który jest niebywale ważny dla dziecka. Potem można wracać do pracy. Jeśli się naprawdę dobrze zorganizujemy, mamy dobrego partnera, który nie jest dzidziusiem, to wszystko jest możliwe.
Dlaczego uważa pani, że nowa ustawa zakazująca klapsów jest dobra?
Wczoraj miałam piękną rozmowę z pewną matką. Ona mi mówi: "Jak się wścieknę na dziecko, to strasznie krzyczę". A ja mówię: "To niech pani może pokrzyczy na męża". A ona na to: "Na męża? Po co?" A ja się pytam: "A na dziecko po co?!"
My sobie czasem nie zdajemy sprawy z tego, jaki jest powód, żeby uderzyć dziecko. Ono nie zrozumie nic, poza tym, że osoba, którą kocha, zadała mu ból. Dziecko nie zrozumie, że coś źle zrobiło, bo trzeba mu to wytłumaczyć. A żeby to zrobić, trzeba przysiąść i poświęcić mu czas, a nie bić. Jak czytam pewnego publicystę, który twierdzi, że nie będzie mógł teraz swojemu synowi powiedzieć czegoś obraźliwego albo że nie będzie mógł dziecka uderzyć, jak będzie mu dwulatek chciał przejść przez ulicę, to mnie krew zalewa. Na miłość boską, dwulatek powinien być na ulicy trzymany za rękę albo być w wózku. Dlaczego biegnie przez ulicę? To jest nasza odpowiedzialność. Nasza głupota.
Oczywiście, ja rozumiem, że klaps może się zdarzyć, bo matka jest sfrustrowana. Tu jej dziecko płacze, tam jej wykipiało, tu nie ma pieniędzy i odreagowuje stres. To jest złe, ale rozumiem. Natomiast największy problem mam z tymi rodzicami, którzy uważają, że bicie to jest metoda wychowawcza. Jak dyskutuję z ludźmi na takim forum wielodzietni.pl, to oni mi podają Stary Testament. Tam jest napisane, że jak syna nie będziesz bił, to go źle wychowasz. Na miłość boską! Nie wolno tego robić!
To jest chyba bardziej uwarunkowane kulturowo…
Oczywiście, że tak. Oni się tłumaczą testamentem i tym, że Kościół nie zajął stanowiska, nie powiedział wprost: "Nie wolno bić dzieci". A powinien to zrobić. Dlaczego, ja nie mogę pana uderzyć, a tamtą dziewczynkę mogłabym, gdyby była moim dzieckiem? To absurd. Uważam, że ta nowa ustawa jest bardzo dobra. Niektórzy ludzie boją się, że za klapsa będą im zabierać dzieci. Nikt nikomu nie będzie zabierał dzieci. Tu chodzi bardziej o funkcję edukacyjną, że ja np. tu i teraz będę mogła jakiejś mamie powiedzieć, że bicie dzieci jest niezgodne z prawem i narobię jej wstydu.
Czy czuje się pani psychologiem, czy już bardziej gwiazdą telewizji?
Nie, ja w ogóle nie jestem gwiazdą. Jestem psychologiem i potwornie ciężko pracuję. Telewizja stworzyła oczywiście jakiś mój wizerunek, bo takie są jej potrzeby. Ale wie pan, ja jestem za duża dziewczynka, żeby się dać wpędzić w taki absurd jak bycie celebrytką. Ja ciężko pracuję: jeżdżę po Polsce, odwiedzam szkoły, przedszkola, biblioteki, piszę książki i felietony, udzielam porad, mam swój program. Robię miliard różnych rzeczy. Jak ktoś o mnie mówi: "O, gwiazda!", to coś mnie trafia. Niedługo widzowie zobaczą mnie w "Tańcu z gwiazdami", ale to ja tańczę z gwiazdą, Cezarym Olszewskim. Postanowiłam się zabawić i nie widzę w tym nic uwłaczającego. Niektórzy mi mówią: "Autorytet ci spadnie". Uważam, że jeśli ktoś uzna, że psycholog nie może tańczyć, to jest głupi.
Czyli jednak ma pani kryzys wieku średniego?
Nie, ja zażartowałam sobie, że to jest trochę tak, że faceci kupują sobie porsche, a kobiety biorą udział w "Tańcu z Gwiazdami". Wie pan, czuję się dużo młodsza niż w rzeczywistości jestem. Upływ czasu to dla mnie pozytywna strona życia. Słyszę, że kobiety muszą sobie poprawiać zmarszczki. Moim jedynym zmartwieniem jest to, żeby te zmarszczki, które i tak przyjdą, były ładne, żeby się układały w dobrą twarz... Kiedyś i tak umrzemy i nikt tego nie zmieni. Mogę się naciągnąć, ale i tak umrę. Mogę udawać, że jestem dzidzia-piernik, ale po co?
A czy Superniania potrafi tańczyć?
Nie mam o tym zielonego pojęcia. Nie mam poczucia rytmu, mylą mi się kierunki, nie umiem podskoczyć. Nic. Po prostu masakra.
A ma pani jeszcze czas, żeby grać w scrabble w internecie?
Oczywiście, że mam. Dzieci się teraz buntują, jak siadam do komputera i gram w scrabble. Oni wolą gry planszowe. Ostatnio szalejmy z "Tabu". To jest coś jak rebusy. Nas jest w sumie siódemka, więc dobrze się bawimy. Uwielbiam też układać puzzle, bo to mnie wycisza. Znajduję też czas na czytanie książek. Nie można nie mieć czasu na przyjemności.
Skoro jesteśmy przy czytaniu, to jaka jest pani najnowsza książka?
To jest książka przeznaczona dla rodziców dzieci, które są w szkole podstawowej. Między 6 a 12 rokiem życia. To nie jest typowy poradnik typu "jak masz taki problem, to zrób to". To raczej opis różnych przykładów, z którymi ja się spotkałam. Trochę dokuczam matkom. Jest duży paragraf poświęcony szkole, temu, jak należy podejść do nauczyciela i do dziecka w szkole. Nie może być tak, że rodzice są po innej stronie niż nauczyciel. On nie jest po to, żeby zrobić krzywdę naszemu dziecku.To jest taka książka, która opisuje wiele przypadków. Złoszczę się w niej, krzyczę czasami...
Czy ma pani zamiar się zająć również nastolatkami?
W przyszłym roku będę pisała następną książkę o dzieciach w gimnazjum i liceum. To jest trudny temat. Rodzice odpuszczają, mówią: "On już jest dorosły i ja nie mam na niego wpływu". Wtedy dziecko najbardziej potrzebuje pomocy rodzica, ale rodzice nie rozumieją tego. Boją się np. rozmawiać o seksie. Bo jak mam rozmawiać z dzieckiem o seksie?
No właśnie, jak?
Mądrze. Przede wszystkim trzeba mu zadać pytanie, czy chce w ogóle rozmawiać. Ja się często spotykam z dziećmi, które pytają: "Ale o czym ja mam mówić, to mnie krępuje". Wiadomo, że to krępuje obie strony. Ale jeśli nasze dziecko jest od małego nauczone, że my z nim rozmawiamy na trudne tematy, to i przez ten temat przebrniemy. Trzeba zapytać, co dziecko chce wiedzieć. Trzeba się dowiedzieć, co dziecko już wie. Oczywiście nie można robić przesłuchania.
Nie umiem powiedzieć, jak to powinno wyglądać w każdym domu, bo każdy swoje dziecko zna najlepiej. Ja też rozmawiałam ze swoimi synami na różnych etapach ich życia, na różne tematy. Od tego, jak się rozwijają, przez to, co to jest inicjacja seksualna, do tego, co zrobić, żeby nie zostać ojcem. To krępujące - rozmawianie z dorosłym synem o seksie i mówienie, że on powinien tak to robić, żeby nie tylko jemu było przyjemnie. To są rozmowy jakby kobiety z mężczyzną, który jest moim własnym dzieckiem. Ale jak ja mu tego nie powiem w taki sposób, w jaki ja chciałabym, żeby on traktował swoją kobietę, to kto mu to powie? Kolega, który stwierdzi: "Ty stary, zaliczysz i z głowy?" Ja chcę mieć też córkę, fajną dziewczynę, która będzie też z tego seksu zadowolona. Wszystko da się zrobić.
Rozmawiał Andrzej Binkiewicz
Źródło: Superniania: Taniec z gwiazdami to zabawa

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Dorota Zawadzka - Superniania - "karny jeżyk brzmi koszmarnie" - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto