Życie posłów do europarlamentu ma dwie legendy, czarną i białą. Wedle pierwszej to banda darmozjadów, która chce się nachapać. Wedle drugiej, deputowani do PE to stachanowcy spędzający czas w podróżach i hotelach, by z jednej strony móc troszczyć się o sprawy europejskie, a z drugiej mieć kontakt z elektoratem w kraju. Jak więc naprawdę wygląda życie europarlamentarzystów?
Czarna legenda jest popularniejsza, lubi ją szczególnie brytyjska prasa. Na Wyspach zarówno tabloidy, jak i poważne gazety rozpisują się o "eurodarmozjadach", przywłaszczających sobie garściami fundusze przeznaczone na ich działalność. Zresztą jeden z byłych angielskich deputowanych wyznał swój sposób na europejską kasę. Ponoć powszechny. W podróże związane z pełnieniem funkcji europarlamentarzysty latał samolotami w klasie ekonomicznej, a nie trzy razy droższej biznesowej, na którą brał pieniądze. Rachunków nikt nie sprawdzał. Zarabiał w ten sposób kilkadziesiąt tysięcy funtów rocznie. W tym samym czasie innego Brytyjczyka przyłapano na "podróży służbowej" z rodziną do Tajlandii. W trakcie kilkutygodniowych wakacji raz odwiedził biuro PE w Bangkoku. Takie przypadki można mnożyć. Im był poświęcony raport, który sporządzono na zlecenie Komisji Europejskiej. Raport utajniono, nikt do niego nie wraca.
Także w opinii większości nie tylko zwykłych Polaków, ale i posłów sejmowych, życie europarlamentarzysty wygląda jak dzień "cysorza" w piosence Tadeusza Chyły ("Po obiedzie złota cytra gra prześliczną melodyjkę, Cysorz bierze z szafy litra i odbija berłem szyjkę").
Bogusław Sonik z PO w rozmowie z "Polską" mówił: - Kiedy pracowałem w dyplomacji, starzy wyjadacze ostrzegali mnie, że są dwie podstawowe choroby dyplomatów: żylaki i alkoholizm. Dyplomata spędza czas na spotkaniach, rautach i bankietach, popijając od rana do wieczora. Sonik przyznał, że ostrzeżenie to jak najbardziej dotyczy też eurodeputowanych.
Ale i w białej legendzie jest sporo na rzeczy. To nieustanna gonitwa, łączenie polityki krajowej z aktywnością na scenie europejskiej, doprowadziło do przemęczenia, które było powodem tragicznego wypadku Bronisława Geremka.
Europosłowie mają tak naprawdę co najmniej trzy domy. W Polsce, w Brukseli, i w Strasburgu, gdzie odbywa się część posiedzeń europarlamentu.
Eurodeputowanego co miesiąc czeka jeden wyjazd na posiedzenie PE do Brukseli (4 dni), jeden do Strasburga (2 dni), do tego dochodzą europarlamentarne komisje. Aktywny europoseł spędza często więcej niż 20 dni poza Polską. Niektórzy na to narzekają, inni kochają. Jacek Saryusz-Wolski tak pokochał Brukselę, że pomimo tego, iż ciągle tam siedzi, zabiera tam nawet czasem dzieci na wakacje.
Europosłowie są zdecydowanie lepiej zadomowieni w Brukseli niż w Strasburgu. W tym drugim z miast spędzają mniej czasu, hotele są też daleko od gmachu PE, niektóre nawet pół godziny jazdy taksówką. Europoseł Zdzisław Chmielewski (PO) w trakcie ostatniej kadencji był znany z tego, że na początek posiedzenia, około godziny 9 rano, chadzał na piechotę, potem wracał do hotelu, potem znowu przychodził do europalramentu. Kolegów nieco to dziwiło, bo marsz w jedną stronę zajmował mu godzinę. Każdego dnia maszerował więc przez cztery godziny.
W Brukseli jest zupełnie inaczej. Hotele znajdują się blisko europarlamentu. Ceny wynoszą od kilkudziesięciu do 200 - 300 euro za dobę. Z tych ostatnich Polacy raczej nie korzystają.
Duża część europarlamentarzystów decyduje się na wynajem mieszkań. Trzej posłowie PSL, niczym studenci albo bohaterowie "M jak Miłość" razem wynajmowali jedno mieszkanie. A Ryszard Czarnecki z PiS po prostu kupił na kredyt mieszkanie w Brukseli.
Dzień europarlamentarzysty jest dość intensywny. Zaczyna się o 9.00 a kończy po 19.00. Ale pobyt w budynku PE jest miły. Europarlament nie jest oblegany przez paparazzich. W polskim Sejmie podchmielony czy nieobecny na ważnym głosowaniu poseł, może być pewny, że koledzy z przeciwnej strony szybko dadzą znać dziennikarzom. Brukselscy deputowani w podobnej sytuacji zasłaniają się "dżentelmeńskimi regułami".
W przeciwieństwie do posła, europoseł nie jest nieustannie obserwowany przez media. Kilka spośród europarlamentarnych knajp i bufetów jest odcięte od obecności dziennikarzy. - Jeśli ktoś protestował przeciwko regulacjom wprowadzanym przez Ludwika Dorna w Sejmie, powinien przejechać się do PE - mówi Ryszard Czarnecki.
Czarnecki i wielu jego kolegów stołuje się często w polskiej knajpce "U Pani Basi" przy Placu Luksemburskim. Właścicielka znana jest z tego, że bez względu na rangę gościa, błyskawicznie przechodzi z nim na "ty".
Oczywiście obok setek brukselskich klubów, restauracji, dyskotek jest jeszcze sfera życia na wyjeździe, do której ani deputowani, ani urzędnicy, ani dziennikarze się nie przyznają, ale wiadomo, ze część z nich z niej korzysta. - Jest taka dzielnica, ale nigdy tam nie byłem - odpowiadają na pytanie o płatny seks nasi europosłowie. Ale wiadomo, że Bruksela stała się mekką europejskich prostytutek.
A kto ma w Brukseli najlepiej? Oczywiście Włosi! Często nie znają angielskiego (co ze zrozumieniem przyjmują włoskie media), najrzadziej bywają na sesjach, a jak bywają, to pół posiedzenia ich nie ma, bo trwa sjesta. Żyć nie umierać.
Ile można zarobić i wydać w BrukseliArcheologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?