Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

GMINA DUSZNIKI - Zostali bez domu i pieniędzy

Krzysztof Sobkowski
Ten wymarzony dom miał być ucieczką od wielkomiejskiego zgiełku, ale jego remont stał się niekończącym koszmarem - fot. Krzytszof Sobkowski
Ten wymarzony dom miał być ucieczką od wielkomiejskiego zgiełku, ale jego remont stał się niekończącym koszmarem - fot. Krzytszof Sobkowski
Sędzinko to mała wieś w gminie Duszniki. Oaza ciszy i spokoju. 5 lat temu właśnie w poszukiwaniu ciszy sprowadzili się tam państwo Sylwia Maik i Dariusz Tomczyński wraz z synkiem.

Sędzinko to mała wieś w gminie Duszniki. Oaza ciszy i spokoju. 5 lat temu właśnie w poszukiwaniu ciszy sprowadzili się tam państwo Sylwia Maik i Dariusz Tomczyński wraz z synkiem. Za pieniądze ze sprzedaży kawalerki w Poznaniu kupili zrujnowany dom i wyremontowali jego parter.
– Na więcej wówczas nie było nas stać – mówi Dariusz Tomczyński. – Zdecydowaliśmy, że zrobimy dół, a za jakiś czas skończymy piętro – dodaje.

– Odkładaliśmy każdą złotówkę – wspomina Sylwia Maik. – Kiedy przyszedł czas remontu, to razem wybraliśmy firmę – wspominają.

Inwestycję miała wykonać ta sama załoga, która wykonała pierwszy etap prac: Firma Ogólnobudowlano-Handlowa „Kolasiński” z Nowego Tomyśla. Do lipca 2008 uzgodniono kosztorys prac, który opiewał na kwotę prawie 80 tys. złotych.

– Podpisaliśmy umowę, która zakładała zakończenie prac we wrześniu – mówi Dariusz Tomczyński. – Firma rozebrała dach. Kiedy przyszły ulewy, cały wyremontowany wcześniej dół zalało niemal doszczętnie – opowiada Tomczyński. – Woda lała się po ścianach. Zalało nam wszystkie pościele, rzeczy codziennego użytku, dokumenty. Co zdążyliśmy, to wynosiliśmy do garażu. Dopiero wówczas firma założyła na dachu folię ochronną, którą zerwał pierwszy wiatr i znów woda leciała nam do środka – dodaje. – Mieszkaliśmy na miskach. Mąż z synem specjalnym odkurzaczem wypompowywali wodę ze strychu, a ja miskami zbierałam wodę na parterze – wtrąca Sylwia Maik.
Innego zdania jest jednak wykonawca prac.

– Muszę zdementować te informacje. Po pierwsze, pomiędzy mną a inwestorami nie było żadnej umowy. Był tylko kosztorys – mówi Maciej Kolasiński. – Zabezpieczenie budynku po rozbiórce dachu nie zostało zrobione na życzenie inwestora, bo wiązało się z dodatkowymi kosztami – dodaje.

– Do końca października czekaliśmy, by firma założyła nam blachę na dachu. Skończyli to robić dopiero 3 listopada, dwa miesiące po czasie – mówi pan Dariusz. – Ale po pieniądze Maciej Kolasiński przyjechał bardzo szybko. Byłem w szoku, gdy właściciel firmy powiedział mi, że mam mu zapłacić 89 tys. zł. Odmówiłem, a on przedstawił mi dokument, z którego wynikało, że mam zapłacić 97 tys. zł, potem było to 113 tys., a w końcu 178 tys. zł! W dalszej kolejności pojawiły się esemesowe pogróżki, więc zdecydowaliśmy zgłosić sprawę na policję w Nowym Tomyślu – opowiadają bezradnie właściciele domu.

– Pomiędzy nami były jeszcze ustne ustalenia o dodatkowych pracach, więc i kosztorys musiał się zmienić. Konflikt pomiędzy nami powstał, kiedy przyszło do rozliczenia. Kosztorys wstępny i powykonawczy to dwie różne sprawy – broni się Maciej Kolasiński.

– Pan Kolasiński mówi, że do kosztorysu, który opiewał na kwotę 178 tys. zł, zatrudnił rzeczoznawcę. To wyssane z palca bzdury. Skontaktowaliśmy się z tym rzeczoznawcą i okazało się, że on wcale tego nie widział – mówią zbulwersowani domownicy. – W pierwotnym kosztorysie był zapis, że do remontu zużyto 3 tysiące cegieł, a w tym ostatnim, że aż 13 tysięcy. Za tę ilość moglibyśmy podnieść dom o blisko 16 metrów, a myśmy podnieśli go tylko o 60 centymetrów – dodaje.

– Remontu nie uznał nawet kominiarz, który stwierdził, że gdyby złożył pod odbiorem swój podpis, to musiałby pójść do więzienia. Brakowało bowiem wentylacji w kuchni i kotłowni – stwierdza Sylwia Maik.

W związku z tym, iż formalnie nie była to budowa domu, a remont, to prace nie musiały się odbywać pod nadzorem inspektora budowlanego, a tylko kierownika budowy, którym był ojciec pani Sylwii.
– Niejednokrotnie zwracałem uwagę firmie na nieprawidłowości, ale nie traktowali mnie poważnie – mówi Bogusław Maik.

– Ci państwo utrudniali mi nawet odebranie mojego sprzętu z budowy – mówi Maciej Kolasiński.
– Zgadza się – przyznaje Dariusz Tomczyński. – Nie wytrzymałem, rozebrałem rusztowania i wygoniłem ich z budowy – opowiada.

Od tego zdarzenia minęły prawie trzy miesiące. Strony nie doszły do porozumienia.
– By przetrwać zimę, ogrzewamy się grzejnikami elektrycznymi, a kiedy jesteśmy w domu, to palimy także w piecu, ale wówczas czuwamy, bo nie wiemy, czy czasem nie wydziela się czad, który w przypadku braku wentylacji pomieszczeń może nas zabić – mówi Dariusz Tomczyński. Wszystko wskazuje na to, że sprawa znajdzie swój finał w sądzie. – Chciałbym to rozstrzygnąć przedsądownie, ale jeśli będzie trzeba, to wszystko rozstrzygnie sąd – mówi Maciej Kolasińki.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto