Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Grzegorz Piątek: Stefan Starzyński mógł działać skutecznie, bo był politycznie "swój". Jego dziedzictwo przetrwało dziesięciolecia

Wojciech Rodak
Wojciech Rodak
Stefan Starzyński
Stefan Starzyński NAC
- Mimo, że Starzyński nie przeżył wojny, przetrwała większość urbanistów, którzy dla niego pracowali. To oni wzięli odpowiedzialność za kształt miasta po 1945 r. Większość koncepcji - która została opracowana przed wojną jak właśnie Wisłostrada, Aleja na Skarpie, Trasa Łazienkowska czy metro - doczekały się prędzej czy później realizacji - mówi Grzegorz Piątek, biograf Stefana Starzyńskiego pt. "Sanator".

Kiedy Stefan Starzyński zaczyna pracę w administracji państwowej?
Trafia tam w połowie lat 20. Wiąże się niemal od razu z ministerstwem skarbu. Nie robi szybkiej kariery, a czuje, że stać go na więcej. To go frustruje i przybliża do kręgów weteranów legionów, którzy są równie rozgoryczeni układami panującymi w demokratycznej Polsce jak on. Czują, że chociaż wywalczyli niepodległość, to nie zostali należycie wynagrodzeni za swój trud. Twierdzą, że mają niewspółmierny mały, w proporcji do zasług, wpływ na władze. Poza tym drażni ich polityczny chaos lat dwudziestych – ciągle zmieniające się rządy, rozdrobnienie partyjne.

Słowem, obraca się w kręgach, które poparły zamach majowy w 1926 r.?
Zdecydowanie tak. Zresztą tuż przed samym przewrotem rzuca pracę w ministerstwie skonfliktowany z przełożonymi.

By potem wrócić tam na wyższe stanowisko na fali pomajowego „wietrzenia kadr”.
Tak jest. Zresztą pnie się w górę bardzo szybko. Przez następne parę lat piastuje stanowisko sekretarza stanu czy też wiceministra w resorcie skarbu. Jest odpowiedzialny m.in. za dyscyplinę budżetową. Tutaj dochodzi do głosu kolejna bardzo ważna cecha Starzyńskiego. Okazuje się fanatykiem planowania, harmonogramów, prognoz i przede wszystkim statystyk. Notuje pieczołowicie wszelkie dane. Nakazuje sporządzanie wykresów.
Jest nawet taka anegdota, zresztą zapewne nieprawdziwa, że pierwszy polski rocznik statystyczny powstał właśnie w oparciu o jego zapiski. Historyjka ta miała jednak umocowanie w prawdzie. Podobno Starzyński miał taki specjalny zeszycik, w którym maniakalnie notował wszelkie dane.

Wtedy też uwikłał się w tzw. aferę drożdżową, z której wyszedł obronną ręką. Na czym ona polegała?
Starzyński wierzył, że łączenie firm w monopole i kartele pozwoli lepiej zorganizować produkcję, a w efekcie obniżyć ceny podstawowych towarów. Jako królika doświadczalnego upatrzył sobie branżę drożdżową, ponieważ cena drożdży rzutowała na cenę chleba. Drożdżownie były prywatne, ale ministerstwo mogło je zmusić do obniżenia cen cofając koncesje tym, którzy produkowali najdrożej. Manipulowanie rynkiem wywołało ogromne niezadowolenie, ale prawdziwe kłopoty zaczęły się w 1930 roku, kiedy branża przekazała pół miliona złotych na kampanię wyborczą BBWR, z którego listy kandydował także Starzyński. Pojawiły się podejrzenia, że drożdżownicy kupowali przychylność ministra. Fakty, sprawa wyglądała mało elegancko, ale nikt nie znalazł dowodów na korupcję, a ludzie kolportujący te rewelacje przegrali z przyszłym prezydentem proces o zniesławienie. Choć zdarzały się i wtedy wyroki wydawane pod naciskiem politycznym, wierzę tu w niewinność Starzyńskiego, który owszem lubił chodzić na skróty i wykorzystywać wpływy, ale pieniędzy do kieszeni nie brał. Niemniej drożdżowy smrodek wlókł się za nim jeszcze przez lata.

W jaki sposób Stefan Starzyński został prezydentem Warszawy? Z tego co pamiętam to w niezbyt czysty, za co krytykował go m.in. Ksawery Pruszyński, znany przedwojenny publicysta.
Zdecydowanie doszedł do władzy w sposób nieelegancki, delikatnie mówiąc. Stało się to na fali rozprawy sanacyjnego rządu z samorządami. Piłsudczycy chcieli jak najwięcej władzy dla siebie. W tym celu manipulowali prawem, uchwalili nową konstytucję, „majstrowali” przy ordynacji wyborczej. Jednak samorządy stały się dla nich orzechem zbyt trudnym do zgryzienia. W wielkich miastach nie potrafili przejąć władzy w demokratyczny sposób. Szczególne trudności mieli właśnie w słynącej z niezwykłego rozdrobnienia politycznego Warszawie.

Na czym one polegały?
W wyborach samorządowych z 1927 r. piłsudczykowski BBWR [Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem – red.] zdobył dopiero czwarte miejsce. Był nawet za komunistami, których lista została unieważniona dopiero po wyborach. Silniejsza od nich była endecja, PPS i stronnictwa żydowskie, które tworzyły w mieście osobną podscenę polityczną. Wyłoniona wówczas rada Warszawy wybrała prezydentem Zygmunta Słomińskiego. Ten miał ciągle „pod górkę”. Rząd szedł z nim i z radą miasta na zwarcie, ucinając mu finansowanie, rzucając różne kłody pod nogi. A trzeba wiedzieć, że wówczas samorządy były znacznie bardziej niż dziś zależne finansowo od władz centralnych. Po prostu nie uczestniczyły w podatku dochodowym. Całość wpływów z tego tytułu trafiała w ręce rządu, który potem rozdzielał je między władze samorządowe.
Słowem piłsudczycy grali na kryzys. Przez ograniczenie finansowania, Warszawa miała co roku wielkie problemy z uchwaleniem budżetu. A tymczasem Sejm uchwalił ustawę, która dawała rządowi możliwość wyznaczania zarządu komisarycznego miasta, gdy nastąpiła taka sytuacja. Tak więc, gdy w stolicy nastąpił kolejny budżetowy impas, na początku 1934 r. na komisarycznym prezydenta wyznaczono Mariana Zyndrama-Kościałkowskiego. Po paru miesiącach urzędowania trafił jednak do rządu. Na kłopotliwy warszawski wakat skierowano wówczas Stefana Starzyńskiego, cieszącego się wówczas wśród piłsudczyków opinią człowieka do zadań specjalnych.

Jak sobie na nią zapracował?

W ministerstwie skarbu przeprowadził parę delikatnych operacji. Zbierał "haki" na Wojciecha Korfantego w urzędach skarbowych na Śląsku...

To bardzo "nieładne"...
Bardzo. Najbardziej zabłysnął jednak ogromnym sukcesem akcji Pożyczki Narodowej w 1933 r. Państwo pożyczyło wówczas od obywateli setki milionów złotych na załatanie dziury budżetowej. A podkreślmy - w Polsce nie istniała silna kultura płacenia podatków, ani pomagania państwu. Dlatego sanacyjna wierchuszka tym bardziej doceniła zasługi Starzyńskiego. Zyskał renomę człowieka od zadań niemożliwych. I pewnie dlatego rzucono go na trudny warszawski odcinek. Liczono, że zrównoważy budżet miasta, uporządkuje ratusz od strony organizacyjnej, a wreszcie przewietrzy go kadrowo.
Poza tym sam zainteresowany także rwał się do tego zadania. Nudna posada wicedyrektora Banku Gospodarstwa Krajowego, którą wtedy piastował nie korespondowała z jego żywiołowym i ambitnym temperamentem. Dlatego też z werwą zabrał się do nowych wyzwań w stolicy. Na początku jego rządów z ratusza odeszło wielu urzędników - jedni zwolnili się sami, nie mogąc znieść jego despotyzmu, inni zrezygnowali pod jego naciskiem.

A jak radził sobie z radą miejską? Popadał z nią w spory?
Nie. Stara rada miasta została rozwiązana w momencie wprowadzenia rządów komisarycznych. Przez pierwszy rok Starzyński rządził miastem samodzielnie. Dopiero w 1935 r. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych powołano nową, tzw. Tymczasową Radę Miejską. Składała się ona głównie z działaczy lokalnych i fachowców, jak np. architekt Bohdan Pniewski. Natomiast nie było tam żadnych osób kłopotliwych politycznie. W tym kierunku szła polityka w wielu krajach, m.in. w faszystowskich Włoszech – kosztem demokratycznie wybranych reprezentantów wzmacniano rolę organizacji zawodowych czy społecznych, ale oczywiście tylko tych sprzyjających reżimowi.

Słowem, całe to niedemokratyczne rozwiązanie pozostawało w duchu epoki?
Jak najbardziej.

Przejdźmy dalej. Jakie były największe osiągnięcia rządów Starzyńskiego? Co planował, a co udało mu się zrealizować.
Może zacznijmy od tego co udało mu się zrobić, bo o planach można mówić w nieskończoność. Pierwszą sprawą - dziś może nieefektowną, ale wtedy szalenie ważną - była budowa szkół. Komisaryczny prezydent zastał warszawską sieć edukacyjną w rozsypce. Uczniowie gnieździli się w wynajętych budynkach, a nawet drewnianych budach czy barakach - w warunkach skrajnie niehigienicznych i niefunkcjonalnych. Do tego miasto za wynajem tych budynków słono płaciło, głównie prywatnym właścicielom.
Starzyński w pierwszej kolejności doprowadził do rewizji umów najmu tych pomieszczeń, by zmniejszyć koszty. Następnie zebrał w swoim gabinecie dziesięć zespołów architektonicznych i nakazał w ciągu roku zaprojektować i zrealizować dziesięć nowych szkół. Proszę sobie wyobrazić, że to się udało. W toku następnych 12 miesięcy dziesięć nowych gmachów szkolnych zostało wybudowanych. Może nie wszystkie były wykończone - czasem brakowało przy nich sali gimnastycznej czy boiska, czasem tynku na elewacji - ale nadawały się do użytkowania. I tak od 1 września 1935 blisko 17 tysięcy uczniów mogło rozpocząć rok szkolny w dobrych warunkach.
Ogółem do wybuchu wojny wybudowano 30 nowych szkół podstawowych, jak np. stojące do dziś placówki na Różanej, Grottgera czy Kasprzaka. To była ogromna jakościowa zmiana w oświacie. Poza tym koszt ich budowy w kilka lat się zwrócił, bo miasto zaoszczędziło na wynajmie.
Jednak trzeba podkreślić, że cała ta akcja powiodła się, ponieważ Starzyński był politycznie "swój". Od razu dostał od Banku Gospodarstwa Krajowego, w którym do niedawna pracował, kredyt na ten cel.

(Śmiech) Znamy to wszystko.

Tak jest. Piłsudczycy byli mistrzami w żonglowaniu funduszami i rozgrywaniu zależności, a jednocześnie w szantażowaniu poszczególnych samorządów przykręceniem kurka z pieniędzmi.

Ale zostawmy to. Wróćmy do zasług prezydenta Starzyńskiego.
Kolejnym jego wielkim osiągnięciem, tym razem bardziej spektakularnym, było ukończenie budowy Muzeum Narodowego. Zanim objął rządy, propaganda piłsudczykowska nazywała ten kompleks złośliwie "nowoczesną ruiną" jako przykład niekompetencji poprzedniej ekipy ze stołecznego ratusza. Fakt, budowa stała od lat, ale z drugiej strony trzeba pamiętać, że placówka miała znaczenie ogólnokrajowe, a władze Warszawy zostały pozostawione z ciężarem całej tej inwestycji same. Nie udźwignęły go.
Konkurs architektoniczny na Muzeum rozpisano w 1926 r., rok później ruszyła jego budowa. Trwała latami. Gdy Starzyński obejmował rządy, było ukończone jedynie skrzydło mieszczące Muzeum Wojska Polskiego i to tylko dlatego, że armia wyłożyła na to środki. Reszta gmachu zatrzymała się na poziomie stropu nad fundamentami. Zarastała krzakami, czyniąc nie najlepsze wrażenie.
Wtedy znów Starzyński dał popis swojej skuteczności. Załatwił pieniądze na skończenie Muzeum. W czerwcu 1938 r. placówka została otwarta. Podkreślmy też, że na stanowisko dyrektora MN sprowadził bardzo kompetentną i energiczną osobę, mianowicie Stanisława Lorentza, który zreformował tę instytucję i wypełnił życiem nowy gmach.

Jakie jeszcze inwestycje udało mu się zrealizować?
Było ich wiele, z tym, że były znacznie drobniejsze niż wspomniane wyżej. Chodzi m. in. budowę pierwszego odcinka bulwarów nadwiślańskich (chodzi o część na wysokości Starego Miasta), przebicie ulicy Bonifraterskiej przez Muranów (usprawniło ono komunikację Żoliborza ze Śródmieściem).
Trzeba zaznaczyć, że te sukcesy było w dużej mierze zasługą wiceprezydenta Warszawy, Jana Pohoskiego. Dziś jest to postać kompletnie zapomniana, a to on sprawował nadzór nad inwestycjami w mieście. Starzyński polegał na nim w tych kwestiach. Sam natomiast bezpośrednio nadzorował Wydział Planowania, w którym powstawały plany urbanistyczne.

Jak wyglądała jego wizja rozwoju stolicy?
Zacznijmy od tego, że on był fanatykiem planowania. Miejski wydział planowania urbanistycznego znacznie rozrósł się za jego rządów. Zrewidowano plan urbanistyczny Warszawy, przyspieszono pracę nad planami dla poszczególnych rejonów.
Jego koncepcja rozwoju miasta były niezwykle rozsądna. Zakładał, że zamiast rozpraszać wysiłki, warto skupić się na poszczególnych rejonach, żeby efekty prac, były szybciej widoczne. Jego sztandarowym zamierzeniem było uporządkowanie arterii wjazdowych do miasta, takich jak Radzymińska, Wolska, Puławska, Grochowska czy Grójecka. To tam była największa presja inwestorska. Tam kamienicznicy chcieli wznosić nowe budynki. Uważał więc, że zamiast "babrać się" przy modernizacji jakiś drobnych fragmencików w Śródmieściu, gdzie przecinało się wiele sprzecznych interesów, lepiej dobrze zaplanować nowoczesne dzielnice na przedmieściach, takich jak Żoliborz, Mokotów, Grochów, Wola czy Ochota. I rzeczywiście jeszcze przed wojną efekty jego działań zaczynały być widoczne. Ta Warszawa modernistyczna, do której lubimy dziś wracać myślami, to jest efekt skupienia wysiłków planistów z ratusza na przedmieściach.
Podam przykład. Jak idziemy dziś ulicą Puławską, to wszystkie kamienice z lat. 30. mają mniej więcej wyrównaną wysokość, zharmonizowane elewacje, kamienne bądź ze szlachetnego tynku. To wszystko dlatego, że urbaniści Starzyńskiego bardzo szybko przygotowali te tereny pod boom inwestycyjny.
Jak wspomniałem, w Śródmieściu nie było tak kolorowo. Udało się jedynie przeprowadzić kosmetyczne prace jak wybrukowanie Placu Piłsudskiego, odnowienie fasad ratusza i Teatru Wielkiego, ustawić parę pomników, na czele z pomnikiem Syreny nad Wisłą.

A co z komunikacją?
Największym realnym osiągnięciem było przedłużenie linii tramwajowych na przedmieścia, gdzie zastępowały „samowarki”, czyli prymitywne kolejki pamiętające jeszcze XIX wiek.

A jakie pozostawił po sobie koncepcje niezrealizowane?
Po koniec lat 30. warszawscy planiści wytyczyli linie metra. Co ciekawe, dzisiejsza pierwsza linia metra idzie niemal dokładnie właśnie jej śladem. Zresztą nie ma w tym nic dziwnego, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że nad projektem metra przed i po wojnie pracowali ci sami specjaliści.
Poza tym zaprojektowano także bulwary wiślane, w tym "Wisłostradę" (to wtedy ukuto ten termin). Miała ona pełnić jednocześnie rolę komunikacyjną i widokową - być swoistą wizytówką miasta.
Wreszcie rozpoczęto odsłanianie skarpy warszawskiej, tworzenie Alei na Skarpie. Planowano utworzyć tam zielony szklak spacerowy.
No i zainaugurowano pewne prace konserwatorskie. Planowano stopniowe odsłanianie średniowiecznych murów obronnych na Starym Mieście. Wówczas były one "obrośnięte" kamienicami. Za rządów Starzyńskiego miasto wykupiło kilka działek i wyburzyło budynki przylegające do muru. Potem konserwatorzy uzupełnili jego ubytki. I tak na odcinku od Nowomiejskiej do Wąskiego Dunaju, można już było podziwiać zabytkowe fortyfikacje. Jak wiemy, po wojnie ten pomysł kontynuowało Biuro Odbudowy Stolicy i większość fortyfikacji, łącznie z Barbakanem, została zrekonstruowana.
Przykład murów obronnych jest bardzo ciekawy. Pokazuje, że nawet jeżeli jakieś planowane przedsięwzięcia nie zostały przed wojną zrealizowane, z braku czasu bądź środków, to projekty i przemyślenia procentowały wiele dziesięcioleci później. Mimo, że Starzyński nie przeżył wojny, przetrwała większość urbanistów, którzy dla niego pracowali. To oni wzięli odpowiedzialność za kształt miasta po 1945 r. Większość koncepcji - która została opracowana przed wojną jak właśnie Wisłostrada, Aleja na Skarpie, Trasa Łazienkowska czy metro - doczekały się prędzej czy później realizacji. Dziedzictwo prezydenta Starzyńskiego nie zginęło. To pokazuje jak ważne jest całościowe i dalekosiężne planowanie. Dzisiejsze władze miejskie powinny wziąć z niego przykład, przynajmniej w tej kwestii.


Stefan Starzyński urodził się 19 sierpnia 1893 r. w Warszawie. Pochodził ze zubożałej rodziny szlacheckiej. Był trzecim synem Alfonsa Starzyńskiego - urzędnika, a potem stolarza - i Jadwigi z domu Lipskiej. Pierwsze lata życia mieszkał na Powiślu. Większość dzieciństwa spędził jednak w Łowiczu, gdzie przeprowadziła się jego rodzina. Do Warszawy wrócił w 1907 r. Tutaj kształcił się w gimnazjum Emiliana Konopczyńskiego i szkole realnej Michała Kreczmara. Już wówczas zaangażowany był w konspirację niepodległościową. Nieraz lądował przez to w carskim areszcie. W 1914 r. ukończył studia ekonomiczne na Wyższych Kursach Handlowych Augusta Zielińskiego (dziś SGH). W czasie I wojny światowej i wojen o granice odrodzonej Rzeczpospolitej walczył w Legionach Polskich, a następnie w służył w wywiadzie i artylerii. Na początku lat 20. zaczął pracować w administracji rządowej. Od 1924 r., z krótką przerwą, związany był z ministerstwem skarbu. Awansował do rangi wiceministra. W sierpniu 1934 r. został komisarycznym prezydentem m. st. Warszawy. W czasie swoich rządów mógł pochwalić się wieloma osiągnięciami, m.in. ukończył budowę Muzeum Narodowego i rozbudował sieć szkół.
Najpewniej zabito go pod koniec 1939 r.

Stefan Starzyński: Mocny człowiek, który okiełznał chaos i p...

Zdjęcia zrujnowanej Warszawy. Stolica zaraz po wejściu Niemc...

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto