Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

I won't fuck us over, czyli The National w Teatrze Rozrywki

Patryk Siedliński
Patryk Siedliński
Pełna sala, dobry support i blisko dwie godziny z The National, gwiazdą Ars Cameralis w chorzowskim Teatrze Rozrywki. To recepta na udany wieczór kilkaset kilometrów od domu.
Zobacz więcej zdjęć Michała Jaskólskiego z koncertu The National

The National to bardzo ciekawy przykład zespołu, który robi stały progres, którego nie dopadła choroba drugiej płyty, co więcej, każdy kolejny album wnosi coś nowego, jest po prostu inny, po prostu dobry.

To jednak opinia fana amerykańskiej (bardzo szeroko rozumianej) alternatywy. Niespodziewanie podobne zdanie miało kilkaset osób w Polsce, dlatego też bilety na sobotnie (13 listopada) koncert w chorzowskim Teatrze Rozrywki wyprzedały się w trymiga. Z drugiej strony, co się dziwić, w końcu dla wielu amerykanie dali najlepszy koncert zeszłorocznego Off Festivalu. Swoje zrobiły też bilety, w cenie zaledwie 40 i 60 zł (temu zaledwie, że za mniej niż pół roku wracają do Polski z dwoma koncertami, za trzy i dwa razy tyle).

Przejdźmy jednak do rzeczy. Koncert odbył się w ramach Ars Cameralis, śląskiego festiwalu, który gościł będzie także m.in. Calexico i Tortoise, a festiwalowe wydarzenia obejmą praktycznie każdy rodzaj sztuki i kultury.

Przed siódemką ze stanu Ohio (w Chorzowie wspierani byli przez dwójkę trębaczy) zagrali Teksańczycy z Midlake, którzy specjalizują się spokojniejszych, naładowanych emocjami utworach z pogranicza folku, tradycyjnego i nawet psychodelicznego rocka. I tak, jak w przypadku The National siedzenie na krzesełku nie miało najmniejszego sensu, tak na koncercie muzyków z Denton z przyjemnością wtuliłem się w fotel i przysłuchiwałem się bardzo zawiłym kompozycjom, które jeszcze bardziej zyskiwały na wartości dzięki świetnemu nagłośnieniu w Teatrze Rozrywki.

Po około godzinnym występie Midlake, podczas którego udało się usłyszeć moje ulubione "Acts of Man" i "Winer Dies" z tegorocznego albumu "The Courage of Others", na scenie pojawili się muzycy The National, zespołu, który należy do moich ulubionych, więc tym bardziej nie mogłem się doczekać początku.

A jak już zaczęli, to blisko dwie godziny minęły... za szybko. Obecni fani (mniejsi lub więksi) doczekali się wielu kawałków z dwóch ostatnich, najbardziej znanych, albumów The National, ale także kilku starszych, w tym z "Aligator", dla mnie najlepszego w dyskografii Amerykanów.

Z tego właśnie krążka pochodzi utwór, który zrobił największą furorę na koncercie, ale też nie mogło być inaczej, to zdecydowanie najlepszy, najmocniejszy, z najlepszą sekcją rytmiczną... w historii zespołu. Podczas jego wykonywania Matt Berninger, wokalista The National, zeskoczył ze sceny i ruszył w tłum, momentami chodząc po fotelach i wykrzykując "I won't fuck us over, I'm Mr. November".

Nie zabrakło też świetnego kontaktu z publicznością, żartów i fantastycznego zakończenia. I tak jak "Mr. November" był szaleństwem, tak końcowe, akustyczne wykonanie "Vanderlyle Crybaby Geeks" rozczuliło połowę sali, ale nie ma co się dziwić - muzycy z Cincinnati pokazali klasę, od pierwszego taktu do ostatniego.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto