Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jacek Hugo-Bader: Nie jestem gwiazdorem [Rozmowa MM]

MM Warszawa
MM Warszawa
Autor książki "Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak" ...
Autor książki "Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak" ... A. Michalak / Materiały prasowe, T-Mobile Nowe Horyzonty
Autor książki "Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak" opowiada o kulisach powstawania reportażu.

Jacek Hugo-Bader to polski reportażysta. Dwukrotnie uhonorowano go nagrodą Grand Press. Ma na swoim koncie takie książki, jak "Biała gorączka", "Dzienniki kołymskie" oraz "W rajskiej dolinie wśród zielska". Ostatnio, nakładem wydawnictwa Znak, ukazała się kolejna jego książka, zatytułowana "Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak". Hugo-Bader poprosił Jacka Berbekę, by mógł wyruszyć z nim na wyprawę, której celem było pochowanie ciał Macieja Berbeki i Tomasza Kowalskiego - himalaistów, którzy zginęli na Broad Peak.O książce opisującej tę wyprawę, egoizmie himalaistów oraz zarzutach o plagiat rozmawiamy z Jackiem Hugo-Baderem.
Czuł się pan jak natręt, kontaktując się po raz pierwszy z Jackiem Berbeką?

Wtedy jeszcze nie. To normalny element naszej pracy. Dzwonimy, piszemy e-maile, spotykamy się. Chyba że oczywiście potraktujemy pracę dziennikarzy jako pracę dla ludzi natrętnych, to wtedy tak.

Szybko się zgodził

Nadspodziewanie szybko.

Może dlatego, że potrzebował pieniędzy na wyprawę, a pan mógł mu je zapewnić?

Być może miało to znaczenie, ale nie twierdzę, że to był główny powód.

Jakie miał pan obawy przed wyprawą?

Nigdy wcześniej nie byłem na takiej wyprawie. Nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać. Wszyscy tak mają: jeżeli robimy coś po raz pierwszy, czujemy strach, obawę. Nie jestem od tego wolny. Zawsze, kiedy biorę się za nowy materiał, boję się. Boję się tego, że nie udźwignę tematu. A w tym przypadku było to przedsięwzięcie nietypowe. I jeszcze to, że szedłem w dużej grupie. Dla mnie te siedem osób to była armia. Ja zawsze działam solo. Dlatego robię sam zdjęcia. Fotograf by mi przeszkadzał.

Jest pan indywidualistą?

Można tak to ująć. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze wymagana sprawność fizyczna. Wiele godzin spędziłem, rozmawiając z Jackiem Berbeką na temat tego, jak reaguję na wysokość. Pytał mnie fachowo o to, na jakich wysokościach byłem, jak długo schodziłem. Dla mnie te rzeczy znaczyły niewiele, a dla niego to konkrety.

A nie obawiał się pan skrzywdzenia swoich bohaterów? Po publikacji pojawiło się wiele komentarzy, że mógł pan książką skrzywdzić Jacka Berbekę, tak jak skrzywdzona poczuła się Ewa Hołuszko (Ewa Hołuszko to działaczka opozycyjna z czasów PRL-u, urodziła się jako mężczyzna, zmiana płci przeszła w 2000 roku). A temat był ciężki, tragedią żyły przecież wszystkie media w Polsce.

Zawsze się boję. Ale to nie znaczy, że muszę zgadzać się z moimi bohaterami i to nie ja ich skrzywdziłem. Chciałbym zwrócić uwagę, że czuć się skrzywdzonym a być skrzywdzonym to zupełnie co innego. Jacek Berbeka nie z mojego powodu został skrzywdzony. Jego los skrzywdził. Stracił brata i to prawdopodobnie tego brata, z którym nie mógł się dogadać. Niewielu ludzi coś takiego przeżywa.

Ewy Hołuszko też nie skrzywdziłem. Ją też los skrzywdził, na litość boską! Pan Bóg kobietę przybrał w męskie ciało. Trochę to niesprawiedliwie. Ja bym tak nie chciał. Dla niej to straszna krzywda. Ale naszą misją, rolą życiową i przeznaczeniem jest to, żeby iść do tych ludzi i z nimi o tym rozmawiać.

Dlaczego ani Ewa Hołuszko, ani Jacek Berbeka nie podali mnie do sądu?

Jacek Berbeka kilkukrotnie podkreślał, że chciał to zrobić.

Chciał... co to znaczy? Myślał o czymś takim. E, pobite szklanki. I co by zrobił? Ja ich nie skrzywdziłem. Nie wygraliby w sądzie. Gdybym oszukał ich przy autoryzacji, to mieliby podstawę mnie pozwać. Ale ja tego nie zrobiłem. Kiedy człowiek odkrywa przed drugim człowiekiem swoją duszę, często mówi więcej niż rzeczywiście chciałby powiedzieć. A potem czyta tekst i jest przerażony. Typowy przypadek Ewy Hołuszko. Proszę mi uwierzyć, ja ją uwielbiam. Jest fantastyczną dziewczyną. Nie mam do niej cienia żalu. O to, że mnie objechała, że jestem hieną, też nie mam żalu. Ja hieną nie jestem. Nie zmyśliłem tego. Hołuszko to wszystko mi powiedziała. Dwa razy autoryzowała tekst, podczas gdy zwykle autoryzuje się tylko raz. Autoryzowała nawet zdjęcie! Ale to jest Ewa Hołuszko, zrobiliśmy to dla niej.

Wróćmy do Jacka Berbeki. Po powstaniu książki zadzwonił do pana Jacek Berbeka. Sam pan wspominał, że była to jedna z najtrudniejszych rozmów w pana życiu. Co panu wytknął?

Nie umiem powtórzyć. On na mnie nakrzyczał. Jak można dwadzieścia minut o cukrze rozmawiać? (w książce Jacek Hugo Bader napisał, że Jacek Berbeka słodzi herbatę pięcioma łyżeczkami cukru). Ja prawie cały czas milczałem. Słuchałem monologu Jacka, takie ponoszę koszty wykonywania tej pracy. Nigdy w życiu nie rzuciłem słuchawki. To mi się nie zdarzyło ani w życiu prywatnym, ani w zawodowym. Nie chciałbym też mówić o szczegółach tej rozmowy, bo miała ona charakter prywatny.

Chciał pan zrozumieć himalaistów. Udało się?

Teraz rozumiem ich bardziej niż przed napisaniem książki. Ale nadal nie wiem wielu rzeczy. Nie ma we mnie tyle pychy. Nie mam pojęcia, dlaczego oni wchodzą na te góry.

Chciałby pan próbować podejmować się takich wyzwań jak oni?

Nie, nie bierze mnie ten sport. Uprawiam amatorsko różne dyscypliny. Nakład energetyczny jest moim zdaniem zbyt duży do spodziewanych rezultatów. Wejście na szczyt wymaga olbrzymiego wysiłku. Tyle miesięcy przygotowywania wyprawy tylko po to, by pięć minut postać na szczycie?

A to ryzyko utraty tego, co na dole? Himalaiści niejednokrotnie zostawiają swoje rodziny. Wyjątkiem była tylko Wanda Rutkiewicz.

I to było uczciwe. Wandzia sama uprawiała ten sport, tylko na swój koszt. Ale te żony himalaistów to kobiety, które zostały wzięte gwałtem do niewoli. Nie chcę tego oceniać - same wybrały takich mężczyzn. Oni przecież ryzykują swoje życie - i to właściwie nie wiadomo, w jakim celu. Nie wiem, dlaczego się wspinają - himalaiści często odpowiadają enigmatycznie, że robią to, bo te góry są. Do mnie taka odpowiedź nie przemawia.

I mogą stracić to, co zostawiają za sobą.

Jak każdy człowiek, który się oddala. Znam to uczucie, bo uprawiając swój zawód, też często oddalałem się od domu. Ale robiłem jednak wszystko, by nie ryzykować i wrócić. Tym bardziej, że jestem potrzebny w domu. Niestety bardzo.

Powiedział pan kiedyś, że ta wyprawa była dla pana ucieczką ze względu na osobiste problemy. Co się stało?

Nie, nie jestem gwiazdorem, który życie osobiste zdradza mediom. Ale tak czasami się zdarza, że chce się uciec ze swojego życia. Choćby po to, żeby mieć czas na przemyślenie pewnych spraw. A kiedy wracasz, już wiesz. A góry to dobre miejsce na to, by nacisnąć reset. Wielu himalaistów pewnie też ma takie motywacje.

Przypadek Tomka Kowalskiego akurat taki nie jest. On chciał wejść na szczyt i nakręcić film, w którym oświadcza się Agnieszce.

Nie twierdzę, że wszyscy.

Nie gwiazdorzył?

To pani opinia?

Pytam, bo na ośmiotysięcznikach chyba nie powinno się myśleć o nagrywaniu filmów, zwłaszcza kiedy nogi zamarzają i trudno się oddycha. Trochę ryzykowne, prawda?

Zgadzam się z panią. "Na szczyty ośmiotysięczników wchodzi się z pokorą dziecka, które wdrapuje się na kolana matki" - tak powiedział Tenzing Norgay, pierwszy zdobywca Mount Everest. Bardzo mi się to zdanie podoba. Trzeba mieć w sobie pokorę. Oczywiście, zdarza mi się, że brakuje mi pokory. Ale na ośmiotysięczniku można za to zapłacić życiem.

Himalaiści są pana zdaniem egoistami?

Różnie bywa. Nie widzę powodu, by Wandę Rutkiewicz, wielką damę polskiego himalaizmu, nazywać egoistką.

Wanda Rutkiewicz żyła samotnie. Ale podejmowanie tak ogromnego ryzyka, zostawiając na dole rodzinę, to egoizm.

To prawda, ma pani rację. Porywanie się na niebotyczne cele bez oglądania się na swoich najbliższych, to egoizm.

W książce wykorzystał pan nietypowy dla reportażu zabieg wykorzystania wypowiedzi internautów. W ten sposób ich pan nobilituje, a przecież to ludzie, którzy niejednokrotnie bez żadnej wiedzy na temat himalaizmu osądzali członków wyprawy na Broad Peak.

Tak jak to u nas w Polsce. Rozpoczyna się dyskusja internetowa i nagle wszyscy stają się lekarzami, specjalistami od wychowania dzieci, himalaistami itd. Nie cenię tego, absolutnie. Nigdy nie korzystam z tego. Tym razem zrobiłem wyjątek, bo byłem ciekaw, co społeczeństwo ma do powiedzenia na ten temat. Jeszcze raz podkreślę: nie cenię tych wszystkich wypowiedzi. Nie obchodzą mnie ludzie, którzy nie podpisują się pod tym, co piszą. My, dziennikarze, podpisujemy się pod każdym swoim słowem.

Dlaczego więc użył pan tych komentarzy?

Instynkt mi podpowiedział, że powinienem to zrobić. Gdy pokazałem gotową książkę, proponowano mi, bym te fragmenty wyrzucił lub skrócił o połowę. Nie zrobiłem tego, bo uważam, że w ten sposób udało mi się nakreślić jedną rzecz - to, że świat Internetu jest bardzo bezwzględny. Proszę mi uwierzyć, wybrałem te najłagodniejsze komentarze. Trudno to przełknąć, że mężczyzn, który urośli do miana bohaterów, tak się poniewiera. Zdradzę pani jedną rzecz: Umieściłem tam wiele wpisów, które są zgodne z moimi poglądami na temat tej tragedii.

Przecież te wpisy mają sprzeczny charakter. Jedni oskarżają Bieleckiego i Małka, inni poniewierają Kowalskiego i Berbekę, jeszcze inni wieszają psy na himalaistach w ogóle.

Dlatego nie będę mówić, z którymi się zgadzam. Zresztą reporter przecież nie może się zdradzać ze swoimi poglądami.

Nad publikacją musiało wisieć jakieś fatum.

Czułem to.

Może fatum wisi już nad wszystkim, co związane z Broad Peakiem?

Możliwe. Wielu ludzi śmieje się z takich przeczuć, wiary w fatum, los, przeznaczenie. Ja w to wierzę.

Jak pan przyjął oskarżenia o plagiat (Tygodnik Powszechny oskarżył Hugo-Badera o popełnienie plagiatu - przyp. red.)?

Chciałem pójść na strych i się powiesić. Tak się czułem. Od 25 lat pracuję przy reportażu, piszę książki, napisałem kilkaset artykułów, parę osób zna moje nazwisko, mam na koncie parę nagród i ogromną rzeszę wiernych czytelników (w 80 proc. to kobiety). Nagle ci moi wierni czytelnicy dowiadują się, że ten ich bohater to plagiacista. Wsparli mnie ludzie, którzy pisali do mnie, że książkę przeczytali jednym tchem. Szczygiełek mawia, że w reportażu mówi, żeby nie przynudzać. W literaturze faktu to się właśnie liczy.

A film?

Film nie powstanie. Książka im się nie podobała i filmu nie chcą. Czułem to.

Znowu fatum?

Można tak powiedzieć, ale ja już wcześniej czułem, że moi bohaterowie chcieliby, żeby ta książka wyglądała inaczej. Jeszcze w czasie wyprawy to wyczuwałem. Oni chcieli, żeby pisał pięknie o ich bliskich. Ale musiałem wysilić się na krytycyzm, inaczej moja praca nie miałaby sensu.

A kolejna książka? O czym będzie?

O Polsce. Wracam do książki, której pisanie przerwałem, jadąc na Broad Peak. Będzie to najtrudniejsza książka w moim życiu, ponieważ będę opowiadał o moich kolegach z podziemia, z partyzantki. Im się to należy, ponieważ o nich nikt nie napisał. Anda Rottenberg powiedziała kiedyś: "W Polsce z wolności korzystają najmniej ludzie, którzy ją wywalczyli". Kur**, to jest niesprawiedliwe! Jakim prawem, dlaczego!? My tych ludzi porzuciliśmy. Ja również. Tak się zająłem swoim życiem, że przestałem myśleć o ludziach, którym się nie powiodło. Oni nie mają żadnych profitów z wolnej Polski.

Kiedy ukaże się ta książka?

W przyszłym roku.

Dziękuję za rozmowę.


rozmawiała
Kinga Czernichowska

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto