Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kibera – miasto zawiedzionych nadziei #FestiwalHumanDOC

DM
Kibera jest miastem w mieście zamieszkałym przez ludzi zwiedzionych nadzieją. Przybywają oni z całego kraju, licząc na pracę i godne życie w bogatej stolicy. Większość z nich kończy w Kiberze. Niby żyją w mieście, ale są od niego oddzieleni niewidzialną barierą, jaką tworzą slumsy. Więcej w tekście Macieja Machcewicza.

Odkryj nieznane. Niepowtarzalny urok miejsca, gdzie ponad czterdzieści plemion różnych religii pokojowo ze sobą współżyje (…). Pozdrowienie «jak się masz?» usłyszysz niezliczoną ilość razy z ust dzieci żądnych poznania przybyszy z zewnątrz. Tak reklamuje się jedna z wielu firm organizujących wycieczki dla turystów przybywających do jednego z najbardziej popularnych krajów Afryki. Odkrywanie nieznanego – czy nie jest to marzenie każdego spragnionego wrażeń podróżnika? Szczególnie dzisiaj, kiedy na świecie pozostało tak niewiele białych plam, a jeszcze mniej miejsc nieskażonych (czyt. zdewastowanych) działalnością człowieka.

Gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości, to organizatorzy śpieszą z zachętą – miejsce to odwiedzili Barack Obama, Gordon Brown, czy Ban Ki Moon. Coś tu zgrzyta. To jest to miejsce znane czy nieznane, skoro byli tam już najważniejsi światowi przywódcy? Z drugiej strony, kto nie lubi podążać śladem sławnych ludzi? Najlepszym przykładem plaża na wyspie Phi Phi Leh, znana z filmu Niebiańska plaża z Leonardo Di Caprio w roli głównej. Stała się tak popularna, że władze Tajlandii musiały ją zamknąć z powodu zniszczeń spowodowanych przez turystów.

Najwyższy czas zatem przedstawić tajemnicze, czarujące, odwiedzane przez światowe sławy miejsce, gdzie roześmiane dzieci witają przybyszy z innego świata. To Kibera, slumsy Nairobi, stolicy Kenii. Określane są mianem wielu naj – największej, najludniejszej, najbiedniejszej – dzielnicy biedy w Afryce Wschodniej. Mieszkańcy Kibery zmagają się z brakiem tak podstawowych usług komunalnych, jak system wodociągów, wywóz śmieci, odbiór ścieków, dostęp do elektryczności, szkół i szpitali. Szacuje się, że bezrobocie wynosi nawet 50%, a co piąty mieszkaniec jest zarażony wirusem HIV.

Bieda w obiektywie aparatu

Ta bieda staje się atrakcją na pokaz dla turystów, którzy do Kibery przyjeżdżają prosto z hotelowych plaż Mombasy i z safari po parkach narodowych (niedostępnych dla wielu mieszkańców Kenii). Za kilkadziesiąt dolarów od osoby, uzbrojeni w aparaty i pod opieką przewodnika wpadają w środek życia mieszkańców. Domki z blachy falistej ciągnące się wzdłuż torów kolejowych – cyk, ogromny ściek płynący środkiem ulicy – cyk, bawiące się dzieci – cyk, gotujące przed domem kobiety – cyk, uliczni handlarze usiłujący sprzedać swoje wyroby – cyk. Strzelają klisze aparatów. Turyści nie pytają fotografowanych o zgodę, zaglądają ludziom do domów, rozdają dzieciom cukierki (czy ktoś się zastanawia, gdzie jest najbliższy dentysta?). Na refleksję nie ma czasu. Wycieczka trwa tylko trzy godziny, a w planie jeszcze wizyta w sierocińcu. Przecież nikt nie chce znaleźć się w Kiberze po zmroku. Trzeba zdążyć wrócić na kolację do eleganckiego hotelu w centrum miasta.

Slum tourism, gdyż tak to się fachowo nazywa, nie jest nowym zjawiskiem. Już 150 lat temu w Londynie przedstawiciele klasy wyższej urządzali sobie wycieczki na wschodnie rubieże miasta, aby podglądać życie klas nieuprzywilejowanych. Wkrótce moda ta dotarła za ocean, do Nowego Jorku. W Afryce nastąpiło to na początku lat 90. ubiegłego wieku, kiedy turyści zaczęli odwiedzać takie miejsca, jak Soweto w Johannesburgu, które stało się symbolem oporu wobec systemu apartheidu.

Kibera jednak żadnym symbolem nie jest, a jedyną jej atrakcją w oczach turystów jest bieda. Swoją sławę zawdzięcza ekranizacji powieści Johna Le Carre pod tytułem Wierny Ogrodnik, opowiadającej o przekrętach koncernów farmaceutycznych w Kenii. Dzięki wzruszającym scenom nakręconym w Kiberze, slums stał się znany i zyskał rozpoznawalność wśród tysięcy innych anonimowych dzielnic biedy (w samym Nairobi jest ich kilkadziesiąt). Film nakręcono w 2005 roku i mniej więcej wtedy do Kibery zaczęli przybywać celebryci, światowi politycy i agenci cnoty, jak amerykański pisarz Paul Theroux nazywa pracowników organizacji humanitarnych. W ślad za nimi ruszyli turyści.

Być może krytyka slum tourismu nie jest uprawniona. Antropolożka Aleksandra Gutowska na portalu post-turysta pisze: Jeśli mieszkańcy slumsów nie tylko wyrażają zgodę na organizację wycieczek, ale także aktywnie angażują się w oprowadzenie turystów po slumsach, jednoznaczna i negatywna ocena tego zjawiska z perspektywy uprzywilejowanego przedstawiciela zachodu, również może być odebrana jako pewna forma uprzedmiotowiania i odbierania podmiotowości mieszkańcom slumsów. Dalej tłumaczy, że oprowadzając wycieczki mieszkańcy Kibery zyskują możliwość pokazania pozytywnych aspektów swojego życia, czyli wychodzenie z biedy w kontraście do stereotypowej medialnej narracji o tkwieniu w biedzie. Wydaje mi się, że kluczowe jest jednak zdanie samych mieszkańców. A ci reagują rosnącą irytacją i bezsilnością. W rozmowie z reporterem Al.-Jazeera w 2018 roku jedna z mieszkanek opowiada: Turysta zrobił mi zdjęcie. Poczułam się jak obiekt. Chciałam mu zwrócić uwagę, ale bałam się towarzyszącego grupie przewodnika. Kibera nie jest parkiem narodowym, a my nie jesteśmy dzikimi zwierzętami – dopowiada inny.

Przede wszystkim jednak slum tourism, niezależnie od tego jak go oceniać – czy jako szansę dla mieszkańców na pokazanie się z lepszej strony, czy jako wątpliwą moralnie atrakcje – ogranicza się właśnie do tej narracji o biedzie lub wychodzeniu z niej. Turysta podczas wycieczki zobaczy tylko pozbawiony kontekstu wycinek rzeczywistości. Tymczasem rzeczywistość Kibery, jak wiele rzeczy na tym świecie, jest dużo bardziej skomplikowana.

Społeczność godna podziwu

Większość ludzi nigdy nie była w Kiberze. Myślą, że miejsce, w którym żyję idzie ramię w ramię z biedą, chorobami i przemocą. To prawda, że w Kiberze czasami wrze. Ale dlaczego? To jest skomplikowana kwestia – mówi Don Wilson Odhiambo, fotograf z Kibery, główny bohater filmu Vote for Kibera.

Film czeskiego reżysera Martina Páva nie ogranicza się do utartych schematów i stereotypów zawartych we wspomnianych wyżej trzech hasłach o biedzie, chorobach i przemocy. Opowiada o Kiberze poprzez historie różnych ludzi i społeczności zamieszkujących Kiberę. Pokazuje, jak się organizują i wspólnie próbują poradzić sobie z trudną sytuacją, w której się znaleźli. Zdecydowałem się zostać fotografem, żeby poprzez zdjęcia zmienić wizerunek Kibery. Moja twórczość nie skupia się na pokazywaniu bolesnej strony Kibery, ale jej pozytywnych aspektów – mówi w jednej ze scen Odhiambo.

Ta pozytywna strona Kibery to między innymi Millicent, która po stracie męża zebrała pozostałe wdowy i stworzyła grupę, dzięki której wspierają się nawzajem poprzez wspólną pracę. Benta Agola, chora na HIV nauczycielka, która prowadzi w swoim domu szkołę połączoną z sierocińcem. Kolektyw artystów Maasai Mbili ukazujacy wyjątkowość Kibery poprzez sztukę. Tunker, właściciel ziemski, prowadzący zajęcia bokserskie dla młodzieży i udostępniający za darmo grunt na użytek klubu sportowego.

W efekcie powstał obraz pełen budujących postaw, funkcjonujących w miejscu, gdzie z pozoru wydawałoby się to niemożliwe. Nie oznacza to jednak, że ucieka on od tematów trudnych. Nie zamykamy oczu na problemy, ale pokazujemy też rozwiązania – powiedział w jednym z wywiadów twórca filmu. A tych pierwszych w Kiberze nie brakuje. Są one odzwierciedleniem całej historii współczesnej Kenii i wyzwań przed nią stojących.

Kibera znaczy busz

Kibera jest miastem w mieście. Zamieszkałym przez ludzi zwiedzionych nadzieją. Przybywają oni z całego kraju, licząc na pracę i godne życie w bogatej stolicy. Większość z nich kończy w Kiberze. Niby żyją w mieście, ale są od niego oddzieleni niewidzialną barierą, jaką tworzą slumsy. Według oficjalnego spisu ludności z 2009 roku mieszka tam 170 tysięcy ludzi. Jednak niektóre wyliczenia sięgają nawet miliona. Najbardziej wiarygodne dane zebrane przez UN-Habitat mówią o 400-700 tysiącach mieszkańców. Tak naprawdę wszelkie szacunki są nieprecyzyjne i nikt nie wie ile osób mieszka ściśniętych na obszarze 2,5 kilometra kwadratowych. To mniej niż wynosi powierzchnia Central Parku na Manhattanie.

Mieszkają oni na ziemi, która nie należy do nich. Gdyż trzeba wiedzieć, że Kibera, a dokładnie Kibra, w języku nubijskim oznacza las albo busz. I takim miejscem była do początków XX wieku. W 1904 roku Brytyjczycy pozwolili się tu osiedlić przybyłym z Sudanu Nubijczykom. Miała to być podzięka za służbę w oddziałach King’s African Rifles i walkę ku chwale brytyjskiego imperium. Weteranom i ich rodzinom wydano pozwolenia na zamieszkanie i budowę domów. Nie otrzymali jednak żadnych formalnych aktów własności. W rezultacie po uzyskaniu niepodległości w 1963 roku nowe władze Kenii uznały tę ziemię za swoją, choć w praktyce przez kolejne dziesięciolecia kompletnie ignorowały zaludniający się slums. A Nubijczycy przyjmowali kolejnych przybyszy i wynajmowali ziemię migrantom z całego kraju. Dziś stanowią jedynie około 15% populacji Kibery.

Szowinizm plemienny

Slums jest odbiciem całego kraju, który został uformowany przez Brytyjczyków w czasie dekolonizacji. W sztucznie wytyczonych granicach zamknięto czterdzieści trzy plemiona i nakazano im się stać jednym narodem. Wszystkie są obecne w Kiberze. I istnieje między nimi wiele napięć. Nasilają się zwłaszcza w czasie wyborów. Cały świat usłyszał o Kiberze w 2007 roku, kiedy po sfałszowanych wyborach doszło tam do masowych rozruchów. Dariusz Rosiak w książce Żar. Oddech Afryki podaje, że w pogromach na tle etnicznym w całym kraju zginęło wówczas tysiąc trzysta osób, a kilkaset tysięcy straciło dach nad głową. Jeden z jego rozmówców, były poseł Koigi Wamwere mówi: (...) prawie wszyscy Kenijczycy żyją w więzieniu szowinizmu, który każe im poddać się woli plemiennego lidera, nawet jeśli ten wiedzie ich na zatracenie. Plemienność zabija ten kraj, a ludzie tu mieszkający są przekonani, że bardziej niż Kenia potrzebne jest im ich plemię. Głowna oś podziału przebiega między plemieniem Kikuju i Luo, których przedstawiciele, od przywrócenia demokracji w 2002 roku, rywalizują o władzę. Ci pierwsi rządzą krajem, drudzy tworzą opozycję. Kibera zaś stanowi polityczny bastion lidera Luo – Raila Odingi.

Akcja filmu Vote for Kibera rozgrywa się tuż przed wyborami w 2017 roku, gdy wciąż żywe są wspomnienia wydarzeń sprzed dziesięciu lat. Napięcie, niepewność i obawa, że sytuacja się powtórzy widoczne są na każdym kroku. Wybory są szeroko komentowane przez wszystkich bohaterów filmu, a o oczekiwaniach mieszkańców wobec kandydatów nieustannie przypomina obecne w tle kolejnych scen radio Pamoja FM. Trudno powiedzieć jaka jest różnica między programem politycznym Uhuru [Kenyatty z plemienia Kikuju] a Railą (...) Ale dla ludzi to znaczy wiele. Wszyscy Luo, a zwłaszcza Luo z Kibery wierzą, że Raila walczy w ich imieniu od czasów uzyskania niepodległości. Dlatego tak bardzo liczą na jego zwycięstwo – tłumaczy główny bohater filmu.

Czy Kibera przetrwa?

W rzeczywistości nie powinni mieć żadnych powodów aby wspierać jednych, bądź drugich. Dla sytuacji mieszkańców Kibery nie ma znaczenia pochodzenie rządzących. W filmie jest taka scena: wielki baner wyborczy jednego z kandydatów na burmistrza Nairobi góruje nad plątaniną kabli i niską zabudową blaszanych domków. Jego wyprodukowanie i postawienie z pewnością przekracza wartość okolicy. To dobrze ilustruje stosunek polityków do Kibery. Liczą się tylko głosy, a nie zapewnienie godnych warunków życia mieszkańcom osiedla, które formalnie nie istnieje. Mimo to Kibera, dzięki ciężkiej pracy liderów społeczności, zmienia się i rozwija.

Pytanie jednak brzmi, czy przetrwa? Kibera otoczona jest bogatymi dzielnicami rozrastającego się Nairobi. W 2017 roku rząd Kenii przekazał Nubijczykom kolektywne prawo własności do zaledwie 6% podarowanego im niegdyś terenu. Przy tej okazji prezydent Kenyatta stwierdził, że Kibera nie powinna być atrakcją turystyczną, gdzie ogląda się biedę. Poprzez właściwe planowanie i publicznie dostępne usługi ma się stać modelowym miastem. Czy mieszkańcy Kibery mogą wierzyć tym obietnicom? Patrząc na plan rządu nie ma dla nas nadziei. To nie jest nasza ziemia, ona należy do rządu. Nie mamy dokumentów, a jeśli ktoś będzie chciał takie uzyskać, to ich nie dostanie. Gdy nadejdzie czas, wyprowadzimy się – nie ma wątpliwości Tunker, potomek nubijskich żołnierzy.

Maciej Machcewicz

od 12 lat

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto