Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Krawczyk na zawsze zostanie w sercach i w pamięci. Wspominają Piasek, Marian Lichtman, Marcin Nierubiec, prof. Leszek Markuszewski

Tomasz Dereszyński
Tomasz Dereszyński
Dyskografia Krzysztofa Krawczyka pokazuje, że potrafił zmierzyć się z prawie każdym gatunkiem muzycznym
Dyskografia Krzysztofa Krawczyka pokazuje, że potrafił zmierzyć się z prawie każdym gatunkiem muzycznym Paweł Lacheta/Polska Press
Ile jeszcze historii wielkiego artysty jest do odkrycia, do opowiedzenia, tego nie wie nikt. Na szczęście dla nas została jego twórczość oraz wspomnienia o Krzysztofie Krawczyku. O tym, jakim był człowiekiem, mówią jego przyjaciele.

Każdy z nas ma własne wspomnienie o piosenkarzu. Być może to jego pierwsza piosenka, którą słyszeliśmy na pierwszej randce lub na zabawie sylwestrowej, może to pierwszy koncert artysty, na którym byliśmy, czy występ w telewizji, który zapamiętaliśmy, może to jakiś koncert na jednym z niezliczonych festiwali piosenki?

O Krzysztofie Krawczyku wiemy prawie wszystko. Po niespodziewanej informacji o śmierci artysty, jaka spadła na nas w Poniedziałek Wielkanocny AD 2021, redakcje internetowe, telewizje, stacje radiowe, prześcigały się w publikowaniu informacji o Nim, wspomnień, relacji. Historii z życia Krzysztofa Krawczyka opowiedzianych w mediach w ostatnim czasie było tyle, że trudno zliczyć. Każda ciekawa, inna, niektóre wielowymiarowe, wielowątkowe, bogate, jak życie opłakiwanego przez wielu Polaków artysty.

Życie, takie najzwyklejsze, codzienne, z Nim obok, bynajmniej nie toczyło się w mediach, a raczej z dala od nich. Jest co opowiadać.

Andrzej Piaseczny, niejako towarzysz niedoli w ostatnich dniach życia Krzysztofa Krawczyka, wszak obaj panowie przechodzili COVID-19, znalazł się na pierwszej linii. Popularny Piasek, dowiedziawszy się o śmierci artysty, na swoim Facebooku napisał załamany: „Krzysiu! Chłopaku... obiecałeś zdrowieć… To bardzo smutny dzień. Dziękuję Ci za Twoje życie i wielki dar. Do zobaczenia, bracie”.

Obaj spotkali się nieraz. Muzycznie i towarzysko. - Wspominając Krzyśka i wspominając wielkiego artystę, tak naprawdę, wiem, że możecie go państwo lubić muzycznie, albo nie lubić, ale nie da się obok Krzysztofa przejść, obok jego wyjątkowego głosu i drogi artystycznej - mówił Piasek w rozmowie z Radiem Zet. Andrzej Piaseczny miał zaszczyt nagrać na płytę z Krawczykiem duet. To utwór „Przytul mnie życie”. Piosenka znalazła się na krążku „Duety” (2016). Oprócz Piaska, są na niej m.in. duety Krzysztofa Krawczyka z Anią Dąbrowską, Katarzyną Nosowską, Maciejem Maleńczukiem, Urszulą czy Wojciechem Kordą.

Z innej strony poznawali go wokaliści, muzycy, management, fani, z innej kompozytorzy.

Marcin Nierubiec, kompozytor, autor przebojów dla wielu znanych wykonawców, m.in dla Dody, Maryli Rodowicz, Bohdana Łazuki, Michała Bajora, Krzysztofa Kiliańskiego, także dla młodszych wykonawców, w 2002 r. napisał dla Krzysztofa Krawczyka piosenkę „Mijamy” do tekstu Daniela Wyszogrodzkiego. Piosenka znalazła się na podwójnie platynowym albumie „Bo marzę i śnię”, a także na albumie „Live” wydanym rok później. „Mijamy” było jednym z singli promujących płytę. Powstał do niej teledysk, w którym zagrała młoda, dobrze zapowiadająca się aktorka Anna Cieślak, jeszcze przed swoimi dużymi rolami.

- Krzysztofa Krawczyka osobiście poznałem dopiero podczas promocji płyty w warszawskim Empiku. Pamiętam bardzo długą kolejkę - głównie kobiet w różnym wieku, które stały po autograf i prawie każda robiła sobie pamiątkowe zdjęcie z artystą. Krzysztof Krawczyk zmęczony, ale uśmiechnięty, przywitał mnie serdecznie i powiedział, że kompozytor jego piosenki nie powinien stać w kolejce. Odpowiedziałem, że stałbym i w dłuższej, bo praca z nim to spełnienie moich marzeń i jestem jego fanem od dziecka - wspomina Marcin Nierubiec.

Później panowie widywali się na różnych koncertach i festiwalach, aż rok temu kompozytor dostał wiadomość od Andrzeja Kosmali, wieloletniego menedżera zmarłego, że Krzysztof Krawczyk nagrał piosenkę „Włoska miłość” do tekstu Jacka Cygana. Ten utwór czeka jeszcze na swoją premierę. Już nie możemy się doczekać.

Marcin Nierubiec, tak jak zapewne wielu współpracowników Krawczyka zauważa, jak ważna była prawdziwa przyjaźń i długa współpraca pomiędzy artystą i menedżerem, jak Krzysztofa Krawczyka i Andrzeja Kosmali. - To na polskim i światowym rynku prawdziwy ewenement - zaznacza Marcin Nierubiec.

Osoby z branży zawsze mówiły o wielkim głosie Krzysztofa Krawczyka, dużej scenicznej osobowości i poczuciu humoru. - W barwie jego głosu było coś ciepłego i magicznego, coś, co sprawiało, że dla słuchaczy stawał się od razu kimś bliskim i wyjątkowym. Jestem przekonany, że jego piosenki zostaną z nami i że będą się przy nich wzruszać, bawić i tańczyć kolejne pokolenia - podkreśla kompozytor.

Najważniejszy dla artysty jest start do kariery. Na tym przysłowiowym przystanku do sławy Krzysztof Krawczyk spotkał m.in. Mariana Lichtmana, perkusistę i wokalistę, długoletniego kompana w grupie Trubadurzy. Wróćmy zatem do 1963 roku, czyli dla wielu z nas, stąd do wieczności.

Trubadurzy zaczynali w Łodzi. Podobnie do bohaterów „Ziemi obiecanej” rozpoczynali od zera. Jednym z przyszłych Trubadurów był Marian Lichtman. Późniejszy perkusista i wokalista grupy spotkał Krzysztofa Krawczyka.

- Byłem takim lokalnym Elvisem, na łódzkiej scenie muzycznej. Pierwszy miałem skórzane spodnie, fryzurę „elvisowską”. Zawsze w niedzielę w południe odbywały się spotkania z piosenką. Młodzież przychodziła, by zaśpiewać, zagrać, a po koncercie dochodziło do bójek pomiędzy dzielnicami - wspomina wczesne lata 60. XX wieku w Łodzi Marian Lichtman.

Dalej było już tylko ciekawiej. - Któregoś dnia przychodzi na taki koncert jedna trzecia Krawczyka, taki szczuplaczek. Pytam go, co tu będziesz robił? On na to: jak to co, będę śpiewał piosenkę aktorską. Ja mu na to, że ludzie czekają na rock and rolla. On skromny, dobrze wychowany, do mnie na „pan” mówił.

Na scenę wchodzi Marian Lichtman, by pokazać poznanemu właśnie Krzysztofowi, jak się śpiewa. - Krzysztof wziął ze sobą ręcznik, myślałem, że się będzie kąpał. A on sobie ten ręcznik owinął wokół głowy i zaczął śpiewać „Ząb, boli mnie ząb”. Ja oszalałem wtedy, zacząłem się śmiać, bo takiego czegoś dotychczas na spotkaniach nie widziałem - wspomina Lichtman.

Od tego czasu młody Marian pokochał młodego Krzysztofa. - Już wtedy zapowiadał się na showmena, jeszcze nie na piosenkarza. Miał ten głosik taki biały, wysoki. Zapytał się mnie „jak to się robi, by śpiewać nisko”. To się robi „na maskę, czyli śpiewa się przeponą. Śpiew przeponą daje to, że się nigdy nie ochrypnie - dopowiada Lichtman.

Po 14 dniach przyszedł na kolejne spotkanie Krzysiek i zaśpiewał jak już potem potrafił do końca życia. W ciągu zaledwie dwóch tygodni zrobił taki niewiarygodny postęp. - Niesamowity. Już wtedy się zapowiadał na fenomenalnego człowieka w branży. I tak się stało.

To spotkanie dwóch chłopaków, którzy przyjaźnili się do końca. Trudno wskazać dokładną datę ich spotkania. - To był 1963 rok, późnym latem. On był Elvisem, ja byłem Elvisem, Sławek Kowalewski był Paulem Anką. W tym czasie dowiedzieliśmy się o istnieniu The Beatles. Co to był za zespół szalony po Elvisie Presleyu, który wprowadza na listy przebojów aż pięć piosenek. To było nieprawdopodobne - opowiada Lichtman.

I tu mamy początek zespołu Trubadurzy. Panowie postanawiają założyć kapelę. - Krzysztof mianował mnie perkusistą, choć byłem gitarzystą śpiewającym. Ja mu na to, że nie umiem grać. On mi na to, to się nauczysz. Byłem zły na niego (śmiech), Sławek też go poparł. Ja się wtedy obraziłem na nich strasznie. Pomyślałem sobie „ty mi będziesz mówił, na czym mam grać?” Co więcej, Krzysztof i Sławek poszli do mojego taty i oświadczyli mu, że „panie Lichtman, pana syn nie będzie żadnym adwokatem, lekarzem, będzie muzykiem tak jak my. Niech pan mu kupi perkusję - wspomina muzyk.

Tata Mariana posłuchał rady Krzysztofa i Sławka i kupił perkusję. Po cichu ściągnęli chłopaka „pod siódemki”, kultowe miejsce w Łodzi, i oświadczyli krótko: od teraz Marianku będziesz grał na tym, bo Ringo Starr w Beatlesach też śpiewa. Też będziesz solistą w Trubadurach, tak jak my. - I tak się stałem perkusistą. Ale nie żałuję - dodaje.

Od tego momentu nie było dnia, by młodzi nie spotykali się na wspólnym graniu. Byli jak nierozłączki. Ćwiczyli w MDK, tam, gdzie odbywały się wspomniane spotkania z piosenką. Także Łódzki Dom Kultury był miejscem prób dla Trubadurów.

Marian i Krzysztof już wtedy mieli swoje narzeczone, ich przyszłe żony. - One wcale się nie dziwiły, że chcemy być muzykami, w przyszłości znanymi. One nas wspierały. Tworzyliśmy rodzinę - wspomina.

Przyjaźń przyjaźnią, ale na pewno zdarzały się sprzeczki, kłótnie. O co? - Kłóciliśmy się o akordy, ale to szybko mijało. Jak w rodzinie.

Krzysztof był bardzo wrażliwym człowiekiem. - Któregoś dnia zaproponował mi braterstwo krwi na wzór amerykański. Zaprowadził mnie do bramy niedaleko „siódemek”, miał przy sobie żyletkę, i powiedział „ja ci zrobię krzyżyk” na ręce. Poleci troszkę krwi. Ty mi też to zrobisz.

Jak powiedział, tak zrobił, to samo uczynił Marian. Po czym muzycy dołożyli rękę do ręki i „zmieszali krew”. - I tak się staliśmy rodziną.

U obu pozostały blizny, u Mariana większa, u Krzysztofa mniejsza, bo Marian bardzo się bał i „machnął” delikatniej.

W tamtym czasie była muzyka, śpiew i bitwy. Bo Krzysztof nabrał trochę ciała. Poza tym wszędzie chodził z hantlami, Marian trenował boks. O dziewczyny się nie bili, bo nie musieli. Krzysztof miał swoją, Marian swoją.

U każdego młodego muzyka przychodzą chwile zwątpienia. U nich też takie się pojawiały. - To były dosłownie chwile. Po pół godzinie nam przechodziło, emocje mijały, zespół grał dalej.

Ich pierwszy koncert? - Pierwszy odbył się „Pod siódemkami”, a plenerowy w parku „Poniatowskiego”, gdzie rozwalono cały park. Połamano wszystkie ławki. Po koncercie mieliśmy duże problemy, choć to nie była nasza wina. Pojawiła się moda na fruwające marynary, a także na demolkę wszystkiego. Fani okazywali nam w ten sposób swoje uwielbienie - dodaje Lichtman.

Krzysztof już wtedy potrafił wszystko zagrać, zaśpiewać. Ludzie nawet opowiadali sobie, że Krawczyk wyśpiewa nawet całą książkę telefoniczną.

Marian Lichtman przy okazji dementuje informację powielaną od lat, że Trubadurzy nagrali piosenkę do serialu „Wojna domowa”. - Mało tego, nam w tamtych czasach przypisywano autorstwo wszystkich piosenek. Śpiewaliśmy, owszem, ale w filmach Andrzeja Wajdy „Polowanie na muchy” i „Wszystko na sprzedaż”.

Co Marian Lichtman zapamięta najbardziej ze współpracy z Krzysztofem Krawczykiem? - Mieliśmy dziesięć lat pięknego życia artystycznego. Zrobiliśmy wszystko, co można było zrobić w muzyce. Potem stał się solistą i bardzo mu się to należało - podsumowuje.

Krzysztof Krawczyk zawsze pamiętał o koledze. Nawet jak się nie udało im spotkać, to odbywały się spotkania w innym terminie. To były takie specjalne święta, bo Krawczyk musiał widzieć Trubadurów raz na jakiś czas. Ostatnie wspólne święta Mariana i Krzysztofa? - To było chyba półtora roku temu. Krzysztof był bardzo gościnnym człowiekiem. On był osobą, która kochała innych. To jest najważniejsze.

Panowie ze sobą rozmawiali na odległość tak często, jak to tylko było możliwe. Telefon od Krzysztofa zaczynał się od najnowszego kawału. Raz po kłótni Krzysztof zadzwonił po dwóch miesiącach i mówi: Wiesz Marian, przeczytałem w jakiejś gazecie o nowej chorobie. Jakiej? O „mendopauzie”. Ty masz „mendopauzę”.

Ich ostatni kontakt? - Dwa miesiące temu, ale Krzysztof już wtedy był w złej kondycji. Umówiliśmy się na spotkanie, tradycyjne, świąteczne, niekoniecznie odbywające się w święta - mówi. Poza tym zawsze chciał, byśmy się razem godnie zestarzeli. To było jego motto - tak Marian Lichtman kończy swoją opowieść o Krzysztofie Krawczyku. Można ją ciągnąć bez końca.

Artysta tworzy dla fanów. Dyskografia Krzysztofa Krawczyka pokazuje, że potrafił on zmierzyć się z prawie każdym gatunkiem muzycznym. Od big beatu, przez muzykę ludową do swego rodzaju rapu.

Krawczyk lubił wyzwania, co nie dla wszystkich było oczywistym spostrzeżeniem. Dla wielu starszych fanów udział artysty w Hot16Challenge 2 był zatem nie lada niespodzianką. „Dzwonię, by powiedzieć Wam” został bardzo dobrze przyjęty przez internautów, co przeczy tezie, że młodzież nie ceniła czy wręcz ignorowała Pana Krzysztofa. Na marginesie, nominację do udziału w raperskim z założenia Hot16Challenge 2 dostał od… Mariana Lichtmana. - Mnie nominował raper Łona. Krzysztofa mianowałem, bo to był dla mnie wybór oczywisty. Kogo miałem nominować. To był mój przyjaciel. Dał radę.

Wielu artystów w Polsce miało swoje wzloty i upadki. Również Krzysztof Krawczyk musiał dzielnie stawiać czoła wielu wyzwaniom. Jak każdy z nas. I zazwyczaj wychodził z nich obronną ręką, uciekał śmierci spod kosy. O Jego wzlotach i upadkach bardzo ciekawie mówi dokument TVP „Krzysztof Krawczyk - całe moje życie”, który premierę miał w zeszłym roku. Krótko po śmierci został powtórzony, pewnie jeszcze kilka razy będzie okazja film zobaczyć. Na marginesie, tak bogatej kariery bardzo wielu może tylko pozazdrościć.

Nie samą muzyką człowiek żyje. Krzysztof Krawczyk przyjaźnił się z wieloma osobami spoza branży muzycznej, gdzie zwraca się uwagę na inne przymioty, inne cechy, na człowieka. Jednym z takich bliskich piosenkarza był lekarz, profesor Leszek Markuszewski, dziekan wydziału nauk medycznych i nauk o zdrowiu Uniwersytetu Technologiczno-Humanistycznego w Radomiu.

- Odeszła największa z ikon show-biznesu wszech czasów. Megagwiazda. To był nasz polski Tom Jones i Elvis Presley, jak mówiliśmy o Nim - wspomina Krawczyka profesor Leszek Markuszewski w wywiadzie dla portalu echodnia.eu. Doktor nie ma wątpliwości, że Krzysztof Krawczyk będzie żył w nas i z nami zawsze, przez kolejne pokolenia, bowiem pozostawił po sobie ogromny dorobek artystyczny, któremu nikt nie dorównuje. - Jego wyjątkowy talent wokalny, niepowtarzalna, przepiękna barwa głosu, uroda i czar sceniczny były i pozostaną unikatowe - mówi.

Lekarz nie ma wątpliwości. Krzysztof Krawczyk prywatnie był człowiekiem wielkiego umysłu, serca, radosnym życzliwym, serdecznym, kochającym życie i ludzi. Bardzo kochał swoja żonę Ewę i rodzinę. Człowiek o nieocenionych zaletach charakteru wrażliwy na problemy ludzkie i narodowe. - Był bardzo gościnny, lubił przyrodę, zwierzęta, kochał sztukę, muzykę i sport. Bardzo oddany swojej publiczności, po koncertach podpisywał płyty, rozdawał autografy i obdarowywał wszystkich dobrym słowem. Był zatroskany o wszystkich ludzi, zwłaszcza chorych w okresie pandemii - mówi, i te słowa brzmią szczególnie dosadnie.

- Mój kontakt z Krzysztofem Krawczykiem zawsze miał wymiar szczególny, transcendentny. Miał piękne marzenia i plany na przyszłość. Filozofią jego życia była triada klasyczna: piękno, dobro i prawda. Był człowiekiem głębokiej wiary i wiem, że w ten szczególny wielkanocny dzień odszedł do Pana, dołączając do chórów niebiańskich.

- Nie umiera ten, kto zostaje w naszych sercach i pamięci. Dlatego nie mówię, żegnaj Przyjacielu, ale do zobaczenia - kończy Leszek Markuszewski.

(Nie)ziemska podróż Krzysztofa Krawczyka rozpoczęła się 8 września w Katowicach. Zakończyła 5 kwietnia 2021 r. w Łodzi. Za młodo. Za wcześnie. Za szybko. Na szczęście zostawił nas ze swoją muzyką, płytami, kasetami, taśmami, dźwiękowymi pocztówkami i wspomnieniami. Dziękujemy Ci, Panie Krzysztofie. Do zobaczenia gdzieś w Niebie, na koncercie, na odsłuchu kolejnego singla, na rozmowie o życiu, może na pokładzie „Parostatku”.

Msza święta pogrzebowa Krzysztofa Krawczyka odbędzie się w sobotę, 10 kwietnia 2021 r., o godz. 12.00 w archikatedrze w Łodzi. O godz. 15.00 zaplanowano pogrzeb artysty na cmentarzu w Grotnikach”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Krzysztof Krawczyk na zawsze zostanie w sercach i w pamięci. Wspominają Piasek, Marian Lichtman, Marcin Nierubiec, prof. Leszek Markuszewski - Portal i.pl

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto