Kto rozbił ferrari?

Prawie miesiąc temu doszło w Warszawie do tragicznego wypadku. Ferrari, w którym znajdowali się dwaj dziennikarze: Maciej Zientarski i Jarosław Zabiega uderzyło w filar wiaduktu na ulicy Puławskiej. W wyniku wypadku zginął Jarosław Zabiega, a Maciej Zientarski trafił, w stanie ciężkim, do szpitala.

Mimo szczegółowego śledztwa prowadzonego przez Prokuraturę Rejonową Warszawa - Mokotów niezbyt wiele wiemy o wypadku. Nie wiemy najważniejszego – kto prowadził samochód. Biegłym udało się natomiast ustalić, że auto poruszało się z szaloną prędkością – być może nawet 300 km na godzinę!

Wiemy także, że auto warte około 100 tysięcy euro, należało do byłego wiceszefa Orlenu Pawła Szymańskiego. Właściciel ferrari, w rozmowie z dziennikarzami „Dziennika” wyjaśnił, że auto nabył dwa dni przed katastrofalnym w skutkach wypadkiem. Ferrari znalazło się na posesji dziennikarza, gdyż jego prawowity właściciel nie miał go gdzie przechowywać. Zientarski miał jedynie sfotografować auto. Nie uzyskał zgody na jazdę samochodem. Feralne ferrari nie miało nawet ubezpieczenia AC, a jedynie obowiązkowe OC.

Maciej Zientarski nadal przebywa w szpitalu. Jego stan jest ciężki. Współczując Zientarskiemu i jego rodzinie nie sposób jednak zaakceptować czynu, którego był faktycznym lub tylko potencjalnym sprawcą. To co się stało świadczy o kompletnej nieodpowiedzialności pasażerów auta. I nie mówię tu tylko o nieprawnym korzystaniu z cudzej własności, ale przede wszystkim o wariackiej jeździe samochodem po ulicach miasta. Wierzę, że Maciek wyzdrowieje i wyjdzie ze szpitala w dobrej formie psychicznej i fizycznej. Wierzę też, że odpowie za swój czyn przed sądem. Wierzę też, że doczekam jeszcze chwili kiedy kierowcy łamiący przepisy (zbyt szybka jazda, jazda po alkoholu) będą tracić prawa jazdy dożywotnio.