Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Lata spędzone w PSRM – część 6

Redakcja
Manro
Łowimy we mgle. Zatrzęsienie ryby. Zaczynamy marzyć o śnie.

Czy wyobrażacie sobie mgłę taką, w której ze śródokręcia nie widać dziobu? To właśnie w coś takiego wpłynęliśmy. Na mostku radar chodził bez przerwy – to było jedyne urządzenie, które pozwalało w miarę bezpiecznie przemieszczać się po wodzie. Echosonda łapała wszystko to, co pod wodą. I radio UKF – szczekało bez przerwy, zapewniało nieprzerwaną łączność między statkami na łowisku.
Żebyśmy zbytnio nie narzekali, panowała temperatura około 30 stopni plus. Upał, duchota, a niedługo doszedł jeszcze smród rybich wnętrzności i krwi, spłukiwanych wężami strażackimi z pokładu za burtę.
I wówczas pojawiły się płetwy rekinów – miały darmową wyżerkę, nie musiały tracić energii. Pojawiły się też płetwale błękitne (taka odmiana wieloryba) no i delfiny.
Żebyście dobrze zrozumieli, o czym dalej będę pisał, maleńki słownik:
- włok – sieć ciągniona przez 1 statek
- deski – deski rozporowe, rozciągające wejście sieci w poziomie, o powierzchni około 3-4 metrów kwadratowych
- latawce – płaty plastiku tak umocowane do górnej liny wejścia sieci, aby otwierać ją w pionie
- lasta – taka zagroda (kojec trochę podobny do zagrody dla świń), budowany na pokładzie z desek i służący do utrzymywania złowionej ryby w jednym miejscu
- rucza - drewniane koryto, do którego wsypywało się sznurową łopatą odgłowioną rybę, na nią sypało się sól i spychało do beczek. Gdy ryba puściła solankę, zabijało się denka i spuszczało do ładowni.
- bader (pisownia spolszczona) – maszyna, która odgławia, filetuje i zdejmuje skórę z ryby.
Proste, prawda? Pierwszy zaciąg i ryby nie mieszczą się w lastach (były trzy). Noże w ruch (nasze ręce uzbrojone w noże nazywaliśmy ręcznymi baderami). Wierzcie mi, ale jeszcze przez pewien czas po zakończeniu rejsu śniło mi się, jak tą rybę odgławiam i patroszę. Kończyła się ryba na pokładzie, sieć do wody i następna porcja na deck. I tak w koło. Sześć godzin snu i z powrotem.
Mnie było bardzo gorąco. Ściągnąłem koszulę i pracowałem w spodniach i gumowych butach. Członkowie stałej załogi uprzedzali: „załóż koszulę, narobisz sobie kłopotu". Oczywiście byłem mądrzejszy. Gdy po 6 dniach płynęliśmy do bazy, I oficer zawołał mnie do steru na mostek. Jak zobaczył moje plecy, popukał się w czoło i zawołał radiooficera, który na burtowcach robił również za lekarza. Miał bardzo delikatne dłonie, ale gdy mnie smarował jakąś maścią, to moje wycie wywołało kapitana z jego kabiny. Nauka nie poszła w las – już nigdy nie pracowałem na pokładzie „na goło".
I tak – ładunek za ładunkiem. Walka z klasyfikatorami o „klasę" ryby – od tego zależały zarobki załogi. Ładowanie prowiantu – to wtedy dostaliśmy makaron sam wędrujący po stole. I czekanie na port – pierwszy port po drugiej stronie Atlantyku.
Manro 

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto