Spotkanie mistrza z wicemistrzem kraju, ligowy klasyk, derby Polski – tak zapowiadano niedzielny mecz Legii z Lechem. Kibice obu klubów od miesięcy czekali na to spotkanie, nikt chyba nie wyobrażał sobie jednak, że Kolejorz przystąpi do niego z pozycji czerwonej latarni Ekstraklasy, a legioniści z czwartego miejsca w tabeli i ośmioma punktami straty do liderującego Piasta.
Zobacz też: Kibice na meczu Legia Warszawa - Club Brugge. Legia to my! [ZDJĘCIA]
Szybko okazało się, że gorzką pigułkę musieli przełknąć kibice klubu z Łazienkowskiej. Nieudany drybling Tomasza Jodłowca zakończył się stratą w środku pola, piłka trafiła do Kaspera Hamalainena, a zdezorientowani jak bezdomny skazany na areszt domowy stoperzy Legii nie przeszkodzili skrzydłowemu w strzeleniu gola na 1:0. Gdyby Duszan Kuciak był trenerem, po tej akcji dokonałby pewnie potrójnej zmiany. Pozostało mu jednak tylko wymachiwanie rękami w kierunku kolegów z drużyny.
Legioniści szybko rzucili się do odrabiania strat. Bramkę Jasmina Buricia bombardowali Jodłowiec i Nemanja Nikolić (Węgier nie wykorzystał m.in. sytuacji sam na sam), niewiele brakowało też Michałowi Kucharczykowi, który tradycyjnie już dobre zagrania przeplatał z fatalnymi. Wydawało się jednak, jakby doskonale znany przy Łazienkowskiej Jan Urban rzucił na swoich byłych zawodników klątwę nieskuteczności.
Jak na dłoni widać było też uzależnienie strzeleckich dokonań Legii od formy Nikolicia. Kiedy on nie trafia do siatki, nikt inny nie potrafi tego dokonać. W Ekstraklasie Niko strzelił już 15 goli, kolejni w tej klasyfikacji legioniści, Dominik Furman i Michał Kucharczyk, zaledwie po dwa.
Pocieszeniem dla kibiców Legii mogło być to, że w dwóch dotychczasowych meczach pod wodzą Stanisława Czerczesowa jego piłkarze grali lepiej po przerwie. Tym razem skoku jakościowego nie było jednak widać. Wojskowi starali się wjechać z piłką do bramki, bo strzały z dystansu im nie wychodziły. Podobnie jak długie podania do Nikolicia, które jak na razie wydają się sztandarowym (choć wcale nie pozytywnym) pomysłem na grę Legii prowadzonej przez Rosjanina.
Sporo ożywienia do poczynań gospodarzy wniósł Guilherme, który zastąpił zupełnie bezbarwnego Ivana Triczkowskiego. Brazylijczyk dwoił się i troił, wykładał kolegom znakomite piłki, jednak bramka rywali wciąż była jak zaczarowana. Kolejne strzały Ondreja Dudy, Tomasza Brzyskiego, Jakuba Rzeźniczaka i Kucharczyka.
Końcowe kilkanaście minut to już mecz do jednej bramki. Rozpaczliwe ataki legionistów kończyły się jednak albo na Buriciu, albo niecelnymi strzałami. Solidny w obronie Lech nie wypuścił zwycięstwa (dopiero drugiego w tym sezonie ligowym) z rąk. Zgromadzeni na stadionie kibice Legii przeżywali z kolei deja vu. Już za kadencji Henninga Berga po meczach często skandowali "K... mać, Legia grać" i "Co wy robicie, wy naszą Legię hańbicie".
Legia Warszawa – Lech Poznań 0:1 (0:1)
Bramka: Hamalainen 8; Sędziował: Bartosz Frankowski (Toruń); Widzów: 26 821. Żółte kartki: Kucharczyk - Douglas, Ceesay.
Legia: Kuciak – Bereszyński (74. Prijović), Rzeźniczak, Lewczuk, Brzyski – Kucharczyk, Pazdan, Jodłowiec (79. Furman), Duda, Triczkowski (60. Guilherme) – Nikolić. Trener: Stanisław Czerczesow.
Lech: Burić – Ceesay, Kadar, Arajuuri, Douglas – Tetteh, Linetty, Lovrencsics (65. Formella), Gajos (75. Jevtić), Pawłowski (79. Kamiński) – Hamalainen. Trener: Jan Urban.
Maksym Chłań: Awans przyjdzie jeśli będziemy skoncentrowani
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?