Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mafia narodziła się w Trójmieście. Trup ścielił się gęsto...

Filip Orlewicz
W połowie lat 90. Trójmiasto przestaje być już oazą w miarę spokojnych gangsterów, którym obce jest pozbawianie życia ludzi. Nadchodzi czas krwawych porachunków, walki o władzę i pieniądze.

W połowie lat 90. Trójmiasto przestaje być już oazą w miarę spokojnych gangsterów, którym obce jest pozbawianie życia ludzi. Nadchodzi czas krwawych porachunków, walki o władzę i pieniądze. Na ulicach trup ścieli się gęsto.

W listopadzie 1997 r. od serii siedmiu kul ginie Leszek P. "Lechu". Rok później sprzed swojego warsztatu samochodowego w Gdańsku Wrzeszczu porwany zostaje biznesmen Piotr S. Po trzech dniach jego zwłoki odnajdują się w spalonym BMW w Borach Tucholskich. Kilkakrotnie celem zamachu staje się jeden z najbogatszych Polaków, gdynianin Maciej N. Biznesmenowi udaje się ujść z życiem. W kwietniu 1998 roku w gdyńskim klubie Las Vegas zastrzelony zostaje Nikodem S. "Nikoś", a kilka miesięcy później przed gdyńską budką telefoniczną ginie od kilku kul 50-letni emerytowany mafioso Ryszard G. "Tato", przyjaciel "Nikosia". Przemoc staje się na tyle popularna, że nawet sąsiedzi porachunki między sobą załatwiają za pomocą bomb.

****

Tak było w przypadku 17-letniej Marleny F., o której mówi się, że jest pierwszą śmiertelną ofiarą wybuchu bombowego w Polsce. Do tragedii doszło 19 czerwca 1998 r. na terenie ośrodka wypoczynkowego w Borównie koło Skarszew. Marlena miała jechać do Tczewa po odbiór świadectwa ukończenia III klasy szkoły średniej. Po przekręceniu kluczyka w stacyjce mercedesa jej ojca, auto wyleciało w powietrze. Nastolatka zginęła na miejscu. Eksplozja rozrzuciła szczątki pojazdu w promieniu kilkudziesięciu metrów. Dziewczyna na co dzień jeździła nissanem, nie wiadomo dlaczego tego dnia wybrała samochód ojca, dla którego - jak twierdziła policja - przeznaczona była bomba. Prokuratura ustaliła, a potem potwierdził to sąd, że przyczyną zabójstwa była chęć wyeliminowania sąsiedzkiej konkurencji. Ojciec Marleny prowadził na terenie ośrodka punkt gastronomiczny. Podobny punkt obok prowadził oskarżony potem o zlecenie zabójstwa - Roman S. Między nim, a ojcem dziewczyny często dochodziło do kłótni. Do pomocy Roman S. wziął sobie kolegów Ryszarda Z. i Mirosława E. Wykonali oni z trotylu tzw. bombę wstrząsową i podłożyli ją pod mercedesa. Podejrzanych zatrzymano dopiero trzy lata po zamachu. Sąd Okręgowy w Gdańsku skazał całą trójkę na kary dożywotniego więzienia. Ponad pół roku później Sąd Apelacyjny złagodził karę Mirosławowi E. do 25 lat więzienia, pozostałe wyroki utrzymał w mocy.

****

Bomby w ogóle stały się w tych czasach bronią bandytów nie tylko na konkurencję, ale i na niewygodnych świadków, nielojalnych wspólników, nierzetelnych płatników. Dostęp do materiałów pirotechnicznych był w Polsce niezwykle łatwy. Najpopularniejsze bomby robiono z trotylu, którego kilogram kosztował na czarnym rynku 50 zł. W celu wzmocnienia siły rażenia w środku umieszczano opiłki aluminium. Popularny był również polski PMW-8, substancja używana przez wojsko oraz czeski sentex i materiały wybuchowe konstruowane w oparciu o proch wydobyty z niewypałów. Bomby najczęściej podkładano pod samochodami. W kwietniu 1999 r. takowa wybuchła w salonie firmowym volkswagena w Gdyni Chyloni. Kilka miesięcy wcześniej ładunek wybuchowy, umieszczony na parapecie, uszkodził kwiaciarnię w Pruszczu Gdańskim. Ofiarami wybuchów były też osoby związane z produkcją bomb. W styczniu 1998 r. w Pruszczu bomba rozerwała na strzępy gdynianina Sebastiana C. Zginął, gdy przenosił ładunek, w którym prawdopodobnie doszło do zwarcia. Kolejną ofiarą był 22-letni Paweł M. z gdańskich Stogów. Gdy w październiku 1998 r. podkładał bombę na tyłach autohandlu przy ul. Siennieckiej, zaczepił kurtką o ogrodzenie. Stracił nogę miał obrażenia twarzy i rąk.

****

Nieoficjalnie wiadomo, że w 1994 roku Trójmiastem rządziły trzy poważniejsze gangi, które podzieliły między siebie strefy wpływów. Pierwszy to gdańsko-sopocki, dowodzony przez Andrzeja G. "Goryla", drugi - gdyński, kierowany przez Jarosława W. "Wróbla", trzeci to tzw. "parszywa dwunastka", działająca wszędzie tam, gdzie czuła pieniądz.
Kariera "parszywej dwunastki" zakończyła się w 1994 roku wraz ze zniszczeniem wnętrz sopockiego lokalu Hollywood. Po napadzie i propozycji "ochrony", właściciel tej dyskoteki umówił się z gangsterami na przekazanie pieniędzy i o wszystkim powiadomił policję. Haraczowników zatrzymano, a potem po nitce do kłębka docierano do kolejnych członków grupy. Do końca roku zatrzymano 12 osób, a wśród nich Zbigniewa P. "Cygana", Mariusza B. "Kotka", Krzysztofa P. "Paszę", Waldemara M. "Terminatora", o których jeszcze kilkakrotnie będzie głośno. Była to pierwsza tak poważna sprawa związana z haraczami w Trójmieście.
Proces rozpoczął się rok później przed Sądem Wojewódzkim w Gdańsku. Jednak gierki adwokatów i triki oskarżonych sprawiły, że ślimaczył się niemiłosiernie. A jakby tego było mało, w maju 1998 r. Sąd Najwyższy zdecydował o zwolnieniu z aresztu siedmiu mężczyzn. Niektórzy po wyjściu na wolność… niezwłocznie wrócili do dawnych profesji. Jednym z nich był "Cygan", który już cztery miesiące po wyjściu na wolność zażądał 10 tys. zł od właściciela parkingu niedaleko Trójmiasta w zamian za "ochronę" obiektu. Mężczyzna nie zgodził się płacić, więc kilka dni później został porwany i pobity. Bandyci wypuścili go dopiero wtedy, gdy otrzymali obietnicę uregulowania żądanej kwoty. Jednak ofiara była bardziej przebiegła od swoich oprawców. By dać im pieniądze poszkodowany umówił się z nimi w hotelu Gdynia, a przed spotkaniem powiadomił policję, która zorganizowała obławę. "Cygan", zatrzymany podczas odbierania pieniędzy, ponownie trafił do aresztu.
Proces "parszywej dwunastki" z powodu tempa, w jakim się toczył, mógłby śmiało trafić do Księgi Rekordów Guinnessa. Oskarżeni byli chorowici, adwokaci sprytni, a skład sędziowski zmieniał się dwukrotnie. Wreszcie w październiku 2002 roku zapadły wyroki. Nie były wysokie - od 2,5 do 6,5 lat pozbawienia wolności - a zważając na to, że część mężczyzn odsiedziała już kilka lat w oczekiwaniu na koniec procesu, do więzień niektórzy gangsterzy nie trafili wcale.

****

Na przełomie 1998 i 1999 roku - jeszcze w trakcie trwania procesu "parszywej dwunastki" - część mężczyzn, zwolnionych wcześniej z aresztu, związała się z grupą Thomasa K. "Klapy". Tak powstał kolejny - zdaniem policjantów - bardzo groźny gang, specjalizujący się w porwaniach bogatych ludzi dla okupu. W skład grupy "Klapy" mieli wchodzić m.in. Waldemar M. "Terminator", Krzysztof P. "Pasza", Andrzej L. "Boryna", Tomasz Romanow "Mario" (do tej pory poszukiwany listem gończym), Tomasz K. "Klimas", Jacek R. "Rynna", Leszek F. "Fąfel". Gangsterzy nie przebierali w środkach. Jak wynika z akt sprawy, pod paznokcie ofiar wbijali gwoździe, łamali nogi, a gdy trzeba było - zabijali.
Niewiele brakowało, by w grudniu 2000 roku z ich rąk nie zginęli dwaj konwojenci, którzy podjechali z utargiem zebranym z okolicznych sklepów pod bank PKO w Gdańsku Wrzeszczu. Gdy wyszli z samochodu, nagle padły strzały z broni maszynowej. Obaj zostali ranni w nogi, kula dosięgnęła też przypadkowego przechodnia. Napastnicy uciekli skradzionym wcześniej samochodem, unosząc ze sobą 200 tysięcy złotych. Tym razem wszyscy przeżyli.
Takiego szczęścia nie miał Sławomir M., uważany za jednego z najważniejszych gangsterów w Gdyni. Gang "Klapy" miała zainteresować plotka, jakoby M. miał na kontach w Szwajcarii złożoną pokaźną gotówkę. By wydobyć z niego potrzebne informacje, w czerwcu 2000 roku gangsterzy uprowadzili go z przyczepy kempingowej w Chałupach, gdzie urlopował. Wszystko działo się na oczach konkubiny (która zresztą kilka miesięcy później zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach) i dwójki dzieci. Gangsterzy byli przygotowani na każdą ewentualność. Wynajęli nawet ponton, by w razie policyjnej obławy przewieźć nim M. przez zatokę do kryjówki, którą dla niego przygotowali.
Napastnicy wrzucili Sławomira M. do bagażnika i wywieźli do domku w Sulęczynie na Kaszubach. Tam, w garażowym kanale prowadzili brutalne "przesłuchania". Sławomir M., albo nie chciał podać numerów szwajcarskich kont, albo ich wcale nie posiadał. Gangsterzy więc rozpoczęli tortury. Pod paznokcie wbijano mu gwoździe, był bity i kopano, przestrzelono mu bark i kolano. Nie wytrzymał tortur, po kilkunastu godzinach zmarł. Po jego śmierci oprawcy zrobili wypad do Lęborka, gdzie kupili drelichy robocze, łopaty i kilof, by zakopać ciało. Mieli to robić "Klapa", "Mario" i "Cielak". Zwłok Sławomira M. nigdy nie znaleziono. Śledczym udało się przesłuchać "Cielaka", który przyznał, że kopał grób, ale nie mógł sobie przypomnieć miejsca pochówku. A że nie ma trupa, to nie ma sprawy, nikomu z grupy nie postawiono zarzutu ani zabójstwa, ani nieumyślnego spowodowania śmierci. Mimo, że Sławomir M. już nie żył, gangsterom udało się wyciągnąć od jego rodziny 250 tys. dolarów okupu.

****

Józef P., jubiler i właściciel trzech kantorów z Gdańska więziony był przez 22 dni w domku letniskowym w Ocyplu i w Jankowie pod Kolbudami. Porwano go sprzed domu na Przymorzu z ul. Chłopskiej w lutym 2001 r. Podczas rozprawy występował w roli oskarżyciela posiłkowego.
- W Ocyplu pilnował mnie "Boryna" - mówił. - Przez cały czas mnie bił. Groził, że jeżeli kiedykolwiek go rozpoznam, zrobi ze mnie Juranda ze Spychowa. Po tym, co przeszedłem wierzę, że mógłby wypalić mi oczy. Innego dnia "Terminator" robił mi zastrzyk, tłumacząc, że to "strychnina, żebyś zdechł sk…" - mówił jubiler, który po torturach ma nogę krótszą o trzy centymetry. Józefa P. wypuszczono, a raczej wyrzucono z samochodu pod Kartuzami, po zapłaceniu 300 tys. dolarów okupu.
Ale to nie jedyne sprawki gangu. 150 tys. zł zażądać miał "Terminator" od Romana B., gdańskiego dealera narkotykowego, który został porwany i więziony przez cztery dni pod Kolbudami. Ponad 5 tygodni spędził w niewoli syn gdańskiego biznesmena, właściciela firmy działającej w Niemczech, porwany w styczniu 2001 roku. Sprawcy wypuścili go na wolność dopiero po zapłaceniu 320 tys. zł okupu.
Za tydzień napiszemy jakie kary spotkały ludzi "Klapy" oraz o tym, jak to jest być gangsterem i policjantem w jednym, a także o gigantycznych zyskach, jakie czerpały trójmiejskie gangi z porywania dzieci bogatych ludzi.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto